„Wojny nie będzie, to jest manifestacja siły, która ma nas skłonić do ustępstw. Putin chce podnieść swoją popularność i pokazać Rosjanom, że jest prawdziwym mużykiem, którego tak się boją ci zachodni zniewieściali politycy, że mu ustąpią. W ten sposób tanim kosztem ugra ustępstwa. A jak się będą ociągać, to wyśle kilka czołgów, żeby postrzelali w Donbasie”.
Tymi słowami przekonywałem moją ukochaną do walentynkowego wyjazdu do Kijowa i Charkowa jeszcze na początku lutego. Ostatecznie pojechaliśmy jednak do Rygi. Cztery dni po naszym powrocie rozpoczęła się wojna. Dziś, dziewięć miesięcy później, da się słyszeć wiele głosów wizjonerów, którzy oczywiście wszystko przewidzieli. Mi nie mieściła się w głowie taka możliwość, a już na pewno nie byłem w stanie wtedy uwierzyć, że osiągnie ona taką skalę i poziom okrucieństwa.
Oczywiście wiedziałem, jakich zbrodni dokonywała rosyjska armia w Czeczenii, zaledwie ćwierć wieku temu. Wiedziałem też, że Putin nie zawahał się ani przed wysyłaniem czołgów do Gruzji, ani przed zmienianiem granic w Europie. Zachowując pełen szacunek do tysięcy ofiar obu wojen, to jednak ich skala była zupełnie inna.
Nie potrafiłem wtedy sam sobie logicznie wytłumaczyć, po co właściwie Rosja miałaby w XXI wieku przeprowadzać inwazję na Ukrainę i co miałaby w ten sposób zyskać. Byłem pewien, że na Kremlu myślą podobnie. Myliłem się.
Jednak to nie jest tak, że Putin oszalał. Nie jest też tak, że on nie kieruje się żadną logiką. Jego postępowanie, zarówno przed wojną, jak i w jej trakcie, jest bardzo logiczne, jest to jednak logika oparta na zupełnie innych podstawach.
Żeby zrozumieć tę logikę trzeba zacząć od tego, gdzie i w jakich czasach wychował się obecny rosyjski dyktator.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.