Agnieszka Szczepańska, „Wprost”: Donald Tusk wysłał podczas Campusu Polska dość jasny komunikat, że walczy o lewicowy elektorat. To koniec marzeń o wspólnej opozycyjnej liście?
Klaudia Jachira: Niekoniecznie. To, co wydarzyło się podczas Campusu, było krokiem w dobrym kierunku, a więc impulsem do stworzenia jednej listy.
To słuchałyśmy chyba dwóch zupełnie innych wystąpień lidera PO, kończącego olsztyńskie wydarzenie.
Na Campusie był przecież Szymon Hołownia i jego ludzie, Władysław Kosiniak-Kamysz, młodzież z najróżniejszych środowisk. To największa wartość. Organizatorom udało się wyjść poza obręb sympatyków jednej partii, skrzyżować politykę z gospodarką, światem kultury, obecnością znanych gości, aktorów, naukowców. Przeprowadziłam setki rozmów z najróżniejszymi ludźmi, cieszyłam się z tej różnorodności.
Zabrakło mi jedynie obecności przedstawicieli Nowej Lewicy. Nie chcę w to wchodzić, czy chcieli przyjechać, czy nie, czy zostali odpowiednio zaproszeni, ale szkoda, że ich nie było.
Jednak na koniec doszło do zgrzytu. Nie wszyscy posłowie Platformy Obywatelskiej są zadowoleni, że lider partii postawił im ultimatum ws. aborcji do 12. tygodnia ciąży: albo popieracie ideę, albo nie znajdziecie się na liście wyborczej.
Nie jestem posłanką PO, a Koalicji Obywatelskiej. To trochę dwa różne byty. Już w 2019 roku wejście takich osób na listy jak ja, Franek Sterczewski, Barbara Nowacka czy Zieloni walczących o prawa kobiet, było zmianą jakościową – KO poszła z duchem czasu. Widziałam, jak osoby o konserwatywnych poglądach zmieniają się, chodzą na protesty kobiet, a nawet przychodzą na komisariat policji, gdy trzeba było w czymś pomóc. Coś pękło. Decyzja Tuska pokazuje, że presja ma sens. Nie można być dłużej w kontrze do większości obywateli.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.