Rafałowi Trzaskowskiemu od czasu do czasu zdarzają się takie przejawy buntu. Na przykład wtedy, gdy zapowiedział, że będzie rywalizował z Tuskiem o stanowisko szefa partii. Ostatecznie do tego nie doszło, ale zmusił ekspremiera, by ogłosił wybory, których wcześniej w ogóle nie planował organizować.
10 milionów głosów
Od powrotu Donalda Tuska na polską scenę polityczną prezydent Warszawy nie może sobie znaleźć miejsca. Po spektakularnym wyniku, który uzyskał w wyborach prezydenckich 2020 roku, zdobywając 10 mln głosów poczuł, że jego rola w polityce może być większa, niż tylko zarządzanie stolicą. Tym bardziej, że był wówczas przekonany o sukcesie.
Jeden z byłych pracowników ratusza opowiadał nam, że Trzaskowski i jego współpracownicy z miasta byli już spakowani do przeprowadzki i nawet rozdzielili między siebie stanowiska w Pałacu Prezydenckim. Takie rozbudzone nadzieje mogą zmienić polityka. Przegrana o włos była potężnym szokiem. Trzaskowski musiał zniknąć na jakiś czas z przestrzeni publicznej, żeby się po tym pozbierać.
Ludzie, którzy pracowali przy jego kampanii w terenie mieli żal o to, że ich kandydat nie zebrał wszystkich wolontariuszy, żeby im osobiście podziękować, oraz że nie nakreślił żadnego planu działania na przyszłość. Tymczasem polityczny sukces, bo mimo przegranej był to sukces, prosił się o ciąg dalszy.
Kiedy Andrzej Olechowski po wyborach prezydenckich w 2000 roku, w których zajął drugie miejsce, został zapytany przez dziennikarkę „Rzeczpospolitej”, „co dalej”, odpowiedział: "Nic". – To po co nam pan wszystkim zawracał głowę, startując w wyborach prezydenckich – stwierdziła dziennikarka. Po tym, jak Trzaskowski się skrył, też wielu zadawało sobie pytanie, po co zawracał głowę tym 10 mln obywateli, którzy poparli go w wyborach prezydenckich.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.