"Przy moim 25-letnim doświadczeniu zawodowym po raz pierwszy spotkałem się z sytuacją, w której w jednym miejscu aż tyle razy zostały naruszone przepisy (...). Wobec winnych na pewno nie będzie żadnej taryfy ulgowej" - zapewnił podczas środowej prezentacji efektów prac komisji stojący na jej czele prezes WUG, Piotr Buchwald.
Zaznaczył, że w tak narażonym na niebezpieczeństwa rejonie prace mogły być prowadzone, ale ściśle według przepisów oraz zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Zdaniem ekspertów, w "Halembie" zabrakło jednego i drugiego. Ściana wydobywcza była źle przygotowana do likwidacji, roboty nieprawidłowo prowadzone, źle nadzorowane, przepisy bezpieczeństwa łamane, a profilaktyka związana z zagrożeniami - zupełnie zaniechana.
Jednym z najbardziej miażdżących wniosków komisji jest potwierdzenie, że w chodniku 1030 metrów pod ziemią prace prowadzono nie tylko mimo przekroczenia dopuszczalnych stężeń metanu, ale także w warunkach występowania mieszaniny wybuchowej gazów. W dniu katastrofy miało to miejsce trzykrotnie. Czujniki metanometrii były sprawne, ale ustawione w prądzie powietrza, aby zafałszować ich wskazania.
"To ewidentne naruszenie zasad techniki górniczej" - ocenił wiceprezes WUG, Piotr Litwa. Dodał, że w trakcie prac prowadzonych w tym rejonie w dniach od 17 do 21 listopada (w tym dniu doszło do tragedii) czujniki aż 44 razy stwierdziły przekroczenie dopuszczalnych stężeń metanu, z czego 9 razy były to stężenia w granicach wybuchowości. Łączny czas, kiedy przekroczone były stężenia, przekraczał pięć godzin.
Zgodnie z przepisami, gdy stężenie przekracza 2 proc., trzeba przerwać prace. Metan wybucha przy stężeniu od 5 do 15 proc. Ale samo zapalenie, a potem lokalny wybuch metanu, nie przesądzają jeszcze o rozmiarach katastrofy. Zdaniem eksperta komisji, doc. Krzysztofa Cybulskiego z Kopalni Doświadczalnej "Barbara", skutki wypadku nie byłyby tak tragiczne, gdyby nie zainicjowany przez wybuch metanu późniejszy wybuch pyłu węglowego.
To właśnie wybuch pyłu, powodujący poruszającą się z prędkością 800 metrów na sekundę falę uderzeniową, spowodował śmierć większości górników, którzy udusili się na skutek braku powietrza. Mniejsza część z nich zmarła z powodu poparzeń czy urazów mechanicznych. Pył wybuchł, bo zupełnie zaniechano neutralizowania go pyłem kamiennym. Eksperci wyliczyli, że w wyrobisku było tyle pyłu, że starczyłoby jeszcze na trzy wybuchy o podobnej sile. Aby było bezpiecznie, ilość części niepalnych w pyle powinna wynosić co najmniej 80 proc., a wahała się między 9 a 31 proc.
Prace komisji nie dały jednoznacznej odpowiedzi, skąd pochodziła iskra zapalająca metan, co poskutkowało wybuchami tego gazu oraz pyłu węglowego. Wykluczono np. roboty strzałowe czy spawalnicze, nic nie wskazuje też na to, by np. któryś z górników miał zapalić papierosa. Najbardziej prawdopodobna jest iskra spowodowana przez zainstalowane pod ziemią urządzenia elektryczne, które były w fatalnym stanie, choć powinny być ognioszczelne, a ich obudowy przeciwwybuchowe. Tak nie było, co potwierdziły badania tego sprzętu, wydobytego na powierzchnię po przeprowadzonej w maju wizji lokalnej w miejscu tragedii.
Inny zarzut dotyczy organizacji robót. Błędy w tym zakresie pojawiły się na samym początku - kopalnia w ogóle nie przygotowała drogi transportu dla wyjmowanych ze ściany sekcji obudowy zmechanizowanej. Do chwili tragedii wyciągnięto ich 22 z 220. Ale zamiast wywieźć je na powierzchnię, pozostały one w chodniku, dodatkowo zawężając jego przekrój i utrudniając i tak źle funkcjonującą - jak ustaliła komisja - wentylację.
