W polskiej armii nie liczy się pieniędzy. Liczy się na pieniądze
Za niespełna dwa miesiące Kwatera Główna NATO przeprowadzi kompleksową ocenę polskiej armii - dowiedzieliśmy się w Brukseli. Kontrola obejmie przede wszystkim sposób wydawania pieniędzy oraz wypełnianie sojuszniczych zobowiązań. Od jej wyników zależy, czy i kiedy władze paktu zdecydują się na przyjęcie nowych członków, a także czy wyłożą 650 mln dolarów na poprawę możliwości obronnych Polski.
Worek bez dna
- Gdyby polskiemu wojsku dać nawet dwa razy więcej pieniędzy niż obecnie, niemal na pewno wydano by je tak, że nikt nie zauważyłby różnicy. W polskiej armii nie liczy się bowiem pieniędzy, lecz liczy się na pieniądze - mówi pułkownik Ole Rassmusen z Danii, który porównywał wydatki wojska polskiego, duńskiego, holenderskiego i hiszpańskiego. Z jego wyliczeń wynika, że wskutek błędów w zarządzaniu finansami (robią to amatorzy w mundurach, a nie menedżerowie) nasze siły zbrojne tracą 15-17 proc. budżetu, czyli około 2,5 mld zł rocznie. Wojsko niepotrzebnie zajmuje się też działalnością socjalną i opiekuńczą; z tego powodu koszty jego funkcjonowania są o 10 proc. większe.
Tylko obsługa systemu emerytalnego dla byłych wojskowych pochłania ponad 21 proc. funduszy Ministerstwa Obrony Narodowej. - Wszędzie na świecie tego rodzaju świadczenia wpisane są w budżet państwa i obsługiwane przez ministerstwa pracy bądź odpowiedniki ZUS - twierdzi Jan Parys, były minister obrony. Chora jest zresztą cała struktura wydatków resortu: na płace i emerytury wydaje się więcej (54,78 proc.) niż na zakupy i eksploatację sprzętu oraz na szkolenia (45,22 proc.).
Program oszczędnościowy
Próby wprowadzenia zmian w budżecie wojska zawsze spotykają się z protestami. Urzędnicy Ministerstwa Finansów twierdzą, że skoro nie można zmusić armii do racjonalizacji wydatków, trzeba je ciąć. Tym bardziej że większość garnizonów wykorzystała już fundusze przeznaczone na bieżącą działalność i zaczęła się zapożyczać - długi niektórych sięgają kilku milionów złotych. Podobnie dzieje się w poszczególnych rodzajach sił zbrojnych: nie zapłacone rachunki za dostawy sprzętu i uzbrojenia opiewają na pół miliarda złotych. Być może zmianę sposobu wydawania pieniędzy wymusi uderzenie po kieszeni samych wojskowych. Szukając oszczędności w budżecie MON, Ministerstwo Finansów proponuje zamrożenie waloryzacji płac, co umożliwiłoby zmniejszenie wydatków o 600 mln zł. Rozważa się także likwidację tzw. mundurówki, dzięki czemu zaoszczędzono by 100 mln zł.
Co najmniej czwartą część pieniędzy MON wydaje się na tysiące drobnych spraw. Gdy Bronisław Komorowski obejmował stanowisko szefa MON, obiecał, że wydatki te zostaną dokładnie policzone, a potem stopniowo zlikwidowane. Nic takiego się nie stało. W armii nadal istnieją setki instytucji, które z obronnością nie mają nic wspólnego: teatr tańca, studio malarskie, warsztaty metaloplastyki, leśniczówki, domy wypoczynkowe, ośrodki i instytuty badawcze, szkoły, akademie, przychodnie, szpitale, sanatoria i ośrodki szkolenia sportowego.
Nasze wojsko utrzymuje też kilka zespołów artystycznych (Niebieskie Berety, Czerwone Berety, Estrada, Flotylla), trzydzieści orkiestr (jedną koncertową, siedem reprezentacyjnych, dwadzieścia dwie garnizonowe), Dom Wojska Polskiego, Centralną Bibliotekę Wojskową i Muzeum Wojska Polskiego. Z pieniędzy podatnika łoży się na 100 klubów garnizonowych, 300 klubów żołnierskich, kilkanaście biur emerytalnych, 2000 punktów wyświetlania filmów, 40 kin oraz 414 bibliotek. W strukturach MON znajduje się pięć zakładów remontowo-budowlanych, pięć biur projektowo-konstrukcyjnych, jedenaście zakładów remontowo-produkcyjnych i dziesięć przedsiębiorstw handlowych. Nie wiadomo, ile kosztuje utrzymanie tych instytucji, ponieważ nie ma komputerowego systemu ich ewidencjonowania.
