Właściwie od początku tego roku brytyjska polityka wyglądała jakby była próbą stworzenia sequela przeboju kinowego „Co mi zrobisz, jak mi złapiesz” z początku tego wieku. W filmie Stevena Spielberga główny bohater (grany przez Leonardo di Caprio), wykorzystując bardzo niekonwencjonalne metody działania, wodzi za nos całe FBI co chwila spektakularnie wyprowadzając Agencję w pole. Boris Johnson wprawdzie uroku di Caprio nie ma, ale również potrafi działać nieszablonowo – i w ten sposób utrzymywał się na stanowisku premiera dłużej niż ktokolwiek był w stanie przypuszczać.
W końcu go złapano. Na początku lipca Johnson – po niemal trzech latach w roli szefa rządu – zrezygnował z kierowania Partią Konserwatywną i zapowiedział, że ustąpi z fotela premiera, gdy zostanie wybrany jego następca. Dojdzie do tego najprawdopodobniej 5 września.
Kto zajmie jego miejsce na 10 Downing Street? Głośno swój akces zgłosiło 12 aspirantów. Nie należy jednak tych liczb traktować jako dowodu na imperialny rozmach brytyjskiej polityki.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.