Świat wstrzymał oddech, gdy samolot ze spikerką Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych na pokładzie lądował w Tajpej. Do samego końca nie było pewne, czy wizyta dojdzie do skutku. Nawet sam Joe Biden mówił jeszcze w lipcu, że wizyta Pelosi na Tajwanie to „nie jest teraz dobry pomysł”, a Chiny ostrzegały amerykańską administrację przed jej konsekwencjami. Nieformalnie mówiło się nawet o ryzyku odpowiedzi militarnej. Mimo to zdecydowano się na tę podróż, włączając w jej plan Singapur, Malezję, Koreę Południową i Japonię. „Wizyta naszej delegacji na Tajwanie jest wyrazem zaangażowania USA we wspieranie tajwańskiej demokracji” – przekazała Pelosi.
– Nancy Pelosi jest spikerką Izby Reprezentantów, a Kongres Stanów Zjednoczonych odpowiada za kontakty m.in. z Tajwanem i udaje się tam z zapowiadaną od dawna wizytą. Wcześniejsza nie doszła w kwietniu do skutku ze względu na wykrycie u Pelosi koronawirusa. Teraz nie było powodu, dla którego miałaby się nie odbyć – wyjaśnia wprost.pl dr Michał Bogusz, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich ds. chińskich.
Skrócone ćwiczenia wojskowe i próba wyjścia z twarzą
Ostrzeżenia ze strony Chin wynikają z faktu, że komunistyczne władze w Pekinie uznają Tajwan za część ChRL. Sprzeciwiają się też wizytom wysokiej rangi urzędników USA. – Stany Zjednoczone także nie mogły odpuścić kwestii tej wizyty. Żaden kraj nie może dopuścić do sytuacji, w której jacyś aparatczycy w Pekinie będą dyktować ich politykom czy urzędnikom, czy mogą pojechać na Tajwan i w jakiej roli – zwraca uwagę dr Bogusz.
W odpowiedzi na wizytę Pelosi Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza rozpoczęła ćwiczenia wokół Tajwanu. Pociski wystrzelone przez Chiny przeleciały nad Tajpej, natomiast pięć rakiet spadło w strefie ekonomicznej Japonii. 10 sierpnia dowództwo chińskiej armii ogłosiło zakończenie manewrów, informując, że jej oddziały wypełniły szereg misji.