Pomożemy Palestyńczykom w organizowaniu ich państwa
"Wprost": Czy można się porozumieć z kimś, kto tego porozumienia nie chce?
Szimon Peres: Czy nam się to podoba, czy nie, jesteśmy wraz z Palestyńczykami skazani na rozmowy. Dla nich musi być jasne, że za stołem rokowań osiągnęli więcej niż na polu bitwy. Nikt się nie cieszy z tego, co się teraz dzieje na Bliskim Wschodzie, choć każda strona jest przeczulona, gdy mówi o własnych cierpieniach. Cierpią jednak obie strony.
- Władze Izraela podkreślają, że jedynym partnerem rokowań pozostaje Jaser Arafat. Dlaczego, skoro Arafat jedną ręką podpisuje porozumienia, a drugą je przekreśla?
- To nie my wybraliśmy Arafata, ale Palestyńczycy i o tym fakcie nie można zapominać ani go ignorować. Oczywiście to, że rozmawiamy, nie oznacza, iż Arafat pewnego dnia powinien przyjąć nasz punkt widzenia czy wręcz stać się syjonistą. Niezależnie od swych zalet i słabości to właśnie on reprezentuje naród palestyński.
- Przez lata Arafat był w Izraelu uznawany za przywódcę terrorystów. Jak doszło do tego, że stał się partnerem w negocjacjach?
- To było tak: prowadziłem negocjacje z królem Jordanii Husajnem, a ich rezultatem było porozumienie - moim zdaniem, bardzo korzystne dla Izraela - odrzucone następnie przez Likud, którego przywódca Icchak Szamir był wówczas moim współkoalicjantem. W tym czasie pozycja Arafata coraz bardziej słabła, więc pomyślałem, że jeśli nie podejmiemy z nim rokowań, to wkrótce zastąpi go zwolennik Hamasu bądź Dżihadu. Właśnie wtedy uświadomiliśmy sobie, że to Arafat będzie wśród Palestyńczyków najlepszym partnerem do rozmów.
- Wkrótce dojdzie do kolejnego pana spotkania z Arafatem. Czy możliwy jest przełom w rozmowach, gdy między stronami toczy się otwarta wojna?
- Oczywiście przełom nie nastąpi podczas jednego spotkania, ale mam nadzieję, że to się jednak stanie prędzej czy później. Arafat musi przekonać swoich ludzi zaangażowanych w intifadę, by przerwali bezsensowne ataki. Przecież w tym konflikcie bardziej chodzi o emocje niż o kwestie terytorialne. Paradoksalnie, wraz ze spadkiem znaczenia czynnika terytorialnego pogłębia się przepaść psychologiczna. Dlatego musimy wykazać wiele cierpliwości i zrozumienia.
- Co właściwie wywołało obecną intifadę?
- To był błąd, który trudno mi wyjaśnić. Za ten błąd odpowiedzialny jest głównie Arafat, ale my też mamy w tym mały udział. Myślę, że nie najlepiej zostały przygotowane rokowania. Historyczny błąd leży jednak po stronie Arafata - to on nie przyjął propozycji przedstawionych w Waszyngtonie przez Clintona i Baraka.
- Czy Izrael ma coś do zaoferowania Palestyńczykom podczas nadchodzących rokowań?
- Tak, ale nie mogę ujawnić co. W rokowaniach zawsze zajmuje się jakieś pozycje wyjściowe. Rozmów nie można rozpoczynać bez żadnych argumentów zachęcających drugą stronę.
- Czy Stany Zjednoczone bądź Unia Europejska powinny uczestniczyć w tych rozmowach?
- Mogą nam pomóc poza stołem rokowań, ale nie zastąpią nas w tym dziele. To byłby nawet błąd. W przeszłości wielokrotnie się okazywało, że efekty porozumień wypracowanych przez innych były nietrwałe. Tym razem musimy je osiągnąć sami, w drodze negocjacji twarzą w twarz.
- Czyli także bez udziału oferującej pomoc Rosji?
