Komitet Wyborczy Prawo i Sprawiedliwość kontra "Wprost"
Zwyciężyło prawo i sprawiedliwość, a nie Komitet Wyborczy Prawo i Sprawiedliwość - tak można skomentować postanowienie Sądu Okręgowego w Warszawie. W sprawie komitetu przeciw "Wprost" sąd przyznał, że dziennikarze są zobowiązani do informowania czytelników o działaniach ludzi, których decyzje mają wpływ na życie społeczne czy gospodarcze, nawet jeśli akurat toczy się kampania wyborcza.
Ustawodawca chciał, by podczas kampanii wyborczej nie walczono wyssanymi z palca zarzutami. Efekt okazał się fatalny: większość komitetów wyborczych wykorzystuje tę procedurę, by zamknąć mediom usta. - Dopóki skarży polityk polityka, wszystko jest w porządku, gdy jednak trybem wyborczym grozi się prasie, pojawia się niebezpieczeństwo ograniczenia jej prawa do informacji - ocenia prof. Andrzej Rzepliński, prawnik. Gdyby sąd podzielił racje polityków, media musiałyby podczas kampanii przestać się ukazywać lub podejmować tematy odległe od polityki, gospodarki czy prawa. Kampania wyborcza zawieszałaby więc uprawnienia przyznane mediom przez prawo prasowe.
Pozywający dziennikarza polityk ma nad nim przewagę: kilka dni na przygotowanie zarzutów, zaś dziennikarz kilkanaście godzin. Rozprawa z udziałem "Wprost" trwała 2,5 godziny. Stanisław Janecki, autor artykułu "Hakmania", uznanego przez Komitet Wyborczy PiS za publikację wyborczą, wyjaśnił, że zapoznał się z 39 tomami akt zebranych przez prokuratora Zbigniewa Wassermana. W normalnym trybie sąd dopuściłby dowód z tych akt. W trybie wyborczym nie ma na to czasu - sądowi wystarcza wysłuchanie świadków, którzy potwierdzają tylko stanowiska stron. Tryb wyborczy niebezpiecznie przypomina więc sądy doraźne. - Porzekadło prawników mówi, że do sądu nie idzie się po sprawiedliwość, a po rozstrzygnięcie - komentuje Tomasz Wełnicki, poseł AWS.
Na spoty reklamowe czy druk ogłoszeń prasowych potrzebne są setki tysięcy złotych, rejestracja pozwu w trybie wyborczym nie kosztuje zaś nic - w wypadku oddalenia pozwu ponosi się jedynie koszty postępowania (1000 zł). Telewizja, radio i gazety za darmo przekazują stanowiska stron, pokazują liderów, przytaczają ich wypowiedzi. Czy nie dlatego dochodzi do tylu procesów w trybie wyborczym?
Hanna Gucwińska wytoczyła sprawę "Słowu Polskiemu", bo dziennikarze napisali, że ona i jej mąż przewieźli na swą prywatną posesję kilkanaście zwierząt z ogrodu zoologicznego, którym kierują. Do opieki nad zwierzętami zatrudnili sąsiadów, formalnie pracujących na rzecz wrocławskiego zoo. Robert Smoktunowicz zaskarżył "Gazetę Wyborczą" za tekst, w którym uznano, że promując swoją osobę na plakatach, działał nieetycznie i pokazał, jak omijać ordynację wyborczą. Władysław Serafin zaatakował w trybie wyborczym "Politykę". W zaskarżonym artykule opisano nadużycia, których miał się dopuścić były prezes Kółek Rolniczych Janusz Maksymiuk (obecnie szef sztabu wyborczego Samoobrony) i spółka Polkar należąca do kółek. Wszystkie pozwy przeciwko mediom oddalono.
W sprawach dotyczących mediów sądy uznawały, że materiałem wyborczym jest tylko materiał pochodzący od komitetu wyborczego kandydata lub partii bądź koalicji popierającej go, a nie artykuł prasowy. Dlatego, że - jak zauważa Ewa Siedlecka, komentatorka "Gazety Wyborczej" - "prasa ma obowiązek informować opinię publiczną o sprawach ważnych dla życia, a w te sprawy zaangażowani są najczęściej ministrowie, posłowie. Czyli politycy kandydujący w wyborach". Okazało się, że zarejestrowanie się w PKW nie wystarcza, by się domagać przywilejów sądowych, na przykład procesu w nadzwyczajnym terminie. Dzięki temu politycy uczestniczący w kampanii nie mogą unikać odpowiedzialności za działania, które podejmowali jako funkcjonariusze publiczni.
