To, co stało się w drugiej połowie spotkania w Brukseli było zawstydzające. Misternie budowana drużyna posypała się jak domek z kart. Właściwie to od gola na 2:1 drużyny już nie było, rozleciała się w drobny mak. Niby zawodnicy biegali, chcieli odbierać piłkę, podawać, ale każdy z nich robił to sam. Jakby nie byli zespołem, tylko zbieraniną ludzi, którzy przypadkiem wsiedli do tego samego autobusu.
Rywale wrzucili nam 6 goli, a przecież i tak najlepszy był w naszej drużynie bramkarz. Gdyby nie Bartłomiej Drągowski mecz mógł się skończyć nawet dwucyfrówką. Poczucie upokorzenia byłoby jeszcze większe. Środowe 1:6 to jedna z najwyższych porażek na poziomie reprezentacyjnym w meczu o punkty w dziejach polskiej piłki. Tak Czesław Michniewicz wchodzi do historii naszego futbolu, choć chyba nie w sposób, o jaki mu chodziło.