Przewodnik po wyborczych trikach
Prawo jest po to, żeby je łamać, a zwłaszcza prawo wyborcze - pod takim hasłem powinna się toczyć obecna kampania wyborcza. Z wyborów na wybory kandydaci są coraz lepiej przygotowani do obchodzenia ordynacji (ostatniej szczególnie, gdyż już na etapie jej przygotowywania było wiadomo, jakie luki będzie zawierać). Prawo wyborcze jest tak formułowane, by wydawało się, że jedynym racjonalnym sposobem postępowania jest jego obchodzenie przez komitety. I wybory finansowane są z lewej kasy. Po elekcji prezydenckiej Państwowa Komisja Wyborcza nie przyjęła sprawo-zdania żadnego komitetu. Czy kogoś ukarano? Nic podobnego.
Komitetowi wyborczemu nie wolno wydać na kampanię więcej niż około 29 mln zł, natomiast kandydat na posła lub senatora nie może wyłożyć z własnej kieszeni na kampanię więcej niż 11 tys. zł. Za to każdemu wolno myśleć, jak się zareklamować, aby nie podlegać przepisom ordynacji. Zanim więc zagłosujemy, zapoznajmy się z zestawem trików, którymi posługują się komitety wyborcze i kandydaci, by obejść ograniczenia ordynacji.
Sposób pierwszy: na przedkampanię
Wiele ugrupowań znakomicie wykorzystało fakt, że kampania rozpoczęła się oficjalnie z chwilą ogłoszenia daty wyborów przez prezydenta, czyli pod koniec czerwca. Komitety miały czas na zarejestrowanie się do 4 sierpnia, toteż imprezy, które odbyły się przed tą datą, nie będą rozliczane przez PKW.
Sojusz Lewicy Demokratycznej zorganizował wielką konwencję na warszawskim Torwarze, lecz jej koszty nie umniejszą limitu 29 mln zł. Platforma Obywatelska przeprowadziła prawybory (tylko w województwie pomorskim kosztowały około 80 tys. zł), ale pieniądze przeznaczone na wyłanianie kandydatów do Sejmu nie obciążą konta komitetu. Podobnie nie będą rozliczane spotkania z wyborcami i konwencje, które przygotowała przed 4 sierpnia większość startujących w wyborach partii.
Sposób drugi: na międzyczas
20 lipca, dzień po rejestracji komitetu wyborczego Bloku Senat 2001, warszawskie ulice ozdobiło szczere oblicze mecenasa Roberta Smoktunowicza, działacza PO. Bardzo to zaniepokoiło innych polityków bloku, obawiających się, że Smoktunowicz wyczerpie limit pieniędzy, jakie ugrupowanie może wydać na kampanię w okręgu Warszawa II. Tymczasem Smoktunowicz uspokajał: dopiero po ośmiu dniach od rejestracji komitetu kandydat zgłoszony staje się kandydatem oficjalnym. Przez te osiem dni można więc cieszyć wyborców swoim wizerunkiem poza przepisami ordynacji wyborczej. Tymczasem PKW uznała, że wydatki przeznaczone na kampanię podlegają ordynacji już od chwili przyjęcia zawiadomienia o utworzeniu komitetu. Może to skomplikować sytuację Bloku Senat 2001. Sam Smoktunowicz oburzył się na sugestie "Gazety Wyborczej", jakoby chciał znaleźć sposób na ominięcie przepisów, i podał ją do sądu. Co ma przekonać, że nie chciał omijać ordynacji, tylko jej przestrzegać.
Sposób trzeci: na społecznika
Inną metodę prezentacji wymyślił Marek Goliszewski, także kandydat Bloku Senat 2001. Otóż obwiesił warszawskie słupy ogłoszeniowe plakatami ze swoim obliczem i wielkim napisem "Business Centre Club" (stowarzyszeniu przewodzi od dziesięciu lat). Kampania wyborcza? A skądże, to tylko reklama BCC - próbował wyjaśniać Goliszewski, lecz i w tym wypadku przedstawiciele PKW mieli odmienne zdanie, utrzymując, że taka promocja własnej osoby podlega przepisom ordynacji. W przeciwnym razie Polskę przykryłyby plakaty obrońców praw zwierząt, prezesów spółek węglowych, członków ochotniczych straży pożarnych i działaczy organizacji krzewienia kultury prawnej.