- Od czasów wypraw krzyżowych Europa Zachodnia spoglądała na Bliski Wschód przez pryzmat religii, Rosja zaś traktowała ten region w kategoriach ideologicznych. Przez 70 lat istnienia rosyjski reżim komunistyczny wydał ogromne pieniądze - szacowane na 150 mld dolarów - na rozszerzenie swych wpływów na Bliskim Wschodzie. I nie uzyskał niczego. Nie zbudowano komunizmu na Bliskim Wschodzie. Ta polityka okazała się stratą czasu i pieniędzy. Nowa demokratyczna Rosja nie kieruje się w polityce zagranicznej przesłankami ideologicznymi, nie pomaga też finansowo krajom arabskim. W Izraelu są natomiast silne sympatie prorosyjskie, gdyż z tego kraju przybył ponad milion naszych obywateli.
- Czy Izrael zgodzi się na powstanie państwa palestyńskiego?
- Na pewno. I pomożemy Palestyńczykom w jego organizowaniu.
- Czy w stosunkach polsko-izraelskich wszystko zostało już wyjaśnione, czy też ciąży na nich jeszcze jakieś piętno?
- Ci, którzy ocaleli z Holocaustu, postrzegają Polskę jako kraj o skomplikowanej przeszłości, który miał zarówno wzloty, jak i upadki. Teraz Polska jest inna, inna jest zresztą także Europa i inny Izrael. Nie sądzę, by złe wspomnienia musiały przesłaniać wspólną drogę w przyszłość. Zarówno dla Polaków, jak i Izraelczyków ważne jest budowanie przyjaznych stosunków - bez zahamowań i kompleksów. Dla naszych dzieci na pewno będzie to łatwiejsze niż dla nas.
- A piętno Jedwabnego?
- To, co się niedawno wydarzyło w Jedwabnem, było aktem dużej odwagi, zarówno jeśli chodzi o rozliczenie się z przeszłością, jak i przypomnienie, że przez całe tysiąclecie w Polsce szczęśliwie żyła największa społeczność żydowska, choć nie zawsze czasy były szczęśliwe. Sprawa Jedwabnego dowodzi, że jedynie mówiąc uczciwie prawdę o przeszłości, możemy z nadzieją spojrzeć w przyszłość.
Szimon Peres: Czy nam się to podoba, czy nie, jesteśmy wraz z Palestyńczykami skazani na rozmowy. Dla nich musi być jasne, że za stołem rokowań osiągnęli więcej niż na polu bitwy. Nikt się nie cieszy z tego, co się teraz dzieje na Bliskim Wschodzie, choć każda strona jest przeczulona, gdy mówi o własnych cierpieniach. Cierpią jednak obie strony.
- Władze Izraela podkreślają, że jedynym partnerem rokowań pozostaje Jaser Arafat. Dlaczego, skoro Arafat jedną ręką podpisuje porozumienia, a drugą je przekreśla?
- To nie my wybraliśmy Arafata, ale Palestyńczycy i o tym fakcie nie można zapominać ani go ignorować. Oczywiście to, że rozmawiamy, nie oznacza, iż Arafat pewnego dnia powinien przyjąć nasz punkt widzenia czy wręcz stać się syjonistą. Niezależnie od swych zalet i słabości to właśnie on reprezentuje naród palestyński.
- Przez lata Arafat był w Izraelu uznawany za przywódcę terrorystów. Jak doszło do tego, że stał się partnerem w negocjacjach?
- To było tak: prowadziłem negocjacje z królem Jordanii Husajnem, a ich rezultatem było porozumienie - moim zdaniem, bardzo korzystne dla Izraela - odrzucone następnie przez Likud, którego przywódca Icchak Szamir był wówczas moim współkoalicjantem. W tym czasie pozycja Arafata coraz bardziej słabła, więc pomyślałem, że jeśli nie podejmiemy z nim rokowań, to wkrótce zastąpi go zwolennik Hamasu bądź Dżihadu. Właśnie wtedy uświadomiliśmy sobie, że to Arafat będzie wśród Palestyńczyków najlepszym partnerem do rozmów.
- Wkrótce dojdzie do kolejnego pana spotkania z Arafatem. Czy możliwy jest przełom w rozmowach, gdy między stronami toczy się otwarta wojna?