Za stwierdzony przez komisję, po przesłuchaniu 133 świadków, bałagan podczas prac na dole odpowiada - jak ustalono - 19 osób. 16 z nich to przedstawiciele kopalni "Halemba" - pięć osób z jej kierownictwa, w tym kierownik ruchu zakładu górniczego, czyli dyrektor kopalni, i jego zastępcy, a także osoby z wyższego, średniego i niższego dozoru górniczego.
Trzej inni to pracownicy firmy usługowej Mard, w której pracowało 15 z 23 ofiar katastrofy. Firma ta - jak ustaliła komisja - była źle przygotowana do robót, a jej pracownicy nieodpowiednio przeszkoleni; ponadto łamano w niej prawo pracy i zasady bezpieczeństwa. Zdarzało się, że pracownicy zjeżdżali do pracy pod ziemią we własnych ubraniach, zamiast w roboczej odzieży z firmy.
Najwyższą sankcją, jakie organy nadzoru górniczego mogą wyciągnąć wobec winnych, jest zakaz pełnienia określonych funkcji w kierownictwie i dozorze górniczym maksymalnie przez dwa lata. Dla niektórych może to oznaczać zwolnienie z pracy, dla innych przeniesienie na mniej odpowiedzialne i gorzej płatne stanowiska. Kompania Węglowa, do której należy kopalnia, czeka teraz z decyzjami na informacje z WUG i prokuratury.
"Są określone zarzuty, wnioski komisji i prokuratury. Pracodawca nie pozostaje wobec tego obojętny i w przypadku jaskrawego naruszenia obowiązków pracowniczych wyjście jest tylko jedno - dyscyplinarne zwolnienie z pracy" - powiedział PAP rzecznik Kompanii Węglowej, Zbigniew Madej. Dodał, że ówczesny dyrektor "Halemby" jest dziś na emeryturze, podobnie jak niektórzy inni winni. Większość jednak nadal pracuje.
Rzecznik dodał, że Kompania wprowadziła rozwiązania organizacyjne, które powinny zapobiec podobnym nieprawidłowościom w przyszłości. Chodzi m.in. o skupienie kopalń w czterech centrach wydobywczych. Dzięki tej zmianie kierownictwo zakładu i dozór mają skupić się wyłącznie na produkcji, kontroli i nadzorze, a wszelkie obowiązki administracyjne, przetargowe, zaopatrzeniowe itp. przejęły z kopalń centra wydobywcze.
Niezależne śledztwo w sprawie katastrofy w "Halembie" prowadzi gliwicka prokuratura okręgowa, której wnioski - jak powiedział jej rzecznik, Michał Szułczyński - są w dużej części zgodne z raportem WUG. Dowody przeciwko podejrzanym w tej sprawie prokuratura ocenia jako "mocne". Dotychczas postawiła ona zarzuty czterem osobom z kopalni i firmy Mard, dwie z nich pozostają dotąd w areszcie.
Podejrzanym zarzucono sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia wielu osób, a także m.in. fałszowanie dokumentacji. Grozi im maksymalnie do ośmiu lat więzienia, niezależnie od sankcji z tytułu prawa geologicznego i górniczego.
WUG zabronił dalszej likwidacji ściany, przy której zginęli górnicy. Zalecił też, aby sprawdzono sprawność wentylacji w kopalniach. Tam, gdzie likwidacja ściany trwa dłużej niż trzy miesiące, ma być prowadzona na zasadach akcji profilaktycznych, czyli pod specjalnym nadzorem. Ściana, przy likwidacji której w listopadzie doszło do tragedii, to ta sama, gdzie w lutym 2006 r. doszło do tąpnięcia. Wówczas po 111 godzinach akcji ratowniczej udało się wydostać stamtąd cudem ocalałego górnika, Zbigniewa Nowaka.
W ciągu minionych 10 lat w kopalniach 14 razy doszło do zapalania i wybuchów metanu. Po raz pierwszy jednak zdarzyło się to w likwidowanej ścianie. Pył węglowy poprzednim razem wybuchł w lutym 2002 roku, zabijając 10 górników z kopalni "Jas-Mos" w Jastrzębiu-Zdroju.pap, ss, ab