Sposób czwarty: na literata
Polega on na opublikowaniu w okresie walki wyborczej książki z nazwiskiem i twarzą polityka na okładce. Michał Kamiński, poseł PiS, prezentuje przemówienia i felietony w publikacji "Poseł z polską duszą"; Jan Maria Jackowski, poseł AWS, wzywa czytelników antologią wywiadów "Usłyszeć głos ludzi"; Marcin Libicki, także deputowany akcji, porywa wyborców zbiorem wystąpień "Strasburg - Poznań - Warszawa". Życie Leszka Millera najpierw opisał Ludwik Stomma w książce pod nieszablonowym tytułem "Leszek Miller", a w ubiegłym tygodniu lider SLD osobiście promował wywiad-rzekę pod tytułem "Leszek Miller: dogońmy Europę".
Inną sprawą jest pytanie, czy tego typu publikacje rzeczywiście pomagają w kreowaniu wizerunku. Wedle Stommy, życie młodego robotnika Millera to było "zapierdalanie od świtu do zmierzchu", toteż Millera ciągnęło do marynarki, i to "nie byle jakiej. Łodzie podwodne to jest to. Kapitan Nemo się kłania". Z kolei dzięki romansowi z Anastazją P. przewodniczący SLD okazał się - pisze ze znawstwem Stomma - "prawdziwym demonem seksu". Miller musiał być jednak zadowolony z tak opisanej biografii, skoro wykorzystywał książkę na spotkaniach z wyborcami.
Sposób piąty: na redaktora
Skoro można wydać książkę, można i gazetę. Kto komu broni zostać wydawcą? A że gazeta ukaże się akurat w czasie kampanii wyborczej? Nie szkodzi, w końcu wszyscy podkreślają konieczność oddzielenia gospodarki od politycznych wpływów. A że gazeta zamieści wywiad i sylwetkę polityka? Na tym polega wolność prasy, że opisuje, kogo chce. A że gazeta po kilku wydaniach zbankrutuje? No cóż, tak to bywa w gospodarce rynkowej. Z myślą o założeniu własnego tytułu nosi się kilkunastu kandydatów na posłów. Ale również w tym wypadku sprawa może nie być taka prosta, skoro przedstawiciele PKW czynią zastrzeżenie, że jeśli książki polityków literatów będą miały jaskrawo wyborczy charakter, mogą zostać uznane za materiał obciążający konto kandydata.
Sposób szósty: na witrynę
Sposób legalny, bezpieczny i słusznie pomijany przez autorów ordynacji wyborczej, gdyż próba cenzurowania Internetu zaowocowałaby jedynie ośmieszeniem. Toteż na stronach WWW znajdują się dziesiątki linków przedstawiających dokonania, zamierzenia i zainteresowania pretendentów do tytułu parlamentarzysty. W witrynie Adama Graczyńskiego, senatora SLD, można przeczytać: "Senator znów kibicował piłkarzom Odry Wodzisław. Gospodarze wygrali! (...) Senator oglądał mecz ligowy Odry Wodzisław z Górnikiem Zabrze. Odra znów wygrała! (...) Senator był na inauguracji sezonu piłkarskiego w Wodzisławiu Śląskim. I tym razem Odra wygrała mecz". A Jan Rzymełka powiadamia: "Urodziłech sie i mieszkom durch do dzisiej w Katowicach". Poseł PO chwali się też kolekcją "krawatów - kamiennych agatów", które dźwiga u szyi.
Sposób siódmy: na kolegów
Mało wybredny. Antoni Styrczula, kandydat SLD, jako prezes publicznego Radia dla Ciebie rozdawał reklamowe ulotki sojuszu swoim pracownikom. Ulotki zawierały hasło "Wesprzyj fundusz wyborczy SLD", a dla ułatwienia - również numer konta wyborczego. Styrczula przyznał, że popełnił błąd. Mniej samokrytyczny był gen. Bronisław Peikert, komendant Centrum Szkolenia Radioelektronicznego w Jeleniej Górze, który w godzinach pracy na spotkaniu w klubie garnizonowym przedstawił się jako kandydat do Sejmu z listy SLD-UP. Uczynił to wprawdzie jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem kampanii wyborczej, niemniej jednak jego przełożeni uznali wydarzenie za niestosowne. Ale zawsze to jedno spotkanie więcej.
