Magdalena Frindt, „Wprost”: Wołodymyr Zełenski, jeszcze przed reakcją polskich władz, zajął jednoznaczne stanowisko w sprawie wybuchu w Przewodowie. – Terror nie ogranicza się do naszych granic. Rosyjskie rakiety uderzyły w Polskę – mówił. Prezydent Ukrainy wyszedł przed szereg?
Płk rez. dr Piotr Łukasiewicz, analityk Collegium Civitas i Polityki Insight, były ambasador RP w Afganistanie: Wołodymyr Zełenski wypowiedział te słowa w dniu, w którym Rosja przeprowadziła zmasowany atak rakietowy na terytorium Ukrainy. Zanim nasze władze zdążyły zareagować, spływały już depesze agencyjne, z których wynikało, że w wyniku incydentu w Przewodowie dwóch obywateli Polski poniosło śmierć.
Wołodymyr Zełenski tamtego dnia był skoncentrowany na swoich problemach, tych stu rosyjskich rakietach, które spadły na teren Ukrainy. Być może przez brak szybkiej reakcji strony polskiej uznał, że pojawił się odpowiedni moment, żeby uwypuklić, że rosyjska agresja może rozlać się na sąsiednie państwa, państwa NATO-wskie. Wołodymyr Zełenski, jego ministrowie, wszyscy Ukraińcy słusznie ostrzegają, że tak naprawdę Rosja jest zagrożeniem dla całego regionu.
Reakcja Zełenskiego mogła wywołać zdziwienie – była stanowcza, a jednocześnie dość pośpieszna. Dopiero kilka godzin później rzecznik polskiego rządu wygłosił zachowawcze oświadczenie, a premier zapowiedział śledztwo. Z kolei Andrzej Duda mówił, że „nie mamy na razie dowodów, kto wystrzelił rakietę”. Czy Wołodymyr Zełenski podjął próbę wciągnięcia NATO do wojny?
To jest kwestia do interpretacji. Można użyć bardzo mocnych słów o wciąganiu NATO do wojny, a można tę wypowiedź odebrać jako próbę zwrócenia uwagi na to, że wojna zagraża regionowi.
Mam wrażenie, że sposób prowadzenia narracji wokół wydarzeń w Przewodowie przez stronę polską i ukraińską był pierwszym zgrzytem komunikacyjnym między tymi krajami w czasie toczącej się rosyjskiej agresji. Ta skaza w relacjach będzie zauważalna w przyszłości?
Uważam, że nie ma żadnego znaczącego pogorszenia stosunków polsko-ukraińskich, żadnej eskalacji w tym wymiarze, czy przesłanek, które miałyby świadczyć o tym, że Ukraina gra w jakąś grę, która dla nas jest groźna. Tego się bardzo mocno trzymam, bo nie znajduję ani w wypowiedzi prezydenta Zełenskiego, ani dyplomatów czy publicystów ukraińskich jakiegoś przekonania, że Polska musi dołączyć do wojny.
Ukraińcy prowadzą intensywną akcję skupiającą uwagę Zachodu na Ukrainie i na wadze obrony Ukrainy przed rosyjską napaścią, a także konsekwencjach takiej polityki. To całkowicie zrozumiałe. Trzeba temu przyklasnąć, a nasza dyplomacja powinna podejmować wysiłki na rzecz wspierania głosu Ukraińców. Takie postawienie sprawy nie jest wciąganiem Polski czy NATO w wojnę.