Można tylko się zastanawiać, czy Francuzi rzeczywiście potrzebują urzędu premiera. Potrzebują – w jednym celu. We Francji szefami rządów najczęściej zostają politycy drugiego planu, którzy nie mają szans przebić się na najwyższe szczeble władzy. Gdy więc otrzymują propozycję objęcia fotela w Matignon, nie wahają się ani chwili – to dla nich szansa życia. I tak za nic nie odpowiadają, więc ich brak kompetencji nie przeszkadza. A dla prezydenta są wygodnym ochraniaczem. Gdy coś idzie nie tak i Francuzi się burzą, on rzuca im premiera na pożarcie. Strata niewielka, a lud się cieszy, bo poczuł krew. Prezydent tymczasem ma spokój. Znajduje sobie nowego człowieka, klona poprzednika, który znów świetnie wypada w sondażach. Do pierwszego potknięcia swego politycznego pryncypała.
Klonowanie ochraniaczy
Dodano: / Zmieniono:
Francuski szef rządu ma tylko jedno zadanie: ochraniać prezydenta. Tak funkcji premiera nie definiuje żaden demokratyczny kraj.
Nie ma chyba na świecie innego demokratycznego gabinetu, którego szef byłby równie bierny, co we Francji. To konsekwencja podziału władzy. Nad Sekwaną obowiązuje system prezydencki i premier jest potrzebny właściwie tylko do kontrolowania pracy ministrów. Wszystkimi poważniejszymi zadaniami zajmuje się Pałac Elizejski. Stąd francuscy premierzy stali się karykaturą tego urzędu. Kolejni szefowie rządów są klonami swych poprzedników; każdy jest pozbawionym charyzmy technokratą. Takim samym człowiekiem jest Fillon – nawet sposób, w jaki on mówi, wskazuje, że znajduje się on dużym wpływem Nicolasa Sarkozy'ego.