Sposób ósmy: na głupiego
Na reklamowych folderach zachwalających folklorystyczną imprezę "Dymarki Świętokrzyskie" pojawiły się wypowiedzi oraz fotografie dziewięciu kandydatów do Sejmu z list PSL i SLD-UP. I dopiero protest polityków Unii Wolności spowodował, że reklamowani kandydaci zobowiązali się zapłacić za foldery jak za materiały wyborcze. A że nie zapłacili przed ich wydrukowaniem? Nie wiedzieli - jak twierdzą - że wypowiadając się w kwestii dymarek, zostaną przedstawieni jako kandydaci do Sejmu. Mieli po prostu pecha.
Z kolei zniecierpliwiony organizacyjnym bezruchem kandydat Paweł Poncyliusz postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i oplakatował ulice Warszawy bez zgody swego komitetu wyborczego, Prawa i Sprawiedliwości, a w dodatku kleił w miejscach niedozwolonych. Wzburzyło to strasznie liderów PiS, którzy nakazali Poncyliuszowi zerwać plakaty i zagrozili mu za samowolę prokuratorem. Wycofali też poparcie dla jego kandydatury, choć nie wykreślili go z listy, gdyż jest już zarejestrowana. W rezultacie Poncyliusz ma już za sobą kampanię promocyjną, wystartuje w wyborach, a konto PiS obciążą koszty akcji i odpowiedzialność za rekomendowanie do Sejmu człowieka, który twierdzi, że kiepsko zna prawo.
Sposób dziewiąty: na fundację
Jeszcze nie wykorzystany, a mogący służyć do wygrania kampanii w innym wymiarze. Zgodnie z ordynacją, jeśli utworzony przez wyborców komitet nie wyda wszystkich pieniędzy zgromadzonych na kampanię, zobowiązany jest przekazać je na rzecz instytucji charytatywnej. Otóż, jak wykazuje praktyka, lokalny polityk może bez specjalnego trudu doprowadzić do zarejestrowania własnego komitetu mającego go wynieść do Senatu. Jeżeli komitet zbierze choćby pół miliona złotych na kampanię, a wyda 100 tys. zł, to instytucji charytatywnej będzie musiał przekazać 400 tys. zł. Ordynacja zaś nie zabrania zasilać fundacji na rzecz bezdomnych kotów, właśnie założonej przez ciotkę niedoszłego senatora.
Jak na te triki zareagują wyborcy? Jeżeli dojdą do przekonania, że kandydat na posła czy senatora ujawnia podczas kampanii nadmierny talent do dwuznacznych działań, mogą w wyborczej kabinie pominąć jego nazwisko. Jest to metoda bardziej skuteczna niż przepisy ordynacji, lecz w przeciwieństwie do nich nie wiadomo, czy wejdzie w życie.
Komitetowi wyborczemu nie wolno wydać na kampanię więcej niż około 29 mln zł, natomiast kandydat na posła lub senatora nie może wyłożyć z własnej kieszeni na kampanię więcej niż 11 tys. zł. Za to każdemu wolno myśleć, jak się zareklamować, aby nie podlegać przepisom ordynacji. Zanim więc zagłosujemy, zapoznajmy się z zestawem trików, którymi posługują się komitety wyborcze i kandydaci, by obejść ograniczenia ordynacji.
Sposób pierwszy: na przedkampanię
Wiele ugrupowań znakomicie wykorzystało fakt, że kampania rozpoczęła się oficjalnie z chwilą ogłoszenia daty wyborów przez prezydenta, czyli pod koniec czerwca. Komitety miały czas na zarejestrowanie się do 4 sierpnia, toteż imprezy, które odbyły się przed tą datą, nie będą rozliczane przez PKW.
Sojusz Lewicy Demokratycznej zorganizował wielką konwencję na warszawskim Torwarze, lecz jej koszty nie umniejszą limitu 29 mln zł. Platforma Obywatelska przeprowadziła prawybory (tylko w województwie pomorskim kosztowały około 80 tys. zł), ale pieniądze przeznaczone na wyłanianie kandydatów do Sejmu nie obciążą konta komitetu. Podobnie nie będą rozliczane spotkania z wyborcami i konwencje, które przygotowała przed 4 sierpnia większość startujących w wyborach partii.