Pobożne życzenia
Skoro armia nie potrafi oszacować wartości swojego majątku ani określić wydatków, nie wiadomo, na jakiej podstawie domaga się 45 mld zł na restrukturyzację. Równie dobrze mogłaby się domagać stu miliardów. W tym kontekście szumnie zapowiadany tzw. plan Komorowskiego, zakładający modernizację naszych sił zbrojnych w ciągu najbliższych sześciu lat, jest po prostu fikcją. Wojsko nie dostanie dotacji w pełni pokrywającej koszty jego unowocześnienia. Nic nie wskazuje też na to, że poczyni odpowiednie oszczędności. A sił zbrojnych nie można zmodernizować wyłącznie z pieniędzy wypracowanych przez Agencję Mienia Wojskowego, z prywatyzacji spółek przemysłu obronnego, ze sprzedaży licencji na UMTS, ze specjalnego funduszu zasilanego wpływami z udostępniania poligonów obcym armiom. Plan Komorowskiego wprawdzie zakłada, że te dochody mają jedynie uzupełnić nakłady z budżetu, wiele wskazuje jednak na to, iż pieniędzy z budżetu wystarczy tylko na bieżące potrzeby wojska.
Dlaczego? Od kilku lat wojsko przejada zapasy przeznaczone na wypadek wprowadzenia stanu wojny i nie ma funduszy na ich odnowienie. W "Białej księdze" resortu można przeczytać, że na zgromadzenie zapasów potrzebnych na zaledwie 30 dni wojny należałoby przeznaczyć prawie 20 mld zł, czyli 5 mld zł więcej, niż wynosi tegoroczny budżet sił zbrojnych.
Oszczędzanie przez redukcję
Bronisław Komorowski przekonuje, że duże oszczędności uda się poczynić, zmniejszając liczebność armii. W najbliższych trzech latach z wojska ma odejść 10 tys. etatowych pracowników i oficerów. To mało prawdopodobne, zważywszy, że przez ostatnie dwa lata armię opuściło trzy razy mniej żołnierzy, niż przewidywano (według danych departamentu kadr MON).
- Oszczędności z tytułu redukcji (4,7 mld zł) wystarczą, żeby jedna trzecia sił zbrojnych osiągnęła pełną zdolność do współdziałania z jednostkami NATO - zapewnia minister Komorowski. Można w to wątpić, skoro do dziś wymagania te spełnia mniej niż 10 proc. polskiej armii.
Jak w takiej sytuacji może wyglądać raport NATO-wskiej kontroli? - Obawiam się, że będzie on dla Polski druzgocący. Polskie zaniedbania mogą też ochłodzić entuzjazm kwatery głównej wobec szybkiego rozszerzenia paktu - konkluduje pułkownik Rassmusen.
Worek bez dna
- Gdyby polskiemu wojsku dać nawet dwa razy więcej pieniędzy niż obecnie, niemal na pewno wydano by je tak, że nikt nie zauważyłby różnicy. W polskiej armii nie liczy się bowiem pieniędzy, lecz liczy się na pieniądze - mówi pułkownik Ole Rassmusen z Danii, który porównywał wydatki wojska polskiego, duńskiego, holenderskiego i hiszpańskiego. Z jego wyliczeń wynika, że wskutek błędów w zarządzaniu finansami (robią to amatorzy w mundurach, a nie menedżerowie) nasze siły zbrojne tracą 15-17 proc. budżetu, czyli około 2,5 mld zł rocznie. Wojsko niepotrzebnie zajmuje się też działalnością socjalną i opiekuńczą; z tego powodu koszty jego funkcjonowania są o 10 proc. większe.
Tylko obsługa systemu emerytalnego dla byłych wojskowych pochłania ponad 21 proc. funduszy Ministerstwa Obrony Narodowej. - Wszędzie na świecie tego rodzaju świadczenia wpisane są w budżet państwa i obsługiwane przez ministerstwa pracy bądź odpowiedniki ZUS - twierdzi Jan Parys, były minister obrony. Chora jest zresztą cała struktura wydatków resortu: na płace i emerytury wydaje się więcej (54,78 proc.) niż na zakupy i eksploatację sprzętu oraz na szkolenia (45,22 proc.).
Program oszczędnościowy
Próby wprowadzenia zmian w budżecie wojska zawsze spotykają się z protestami. Urzędnicy Ministerstwa Finansów twierdzą, że skoro nie można zmusić armii do racjonalizacji wydatków, trzeba je ciąć. Tym bardziej że większość garnizonów wykorzystała już fundusze przeznaczone na bieżącą działalność i zaczęła się zapożyczać - długi niektórych sięgają kilku milionów złotych. Podobnie dzieje się w poszczególnych rodzajach sił zbrojnych: nie zapłacone rachunki za dostawy sprzętu i uzbrojenia opiewają na pół miliarda złotych. Być może zmianę sposobu wydawania pieniędzy wymusi uderzenie po kieszeni samych wojskowych. Szukając oszczędności w budżecie MON, Ministerstwo Finansów proponuje zamrożenie waloryzacji płac, co umożliwiłoby zmniejszenie wydatków o 600 mln zł. Rozważa się także likwidację tzw. mundurówki, dzięki czemu zaoszczędzono by 100 mln zł.
