"Najważniejsze, że dojdzie do politycznej debaty na sesji plenarnej" - powiedział szef komisji Marcin Libicki (PiS). To oznacza, że Parlament Europejski przyjmie raport, w którym - jeśli uzna to za stosowne - będzie mógł wezwać Niemcy do "zaniechania praktyk" niemieckich instytucji opieki nad młodzieżą (tzw. Jugendamt), albo nawet zmiany prawa.
Choć decyzję w sprawie debaty i raportu musi jeszcze oficjalnie zaaprobować Konferencja Przewodniczących PE, to zdaniem Libickiego, jest to niemal pewne.
Chodzi o opisywane szeroko w prasie przypadki rozwiedzionych Polaków mieszkających w Niemczech, którym niemieckie instytucje Jugendamtu uniemożliwiają posługiwanie się językiem polskim w kontaktach z własnymi dziećmi. Na ogół takie decyzje uzasadniano tym, iż mówienie po polsku opóźnia integrację dzieci w niemieckim społeczeństwie.
W czwartek odbyło się już drugie posiedzenie Komisji Petycji poświęcone skargom na Jugendamt. Jednak tym razem poza Polakami występowali także rodzice (lub ich adwokaci) z Francji, Belgii, USA, Włoch czy samych Niemiec.
Obecny podczas posiedzenia przedstawiciel Komisji Europejskiej zapowiedział, że w ciągu dwóch-trzech miesięcy KE wyda oficjalną analizę problemu. Oceni, czy będą podstawy, by zażądać od Berlina wyjaśnienia sprawy, np. czy dochodzi do łamania art. 16 unijnego traktatu w zakresie zakazu dyskryminacji ze względu na narodowość. Wówczas sprawa może nawet trafić do unijnego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu.
Póki co przedstawiciel KE był jednak bardzo ostrożny. "Wydaje się, że to nie niemieckie prawo jest dyskryminujące, ale praktyka Jugendamtów. A KE może rozpocząć procedurę karną tylko jeśli dochodzi do niezgodności prawa narodowego z unijnym, nie może pozwać instytucji".
"Sprawa jest bardzo skomplikowane i każdy przypadek należy oceniać z osobna" - tłumaczył. Dlatego tym bardziej cieszył się, że w PE dojdzie do politycznej debaty.
Obecna na posiedzeniu przedstawicielka niemieckiego rządu Gila Schindler choć przyznała, że w niektórych przypadkach Jungendamty zachowywały się w sposób "niedopuszczalny", to zapewniła, że prawo niemieckie nie jest dyskryminujące. "Czy rząd dyskryminuje ze względu na pochodzenie? Odpowiedź brzmi nie" - powiedziała.
pap,em