Sposób drugi: na międzyczas
20 lipca, dzień po rejestracji komitetu wyborczego Bloku Senat 2001, warszawskie ulice ozdobiło szczere oblicze mecenasa Roberta Smoktunowicza, działacza PO. Bardzo to zaniepokoiło innych polityków bloku, obawiających się, że Smoktunowicz wyczerpie limit pieniędzy, jakie ugrupowanie może wydać na kampanię w okręgu Warszawa II. Tymczasem Smoktunowicz uspokajał: dopiero po ośmiu dniach od rejestracji komitetu kandydat zgłoszony staje się kandydatem oficjalnym. Przez te osiem dni można więc cieszyć wyborców swoim wizerunkiem poza przepisami ordynacji wyborczej. Tymczasem PKW uznała, że wydatki przeznaczone na kampanię podlegają ordynacji już od chwili przyjęcia zawiadomienia o utworzeniu komitetu. Może to skomplikować sytuację Bloku Senat 2001. Sam Smoktunowicz oburzył się na sugestie "Gazety Wyborczej", jakoby chciał znaleźć sposób na ominięcie przepisów, i podał ją do sądu. Co ma przekonać, że nie chciał omijać ordynacji, tylko jej przestrzegać.
Sposób trzeci: na społecznika
Inną metodę prezentacji wymyślił Marek Goliszewski, także kandydat Bloku Senat 2001. Otóż obwiesił warszawskie słupy ogłoszeniowe plakatami ze swoim obliczem i wielkim napisem "Business Centre Club" (stowarzyszeniu przewodzi od dziesięciu lat). Kampania wyborcza? A skądże, to tylko reklama BCC - próbował wyjaśniać Goliszewski, lecz i w tym wypadku przedstawiciele PKW mieli odmienne zdanie, utrzymując, że taka promocja własnej osoby podlega przepisom ordynacji. W przeciwnym razie Polskę przykryłyby plakaty obrońców praw zwierząt, prezesów spółek węglowych, członków ochotniczych straży pożarnych i działaczy organizacji krzewienia kultury prawnej.
Sposób czwarty: na literata
Polega on na opublikowaniu w okresie walki wyborczej książki z nazwiskiem i twarzą polityka na okładce. Michał Kamiński, poseł PiS, prezentuje przemówienia i felietony w publikacji "Poseł z polską duszą"; Jan Maria Jackowski, poseł AWS, wzywa czytelników antologią wywiadów "Usłyszeć głos ludzi"; Marcin Libicki, także deputowany akcji, porywa wyborców zbiorem wystąpień "Strasburg - Poznań - Warszawa". Życie Leszka Millera najpierw opisał Ludwik Stomma w książce pod nieszablonowym tytułem "Leszek Miller", a w ubiegłym tygodniu lider SLD osobiście promował wywiad-rzekę pod tytułem "Leszek Miller: dogońmy Europę".
Inną sprawą jest pytanie, czy tego typu publikacje rzeczywiście pomagają w kreowaniu wizerunku. Wedle Stommy, życie młodego robotnika Millera to było "zapierdalanie od świtu do zmierzchu", toteż Millera ciągnęło do marynarki, i to "nie byle jakiej. Łodzie podwodne to jest to. Kapitan Nemo się kłania". Z kolei dzięki romansowi z Anastazją P. przewodniczący SLD okazał się - pisze ze znawstwem Stomma - "prawdziwym demonem seksu". Miller musiał być jednak zadowolony z tak opisanej biografii, skoro wykorzystywał książkę na spotkaniach z wyborcami.
Sposób piąty: na redaktora
Skoro można wydać książkę, można i gazetę. Kto komu broni zostać wydawcą? A że gazeta ukaże się akurat w czasie kampanii wyborczej? Nie szkodzi, w końcu wszyscy podkreślają konieczność oddzielenia gospodarki od politycznych wpływów. A że gazeta zamieści wywiad i sylwetkę polityka? Na tym polega wolność prasy, że opisuje, kogo chce. A że gazeta po kilku wydaniach zbankrutuje? No cóż, tak to bywa w gospodarce rynkowej. Z myślą o założeniu własnego tytułu nosi się kilkunastu kandydatów na posłów. Ale również w tym wypadku sprawa może nie być taka prosta, skoro przedstawiciele PKW czynią zastrzeżenie, że jeśli książki polityków literatów będą miały jaskrawo wyborczy charakter, mogą zostać uznane za materiał obciążający konto kandydata.