Co najmniej czwartą część pieniędzy MON wydaje się na tysiące drobnych spraw. Gdy Bronisław Komorowski obejmował stanowisko szefa MON, obiecał, że wydatki te zostaną dokładnie policzone, a potem stopniowo zlikwidowane. Nic takiego się nie stało. W armii nadal istnieją setki instytucji, które z obronnością nie mają nic wspólnego: teatr tańca, studio malarskie, warsztaty metaloplastyki, leśniczówki, domy wypoczynkowe, ośrodki i instytuty badawcze, szkoły, akademie, przychodnie, szpitale, sanatoria i ośrodki szkolenia sportowego.
Nasze wojsko utrzymuje też kilka zespołów artystycznych (Niebieskie Berety, Czerwone Berety, Estrada, Flotylla), trzydzieści orkiestr (jedną koncertową, siedem reprezentacyjnych, dwadzieścia dwie garnizonowe), Dom Wojska Polskiego, Centralną Bibliotekę Wojskową i Muzeum Wojska Polskiego. Z pieniędzy podatnika łoży się na 100 klubów garnizonowych, 300 klubów żołnierskich, kilkanaście biur emerytalnych, 2000 punktów wyświetlania filmów, 40 kin oraz 414 bibliotek. W strukturach MON znajduje się pięć zakładów remontowo-budowlanych, pięć biur projektowo-konstrukcyjnych, jedenaście zakładów remontowo-produkcyjnych i dziesięć przedsiębiorstw handlowych. Nie wiadomo, ile kosztuje utrzymanie tych instytucji, ponieważ nie ma komputerowego systemu ich ewidencjonowania.
Pobożne życzenia
Skoro armia nie potrafi oszacować wartości swojego majątku ani określić wydatków, nie wiadomo, na jakiej podstawie domaga się 45 mld zł na restrukturyzację. Równie dobrze mogłaby się domagać stu miliardów. W tym kontekście szumnie zapowiadany tzw. plan Komorowskiego, zakładający modernizację naszych sił zbrojnych w ciągu najbliższych sześciu lat, jest po prostu fikcją. Wojsko nie dostanie dotacji w pełni pokrywającej koszty jego unowocześnienia. Nic nie wskazuje też na to, że poczyni odpowiednie oszczędności. A sił zbrojnych nie można zmodernizować wyłącznie z pieniędzy wypracowanych przez Agencję Mienia Wojskowego, z prywatyzacji spółek przemysłu obronnego, ze sprzedaży licencji na UMTS, ze specjalnego funduszu zasilanego wpływami z udostępniania poligonów obcym armiom. Plan Komorowskiego wprawdzie zakłada, że te dochody mają jedynie uzupełnić nakłady z budżetu, wiele wskazuje jednak na to, iż pieniędzy z budżetu wystarczy tylko na bieżące potrzeby wojska.
Dlaczego? Od kilku lat wojsko przejada zapasy przeznaczone na wypadek wprowadzenia stanu wojny i nie ma funduszy na ich odnowienie. W "Białej księdze" resortu można przeczytać, że na zgromadzenie zapasów potrzebnych na zaledwie 30 dni wojny należałoby przeznaczyć prawie 20 mld zł, czyli 5 mld zł więcej, niż wynosi tegoroczny budżet sił zbrojnych.
Oszczędzanie przez redukcję
Bronisław Komorowski przekonuje, że duże oszczędności uda się poczynić, zmniejszając liczebność armii. W najbliższych trzech latach z wojska ma odejść 10 tys. etatowych pracowników i oficerów. To mało prawdopodobne, zważywszy, że przez ostatnie dwa lata armię opuściło trzy razy mniej żołnierzy, niż przewidywano (według danych departamentu kadr MON).
- Oszczędności z tytułu redukcji (4,7 mld zł) wystarczą, żeby jedna trzecia sił zbrojnych osiągnęła pełną zdolność do współdziałania z jednostkami NATO - zapewnia minister Komorowski. Można w to wątpić, skoro do dziś wymagania te spełnia mniej niż 10 proc. polskiej armii.
Jak w takiej sytuacji może wyglądać raport NATO-wskiej kontroli? - Obawiam się, że będzie on dla Polski druzgocący. Polskie zaniedbania mogą też ochłodzić entuzjazm kwatery głównej wobec szybkiego rozszerzenia paktu - konkluduje pułkownik Rassmusen.
Więcej możesz przeczytać w 35/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.