Na sobotniej konferencji prasowej szef rządu ocenił, że na szczycie w Brukseli Polska "uzyskała praktycznie wszystko, co zostało założone". Za sukces Kaczyński uznał też to, że do nowego traktatu unii zostanie wpisana tzw. Joanina, czyli możliwość odwlekania decyzji Rady w konkretnej sprawie.
W ocenie J. Kaczyńskiego, dla Unii Europejskiej najlepszym rozwiązaniem byłby system pierwiastkowy i - jak dodał - było ono zaproponowane i konsultowane w wielu stolicach europejskich. Ale - jak tłumaczył premier - "okazało się, że to nie ma poparcia, mimo że wiele państw powinno być tym zainteresowanych".
"Wobec tego przygotowaliśmy plan B, który z punktu widzenia czysto polskiego jest lepszy niż pierwiastek i ten plan został zrealizowany. Mamy przez sobą 10 lat obowiązywania +Nicei+, a później mamy system podwójnej większości wzmocniony o +Joaninę+" - mówił premier.
Dzięki temu - w ocenie szefa rządu - "polska moc blokująca" stała się dużo wyższa niż wcześniej i dużo wyższa niż w systemie pierwiastkowym. Jak podkreślił, "cała rozgrywka w UE jest rozgrywką o moc blokującą".
"Dzięki Joaninie Polska zyskuje to, że z jednym dużym krajem może zastosować procedurę blokowania. Wcześniej tylko cztery państwa mogły to robić w parze, teraz może to robić w parze także Polska" - zwrócił uwagę J. Kaczyński.
Jak dodał, w ciągu nocy z piątku na sobotę "Polska bardzo w Unii awansowała" i została radykalnie wzmocniona.
Premier podkreślił, że sukces w negocjacjach na szczycie UE jest wyłączną zasługą prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Moja rola w tym wszystkim była żadna. To była jedna krótka rozmowa z prezydentem Francji Nicolasem Sarkozym i podziękowanie brytyjskiemu premierowi Tony'emu Blairowi - stwierdził J.Kaczyński. Zaznaczył jednocześnie, że konsultował się z prezydentem.
"Cała operacja, żeby prezydentowi odebrać sukces na moją rzecz, to jest operacja polityczna, mająca odległe w czasie cele wyborcze" - ocenił premier, dodając, że w Polsce współpraca prezydenta i szefa rządu to "pewnego rodzaju nowość i na pewno nowość służąca Polsce".
Pytany dlaczego na szczycie był właśnie Lech Kaczyński, a nie on, premier odpowiedział, że "prezydent zajmuje się w Polsce bardzo intensywnie polityką zagraniczną" i ma na tym polu "ogromne sukcesy". "Wielokrotnie był na posiedzeniach Rady UE. Dobrze się tam czuje i dobrze daje sobie radę" - dodał.
"Ma także inne umiejętności, których ja nie mam, a które ułatwiają nawiązywanie kontaktów. Jest dużo lepszy niż ja i dlatego pojechał. I to nie ja podejmowałem decyzję, tylko on" - podkreślił J. Kaczyński.
Premier zaznaczył jednocześnie, że propozycja, aby liczba głosów w Radzie UE była wyliczana tzw. systemem pierwiastkowym to nie był blef, a polski rząd był także przygotowany na zaakceptowanie innego stanowiska.
"Myśmy byli gotowi ten system zastosować, chociaż on jest dużo słabszy niż Nicea i dużo słabszy niż podwójna większość wzmocniona Joaniną. W każdym z tych systemów jesteśmy dużo silniejsi niż w systemie pierwiastkowym, a taki układ jak system pierwiastkowy i Joanina był zdecydowanie poza zasięgiem" - tłumaczył premier.
Jak podkreślił, stanowisko polskich władz było w trakcie szczytu "po prostu realistyczne".
"Przeprowadziliśmy rozmowy z ogromną większością przywódców europejskich (...). Wszędzie słyszeliśmy miło, czasem mniej miło, sformułowane odmowy. To był fakt, do którego musieliśmy się jakoś odnieść" - podkreślił szef rządu odnosząc się do systemu pierwiastkowego.
Dziennikarze pytali premiera także o relacje polsko-niemieckie w kontekście efektów szczytu w Brukseli.
"Sądzę, że pamiętliwość w polityce to jest fatalna cecha. W polityce liczy się realna pozycja, determinacja, umiejętność gry, umiejętność znajdowania sojuszników" - odparł premier.
Zwrócił też uwagę, że Polska miała sojuszników, którzy "powiedzieli wyraźnie +nie+ próbie izolacji Polski, próbie zostawiania nas poza mandatem". "W Berlinie powinno się to zauważyć" - stwierdził szef rządu, podkreślając, że szczyt UE to także sukces kanclerz Niemiec Angeli Merkel.
Najważniejsze dla Polski postanowienie negocjacji dotyczy systemu ważenia głosów w Radzie UE, jaki ma zostać zapisany w nowym traktacie. Warszawa ostatecznie odstąpiła do promowanej przez siebie metody pierwiastkowej i przystała na przedłużenie obowiązywania systemu nicejskiego.
Przywódcy państw UE uzgodnili, że do 2014 roku będą obowiązywały dotychczasowe, korzystne dla Polski zasady głosowania w Radzie UE jakie przewiduje Traktat z Nicei. Dopiero potem zacznie obowiązywać system podwójnej większości państw (55 proc.) i obywateli (65 proc.) z eurokonstytucji. Przez trzy kolejne lata, do 2017 roku, każdy kraj będzie mógł zażądać powtórnego głosowania w systemie nicejskim i jeśli zbuduje mniejszość blokującą - decyzja nie zapadnie.pap, ss