Mimo że dotychczas sądy oddalały powództwa przeciwko mediom, nowe pozwy wciąż napływają. Czy dlatego, że nawet przegrana w sądzie po prostu się opłaca? Czy skarżyliby gazety, gdyby pozbawić ich przywileju polegającego na zwolnieniu z opłat rejestrowych?
Ustawodawca chciał, by podczas kampanii wyborczej nie walczono wyssanymi z palca zarzutami. Efekt okazał się fatalny: większość komitetów wyborczych wykorzystuje tę procedurę, by zamknąć mediom usta. - Dopóki skarży polityk polityka, wszystko jest w porządku, gdy jednak trybem wyborczym grozi się prasie, pojawia się niebezpieczeństwo ograniczenia jej prawa do informacji - ocenia prof. Andrzej Rzepliński, prawnik. Gdyby sąd podzielił racje polityków, media musiałyby podczas kampanii przestać się ukazywać lub podejmować tematy odległe od polityki, gospodarki czy prawa. Kampania wyborcza zawieszałaby więc uprawnienia przyznane mediom przez prawo prasowe.
Pozywający dziennikarza polityk ma nad nim przewagę: kilka dni na przygotowanie zarzutów, zaś dziennikarz kilkanaście godzin. Rozprawa z udziałem "Wprost" trwała 2,5 godziny. Stanisław Janecki, autor artykułu "Hakmania", uznanego przez Komitet Wyborczy PiS za publikację wyborczą, wyjaśnił, że zapoznał się z 39 tomami akt zebranych przez prokuratora Zbigniewa Wassermana. W normalnym trybie sąd dopuściłby dowód z tych akt. W trybie wyborczym nie ma na to czasu - sądowi wystarcza wysłuchanie świadków, którzy potwierdzają tylko stanowiska stron. Tryb wyborczy niebezpiecznie przypomina więc sądy doraźne. - Porzekadło prawników mówi, że do sądu nie idzie się po sprawiedliwość, a po rozstrzygnięcie - komentuje Tomasz Wełnicki, poseł AWS.
Na spoty reklamowe czy druk ogłoszeń prasowych potrzebne są setki tysięcy złotych, rejestracja pozwu w trybie wyborczym nie kosztuje zaś nic - w wypadku oddalenia pozwu ponosi się jedynie koszty postępowania (1000 zł). Telewizja, radio i gazety za darmo przekazują stanowiska stron, pokazują liderów, przytaczają ich wypowiedzi. Czy nie dlatego dochodzi do tylu procesów w trybie wyborczym?
Hanna Gucwińska wytoczyła sprawę "Słowu Polskiemu", bo dziennikarze napisali, że ona i jej mąż przewieźli na swą prywatną posesję kilkanaście zwierząt z ogrodu zoologicznego, którym kierują. Do opieki nad zwierzętami zatrudnili sąsiadów, formalnie pracujących na rzecz wrocławskiego zoo. Robert Smoktunowicz zaskarżył "Gazetę Wyborczą" za tekst, w którym uznano, że promując swoją osobę na plakatach, działał nieetycznie i pokazał, jak omijać ordynację wyborczą. Władysław Serafin zaatakował w trybie wyborczym "Politykę". W zaskarżonym artykule opisano nadużycia, których miał się dopuścić były prezes Kółek Rolniczych Janusz Maksymiuk (obecnie szef sztabu wyborczego Samoobrony) i spółka Polkar należąca do kółek. Wszystkie pozwy przeciwko mediom oddalono.
W sprawach dotyczących mediów sądy uznawały, że materiałem wyborczym jest tylko materiał pochodzący od komitetu wyborczego kandydata lub partii bądź koalicji popierającej go, a nie artykuł prasowy. Dlatego, że - jak zauważa Ewa Siedlecka, komentatorka "Gazety Wyborczej" - "prasa ma obowiązek informować opinię publiczną o sprawach ważnych dla życia, a w te sprawy zaangażowani są najczęściej ministrowie, posłowie. Czyli politycy kandydujący w wyborach". Okazało się, że zarejestrowanie się w PKW nie wystarcza, by się domagać przywilejów sądowych, na przykład procesu w nadzwyczajnym terminie. Dzięki temu politycy uczestniczący w kampanii nie mogą unikać odpowiedzialności za działania, które podejmowali jako funkcjonariusze publiczni.
Mimo że dotychczas sądy oddalały powództwa przeciwko mediom, nowe pozwy wciąż napływają. Czy dlatego, że nawet przegrana w sądzie po prostu się opłaca? Czy skarżyliby gazety, gdyby pozbawić ich przywileju polegającego na zwolnieniu z opłat rejestrowych?
Więcej możesz przeczytać w 36/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.