"PiS jednak zaraz dogoni PO" - uważa politolog Marek Migalski.
W sondażach różnica PO i PiS waha się od kilku procent do zaledwie jednego. "To zabawa wyborców z politykami. Pod wpływem chwilowych emocji raz się uśmiechną, raz pogrożą" - ocenia Migalski. Jego zdaniem nie stało się nic, co utrudniłoby spadek poparcia dla PiS. "Tyle samo można znaleźć pochwał, co nagan i dla PiS, i dla PO. A znając zdolności mobilizacyjne i marketingowe PiS, nikt nie powie, że to nie ono wygrałoby teraz wybory" - dodaje.
Zdaniem politologa Jacka Wodza na niekorzyść PiS zadziałały strajki, kłopoty z koalicjantami i ofensywa programowa PO. "Sytuacja PiS i tak jest komfortowa, jego notowania nie spadają gwałtownie, a tak było z innymi rządzącymi partiami" - ocenia rozmówca dziennika.
Z badania przeprowadzonego między 8 a 10 czerwca wynika, że żadna partia nie uzyskałaby tyle głosów, by rządzić samodzielnie. PiS miałoby aż 147 posłów, a PO - 201 (do większości w Sejmie zabrakłoby jej 30). Jeśli więc nie powstałaby koalicja PO z PiS, jedyną możliwą byłaby PO - LiD. Lewica i Demokraci mieliby aż 65 posłów, a czwarta i ostatnia parta w Sejmie, czyli Samoobrona, tylko 45.
"Mamy powrót Kwaśniewskiego i ofensywę LiD. Może jeszcze za wcześnie, by dostrzec to w sondażach" - ocenia na łamach "Rzeczpospolitej" Wódz.