Sposób szósty: na witrynę
Sposób legalny, bezpieczny i słusznie pomijany przez autorów ordynacji wyborczej, gdyż próba cenzurowania Internetu zaowocowałaby jedynie ośmieszeniem. Toteż na stronach WWW znajdują się dziesiątki linków przedstawiających dokonania, zamierzenia i zainteresowania pretendentów do tytułu parlamentarzysty. W witrynie Adama Graczyńskiego, senatora SLD, można przeczytać: "Senator znów kibicował piłkarzom Odry Wodzisław. Gospodarze wygrali! (...) Senator oglądał mecz ligowy Odry Wodzisław z Górnikiem Zabrze. Odra znów wygrała! (...) Senator był na inauguracji sezonu piłkarskiego w Wodzisławiu Śląskim. I tym razem Odra wygrała mecz". A Jan Rzymełka powiadamia: "Urodziłech sie i mieszkom durch do dzisiej w Katowicach". Poseł PO chwali się też kolekcją "krawatów - kamiennych agatów", które dźwiga u szyi.
Sposób siódmy: na kolegów
Mało wybredny. Antoni Styrczula, kandydat SLD, jako prezes publicznego Radia dla Ciebie rozdawał reklamowe ulotki sojuszu swoim pracownikom. Ulotki zawierały hasło "Wesprzyj fundusz wyborczy SLD", a dla ułatwienia - również numer konta wyborczego. Styrczula przyznał, że popełnił błąd. Mniej samokrytyczny był gen. Bronisław Peikert, komendant Centrum Szkolenia Radioelektronicznego w Jeleniej Górze, który w godzinach pracy na spotkaniu w klubie garnizonowym przedstawił się jako kandydat do Sejmu z listy SLD-UP. Uczynił to wprawdzie jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem kampanii wyborczej, niemniej jednak jego przełożeni uznali wydarzenie za niestosowne. Ale zawsze to jedno spotkanie więcej.
Sposób ósmy: na głupiego
Na reklamowych folderach zachwalających folklorystyczną imprezę "Dymarki Świętokrzyskie" pojawiły się wypowiedzi oraz fotografie dziewięciu kandydatów do Sejmu z list PSL i SLD-UP. I dopiero protest polityków Unii Wolności spowodował, że reklamowani kandydaci zobowiązali się zapłacić za foldery jak za materiały wyborcze. A że nie zapłacili przed ich wydrukowaniem? Nie wiedzieli - jak twierdzą - że wypowiadając się w kwestii dymarek, zostaną przedstawieni jako kandydaci do Sejmu. Mieli po prostu pecha.
Z kolei zniecierpliwiony organizacyjnym bezruchem kandydat Paweł Poncyliusz postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i oplakatował ulice Warszawy bez zgody swego komitetu wyborczego, Prawa i Sprawiedliwości, a w dodatku kleił w miejscach niedozwolonych. Wzburzyło to strasznie liderów PiS, którzy nakazali Poncyliuszowi zerwać plakaty i zagrozili mu za samowolę prokuratorem. Wycofali też poparcie dla jego kandydatury, choć nie wykreślili go z listy, gdyż jest już zarejestrowana. W rezultacie Poncyliusz ma już za sobą kampanię promocyjną, wystartuje w wyborach, a konto PiS obciążą koszty akcji i odpowiedzialność za rekomendowanie do Sejmu człowieka, który twierdzi, że kiepsko zna prawo.
Sposób dziewiąty: na fundację
Jeszcze nie wykorzystany, a mogący służyć do wygrania kampanii w innym wymiarze. Zgodnie z ordynacją, jeśli utworzony przez wyborców komitet nie wyda wszystkich pieniędzy zgromadzonych na kampanię, zobowiązany jest przekazać je na rzecz instytucji charytatywnej. Otóż, jak wykazuje praktyka, lokalny polityk może bez specjalnego trudu doprowadzić do zarejestrowania własnego komitetu mającego go wynieść do Senatu. Jeżeli komitet zbierze choćby pół miliona złotych na kampanię, a wyda 100 tys. zł, to instytucji charytatywnej będzie musiał przekazać 400 tys. zł. Ordynacja zaś nie zabrania zasilać fundacji na rzecz bezdomnych kotów, właśnie założonej przez ciotkę niedoszłego senatora.
Jak na te triki zareagują wyborcy? Jeżeli dojdą do przekonania, że kandydat na posła czy senatora ujawnia podczas kampanii nadmierny talent do dwuznacznych działań, mogą w wyborczej kabinie pominąć jego nazwisko. Jest to metoda bardziej skuteczna niż przepisy ordynacji, lecz w przeciwieństwie do nich nie wiadomo, czy wejdzie w życie.
Więcej możesz przeczytać w 35/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.