Ostatecznie heca przegrywa ze zdrowym rozsądkiem
"Jakiż wirtuoz, jakiż artysta wytrzymać zdoła w Krakowie współubieganie się z hecą?"
Krakowski "Czas" w maju 1857 r., komentując zwycięstwo popularności cyrkowej Trupy Sztucznych Jeźdźców - Kunstreiter nad muzycznym duetem Henryka i Józefa Wieniawskich
Odświeżenie starego cytatu zawdzięczam nader udanej książeczce "Zjeść Kraków" (wydawnictwo Znak) pióra Roberta Makłowicza i Stanisława Mancewicza. Z niejakim niepokojem śledząc poczynania sąsiada i druha Marka Skwarnickiego, od którego na łamach "Wprost" oczekuję zawsze nieco czułości dla naszego wspólnie umiłowanego Krakowa, postanowiłem po zagranicznych wojażach znów przywieść P.T. Czytelników na ojczyzny łono, kierując Ich uwagę ku stołeczno-królewskiemu Krakowowi. Czyż nie tam właśnie koncentruje się nasze doświadczenie historyczne i czyż nie tam przechowane zostały - w nieco konserwatywnej formie - te składniki polskiego myślenia politycznego, których brak daje się nam dziś tak mocno we znaki? I oto akurat krakowski Marek wybrzydza na "hamletyczny" autobus Unii Wolności, pieszcząc zarazem w myśli i słowie (a może i w uczynkach?) platformę swej nowej Tratwy. Po lekturze "Zjeść Kraków" i felietonu Marka pomyślałem, że nie jestem chyba jedynym krakowianinem ani Galicjaninem z dziada pradziada, który na dłuższą metę przedkłada Wieniawskich nad Trupę Sztucznych Jeźdźców - Kunstreiterów.
Poczuwam się w tej sprawie do częściowej odpowiedzialności, bo cztery lata temu podjąłem usilne (i uwieńczone powodzeniem) starania, by bliski mi Tadeusz Mazowiecki stawił czoło J.(ego) M.(ości) Rokicie w Krakowie. Potem z satysfakcją obserwowałem rozpogodzoną po każdej kolejnej wizycie w Krakowie twarz premiera, który stawał się coraz bardziej Tadeuszem Małopolskim. Widać odpowiadał mu klimat polityczny wokół Sukiennic, a krakowianom i Galicjanom przypadł do gustu styl polityczny człowieka, którego nazwisko na zawsze pozostanie związane z wielkim przeobrażeniem Polski od zniewolenia do suwerenności. I choć Mazowieckiemu od początku było dane zmagać się z różnymi Kunstreiterami, to i na jego przykładzie widać, że koniec końców heca przegrywa jednak ze zdrowym rozsądkiem i sprawiedliwą oceną osób i zdarzeń.
Do podobnych przemyśleń skłania pogrzeb Edwarda Gierka. Wiadomo, że o zmarłych nie wypada mówić źle, ale przecież nie ma też obowiązku mówić o nich ponad miarę dobrze. Nie zaskoczyło mnie dziesięć tysięcy osób, które pospieszyły na pochówek byłego I sekretarza, by na cmentarzu z nostalgią wspominać "stare dobre czasy" górniczych przywilejów udzielanych kosztem 37 mln niegórników. Zdziwienie wzbudziła natomiast powtarzana w pośmiertnych komentarzach teza, że zasługą Gierka było ustąpienie z sekretarskiego tronu bez strzelania do ludzi. Coś z bajeczki o dobrym Leninie, który mógł zastrzelić chłopczyka, ale dał mu cukierka... Jeśli ktoś uznałby to porównanie za przesadne, to niechaj rozważy poczynione w Sejmie przypomnienie Tadeusza Syryjczyka (też krakowianina), że do dziś statystyczny Polak pracuje na "Polskę Gierka" - czyli spłatę Gierkowskich kredytów - przez dwa tygodnie rocznie... Na alimenty po dawnych Kunstreiterach...
Przez wiele dziesięcioleci po wojnie Kraków stawiał dzielnie opór kunstrei-terowskiej (inaczej mówiąc, nowohuckiej) logice, za co zresztą był surowo karany. Może dlatego w czasach najnowszych w cieniu Wawelu nawet SLD przybrał ludzką twarz Andrzeja Urbańczyka, którego nagła śmierć prawdziwie zasmuciła wielu porządnych ludzi, szanujących jego na swój sposób właśnie krakowskie walory. Można jak Marek Skwarnicki idealistyczne jakoby próby odróżniania białego od czarnego nazywać hamletyzowaniem, nie zmienia to jednak faktu, że Mazowiecki i jemu podobni warci są odróżniania od Kunstreiterów. I że właśnie w Krakowie warto się odwoływać do publiczności przedkładającej wirtuozów nad cyrkowców.
