USA nie mogą tak mocno krytykować Rosji jak Polska. Ale powinny zdobyć się na bardziej stanowczy ton.
„Plują ci w twarz, a ty mówisz, że deszcz pada" – ta kwestia z filmu Woody’ego Allena świetnie opisuje politykę USA wobec Rosji. W 2002 roku George Bush mówił, że „obejmuje się w przyjaźni z nową demokratyczną Rosją”. I tej retoryki nie zmienił właściwie do tej pory. Nie ważne, że Putin tłamsił Czeczenię, mieszał w Gruzji, manipulował na Ukrainie. Bez znaczenia było, że w lutym w Monachium przestrzegał USA przed wyścigiem zbrojeń, a niedawno groził rakietami atomowymi. Bush ciągle starał się widzieć w Rosji przyjaciela. Nawet teraz, gdy mówił w Pradze o „wykolejeniach”, zaraz dodawał, że nie wyklucza to braterstwa.
Polska jako pierwsze duże zachodnie państwo nie wahała się ostro skrytykować Rosji. Najpierw wszyscy nas odsądzili od czci i wiary, ale okazało się, że racja jest po naszej stronie – dlatego na niedawnym szczycie w Samarze Kreml skrytykowała cała UE. USA powoli dryfują ku podobnemu stanowisku. Bush odważył się już mówić o „wykolejeniach" – jeszcze pół roku temu takie słowa nie przeszłyby mu przez gardło.
Ale to ciągle za mało. Waszyngton na pewno nie może sobie pozwolić na taki radykalizm jak Warszawa. Bush walczy w dużo cięższej wadze niż Kaczyńscy, dlatego ciosy musi wyprowadzać subtelniej i ostrożniej. Ale nie może tylko oganiać się od much. Putin dużo brzęczy, ale wyraźnie widać, że brakuje mu argumentów. Bush powinien mu to wreszcie uświadomić – lecz musi zauważyć, że chlapiące na niego krople to nie deszcz, tylko ślina nabzdyczałej muchy. Szczyt G8 jest świetną ku temu okazją.
Polska jako pierwsze duże zachodnie państwo nie wahała się ostro skrytykować Rosji. Najpierw wszyscy nas odsądzili od czci i wiary, ale okazało się, że racja jest po naszej stronie – dlatego na niedawnym szczycie w Samarze Kreml skrytykowała cała UE. USA powoli dryfują ku podobnemu stanowisku. Bush odważył się już mówić o „wykolejeniach" – jeszcze pół roku temu takie słowa nie przeszłyby mu przez gardło.
Ale to ciągle za mało. Waszyngton na pewno nie może sobie pozwolić na taki radykalizm jak Warszawa. Bush walczy w dużo cięższej wadze niż Kaczyńscy, dlatego ciosy musi wyprowadzać subtelniej i ostrożniej. Ale nie może tylko oganiać się od much. Putin dużo brzęczy, ale wyraźnie widać, że brakuje mu argumentów. Bush powinien mu to wreszcie uświadomić – lecz musi zauważyć, że chlapiące na niego krople to nie deszcz, tylko ślina nabzdyczałej muchy. Szczyt G8 jest świetną ku temu okazją.