Wybory prezydenckie - jak wskazują statystyki - są dużo lepszą zabawą dla społeczeństwa niż parlamentarne, bo wie się, na co się głosuje. Kandydat jest żywy i ma swój wizerunek. Krótko mówiąc, da się go narysować. Partii nie da się narysować, bo jest zbyt abstrakcyjna. Można - większym staraniem - narysować program partii, czyli obrazek, na którym kwitnie dobrobyt i sprawiedliwość. Ale wtedy ilustracje programów wszystkich partii byłyby takie same. Partię da się narysować tylko pod warunkiem, że będzie się ona składać z jednej osoby. Rysujemy wtedy tułów, ręce, nogi, głowę oczywiście, czasem wąsy lub okulary i podpisujemy "Polska Partia Dobrobytu i Porządku - Adam Abacki" (nazwisko przypadkowe). Polska prawica od dłuższego czasu dąży do tej właśnie postaci swoich organizacji: stara się tak rozdrobnić, aby każda partia składała się z jednego członka. Jednoosobowa organizacja polityczna ma swój konkretny wizerunek (patrz: metoda rysunkowa), gwarantuje również, że za politykiem nikt nie stoi, bo nikt poza nim do niej nie należy i należeć nie chce. Nie ma sporów wewnątrzpartyjnych (poza przypadkami schizofrenii), kosztownych zebrań i mnóstwa papierkowej roboty, oczywiście poza tą, którą każdy przy użyciu papieru robi sam.
Rozdrobnienie prawicy nie jest jeszcze dostateczne ani ostateczne. Paru działaczy trzyma się ciągle w nielicznych grupkach, ale proces maceracji ulega przyspieszeniu i może wszyscy zdążą się rozejść przed wyborami. Prawdopodobnie sygnałem końcowym procesu będzie rozstanie braci Kaczyńskich, którzy podzielą się na "Prawo" i "Sprawiedliwość".
To mnożenie partii bierze się prawdopodobnie z niezrozumienia istoty związku. Zwykle na świecie są to organizacje ludzi mających podobne poglądy. Naszej prawicy marzą się zaś organizacje ludzi myślących identycznie. A ponieważ każdy człowiek myśli inaczej, choćby w szczegółach, rozczłonkowanie prawicy może się najwyżej opóźnić wskutek niedostatecznej wymiany poglądów, ale jest nieodwracalne. Powszechnie stosowany model partii zakłada dość duże zróżnicowanie poglądów, a nacisk kładzie na wspólnotę interesów. A to spora różnica - mniej więcej taka jak między Mona Lizą a pół litra wódki. Nie jestem na przykład pewien, czy każdy członek SLD myśli dokładnie tak samo jak Leszek Miller, tym bardziej że nie do końca jestem przekonany, czy każdy wie, co Miller myśli naprawdę.
Partia tolerująca różnice poglądów ma pewną cechę uboczną. Jest mianowicie liczna. A to pozwala jej wygrać... Oczywiście, jeśli partia zakłada, że chce wygrać.
Rozdrobnienie prawicy nie jest jeszcze dostateczne ani ostateczne. Paru działaczy trzyma się ciągle w nielicznych grupkach, ale proces maceracji ulega przyspieszeniu i może wszyscy zdążą się rozejść przed wyborami. Prawdopodobnie sygnałem końcowym procesu będzie rozstanie braci Kaczyńskich, którzy podzielą się na "Prawo" i "Sprawiedliwość".
To mnożenie partii bierze się prawdopodobnie z niezrozumienia istoty związku. Zwykle na świecie są to organizacje ludzi mających podobne poglądy. Naszej prawicy marzą się zaś organizacje ludzi myślących identycznie. A ponieważ każdy człowiek myśli inaczej, choćby w szczegółach, rozczłonkowanie prawicy może się najwyżej opóźnić wskutek niedostatecznej wymiany poglądów, ale jest nieodwracalne. Powszechnie stosowany model partii zakłada dość duże zróżnicowanie poglądów, a nacisk kładzie na wspólnotę interesów. A to spora różnica - mniej więcej taka jak między Mona Lizą a pół litra wódki. Nie jestem na przykład pewien, czy każdy członek SLD myśli dokładnie tak samo jak Leszek Miller, tym bardziej że nie do końca jestem przekonany, czy każdy wie, co Miller myśli naprawdę.
Partia tolerująca różnice poglądów ma pewną cechę uboczną. Jest mianowicie liczna. A to pozwala jej wygrać... Oczywiście, jeśli partia zakłada, że chce wygrać.
Więcej możesz przeczytać w 33/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.