- Oczywiście przełom nie nastąpi podczas jednego spotkania, ale mam nadzieję, że to się jednak stanie prędzej czy później. Arafat musi przekonać swoich ludzi zaangażowanych w intifadę, by przerwali bezsensowne ataki. Przecież w tym konflikcie bardziej chodzi o emocje niż o kwestie terytorialne. Paradoksalnie, wraz ze spadkiem znaczenia czynnika terytorialnego pogłębia się przepaść psychologiczna. Dlatego musimy wykazać wiele cierpliwości i zrozumienia.
- Co właściwie wywołało obecną intifadę?
- To był błąd, który trudno mi wyjaśnić. Za ten błąd odpowiedzialny jest głównie Arafat, ale my też mamy w tym mały udział. Myślę, że nie najlepiej zostały przygotowane rokowania. Historyczny błąd leży jednak po stronie Arafata - to on nie przyjął propozycji przedstawionych w Waszyngtonie przez Clintona i Baraka.
- Czy Izrael ma coś do zaoferowania Palestyńczykom podczas nadchodzących rokowań?
- Tak, ale nie mogę ujawnić co. W rokowaniach zawsze zajmuje się jakieś pozycje wyjściowe. Rozmów nie można rozpoczynać bez żadnych argumentów zachęcających drugą stronę.
- Czy Stany Zjednoczone bądź Unia Europejska powinny uczestniczyć w tych rozmowach?
- Mogą nam pomóc poza stołem rokowań, ale nie zastąpią nas w tym dziele. To byłby nawet błąd. W przeszłości wielokrotnie się okazywało, że efekty porozumień wypracowanych przez innych były nietrwałe. Tym razem musimy je osiągnąć sami, w drodze negocjacji twarzą w twarz.
- Czyli także bez udziału oferującej pomoc Rosji?
- Od czasów wypraw krzyżowych Europa Zachodnia spoglądała na Bliski Wschód przez pryzmat religii, Rosja zaś traktowała ten region w kategoriach ideologicznych. Przez 70 lat istnienia rosyjski reżim komunistyczny wydał ogromne pieniądze - szacowane na 150 mld dolarów - na rozszerzenie swych wpływów na Bliskim Wschodzie. I nie uzyskał niczego. Nie zbudowano komunizmu na Bliskim Wschodzie. Ta polityka okazała się stratą czasu i pieniędzy. Nowa demokratyczna Rosja nie kieruje się w polityce zagranicznej przesłankami ideologicznymi, nie pomaga też finansowo krajom arabskim. W Izraelu są natomiast silne sympatie prorosyjskie, gdyż z tego kraju przybył ponad milion naszych obywateli.
- Czy Izrael zgodzi się na powstanie państwa palestyńskiego?
- Na pewno. I pomożemy Palestyńczykom w jego organizowaniu.
- Czy w stosunkach polsko-izraelskich wszystko zostało już wyjaśnione, czy też ciąży na nich jeszcze jakieś piętno?
- Ci, którzy ocaleli z Holocaustu, postrzegają Polskę jako kraj o skomplikowanej przeszłości, który miał zarówno wzloty, jak i upadki. Teraz Polska jest inna, inna jest zresztą także Europa i inny Izrael. Nie sądzę, by złe wspomnienia musiały przesłaniać wspólną drogę w przyszłość. Zarówno dla Polaków, jak i Izraelczyków ważne jest budowanie przyjaznych stosunków - bez zahamowań i kompleksów. Dla naszych dzieci na pewno będzie to łatwiejsze niż dla nas.
- A piętno Jedwabnego?
- To, co się niedawno wydarzyło w Jedwabnem, było aktem dużej odwagi, zarówno jeśli chodzi o rozliczenie się z przeszłością, jak i przypomnienie, że przez całe tysiąclecie w Polsce szczęśliwie żyła największa społeczność żydowska, choć nie zawsze czasy były szczęśliwe. Sprawa Jedwabnego dowodzi, że jedynie mówiąc uczciwie prawdę o przeszłości, możemy z nadzieją spojrzeć w przyszłość.
Więcej możesz przeczytać w 35/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.