Krakowski "Czas" w maju 1857 r., komentując zwycięstwo popularności cyrkowej Trupy Sztucznych Jeźdźców - Kunstreiter nad muzycznym duetem Henryka i Józefa Wieniawskich
Odświeżenie starego cytatu zawdzięczam nader udanej książeczce "Zjeść Kraków" (wydawnictwo Znak) pióra Roberta Makłowicza i Stanisława Mancewicza. Z niejakim niepokojem śledząc poczynania sąsiada i druha Marka Skwarnickiego, od którego na łamach "Wprost" oczekuję zawsze nieco czułości dla naszego wspólnie umiłowanego Krakowa, postanowiłem po zagranicznych wojażach znów przywieść P.T. Czytelników na ojczyzny łono, kierując Ich uwagę ku stołeczno-królewskiemu Krakowowi. Czyż nie tam właśnie koncentruje się nasze doświadczenie historyczne i czyż nie tam przechowane zostały - w nieco konserwatywnej formie - te składniki polskiego myślenia politycznego, których brak daje się nam dziś tak mocno we znaki? I oto akurat krakowski Marek wybrzydza na "hamletyczny" autobus Unii Wolności, pieszcząc zarazem w myśli i słowie (a może i w uczynkach?) platformę swej nowej Tratwy. Po lekturze "Zjeść Kraków" i felietonu Marka pomyślałem, że nie jestem chyba jedynym krakowianinem ani Galicjaninem z dziada pradziada, który na dłuższą metę przedkłada Wieniawskich nad Trupę Sztucznych Jeźdźców - Kunstreiterów.
Poczuwam się w tej sprawie do częściowej odpowiedzialności, bo cztery lata temu podjąłem usilne (i uwieńczone powodzeniem) starania, by bliski mi Tadeusz Mazowiecki stawił czoło J.(ego) M.(ości) Rokicie w Krakowie. Potem z satysfakcją obserwowałem rozpogodzoną po każdej kolejnej wizycie w Krakowie twarz premiera, który stawał się coraz bardziej Tadeuszem Małopolskim. Widać odpowiadał mu klimat polityczny wokół Sukiennic, a krakowianom i Galicjanom przypadł do gustu styl polityczny człowieka, którego nazwisko na zawsze pozostanie związane z wielkim przeobrażeniem Polski od zniewolenia do suwerenności. I choć Mazowieckiemu od początku było dane zmagać się z różnymi Kunstreiterami, to i na jego przykładzie widać, że koniec końców heca przegrywa jednak ze zdrowym rozsądkiem i sprawiedliwą oceną osób i zdarzeń.
Do podobnych przemyśleń skłania pogrzeb Edwarda Gierka. Wiadomo, że o zmarłych nie wypada mówić źle, ale przecież nie ma też obowiązku mówić o nich ponad miarę dobrze. Nie zaskoczyło mnie dziesięć tysięcy osób, które pospieszyły na pochówek byłego I sekretarza, by na cmentarzu z nostalgią wspominać "stare dobre czasy" górniczych przywilejów udzielanych kosztem 37 mln niegórników. Zdziwienie wzbudziła natomiast powtarzana w pośmiertnych komentarzach teza, że zasługą Gierka było ustąpienie z sekretarskiego tronu bez strzelania do ludzi. Coś z bajeczki o dobrym Leninie, który mógł zastrzelić chłopczyka, ale dał mu cukierka... Jeśli ktoś uznałby to porównanie za przesadne, to niechaj rozważy poczynione w Sejmie przypomnienie Tadeusza Syryjczyka (też krakowianina), że do dziś statystyczny Polak pracuje na "Polskę Gierka" - czyli spłatę Gierkowskich kredytów - przez dwa tygodnie rocznie... Na alimenty po dawnych Kunstreiterach...
Przez wiele dziesięcioleci po wojnie Kraków stawiał dzielnie opór kunstrei-terowskiej (inaczej mówiąc, nowohuckiej) logice, za co zresztą był surowo karany. Może dlatego w czasach najnowszych w cieniu Wawelu nawet SLD przybrał ludzką twarz Andrzeja Urbańczyka, którego nagła śmierć prawdziwie zasmuciła wielu porządnych ludzi, szanujących jego na swój sposób właśnie krakowskie walory. Można jak Marek Skwarnicki idealistyczne jakoby próby odróżniania białego od czarnego nazywać hamletyzowaniem, nie zmienia to jednak faktu, że Mazowiecki i jemu podobni warci są odróżniania od Kunstreiterów. I że właśnie w Krakowie warto się odwoływać do publiczności przedkładającej wirtuozów nad cyrkowców.
Więcej możesz przeczytać w 34/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.