Szwajcaria skorzysta z kontynentalnej integracji, nie wstępując do Unii Europejskiej
Guido Ketterer nie wie, kto w tym roku jest rotacyjnym prezydentem jego państwa. We własnym języku nie może rozmawiać nawet z sąsiadami mieszkającymi kilka ulic dalej. Od kiedy swoją firmę przeniósł o kilkanaście kilometrów, płaci kilkakrotnie mniejsze podatki. W przyszłym roku będzie współdecydował o tym, czy jego kraj ma wstąpić do ONZ. Guido jest Szwajcarem, obywatelem jednego z najbogatszych, a jednocześnie najbardziej nietypowych państw.
Nudny dobrobyt
Przez Biel (po francusku Bienne) przebiega granica językowa. To jedna z wielu granic w kraju, w którym mówi się czterema językami (niemiecki, francuski, włoski, retoromański), w którym kultura czerpie z wpływów trzech sąsiadów i gdzie obowiązują dwa wyznania (katolicyzm i protestantyzm). Odpowiedź na pytanie, co jest spoiwem Szwajcarii, tylko z pozoru wydaje się paradoksalna: różnorodność. Zlepek luźno powiązanych z sobą kantonów daje obywatelom niespotykane demokratyczne przywileje. Według definicji eseisty Denisa de Rougemonta, Szwajcarzy są narodem z wyboru, łączy ich jedynie wola. Kultywowanie różnorodności w jedności, o czym marzy Unia Europejska, już od dawna jest podstawą szwajcarskiej egzystencji.
Każdy rezerwista ma broń w domu, ale jest to jedno z najspokojniejszych państw. Ziemia jest nieurodzajna, lecz rolnictwo na najwyższym poziomie. Kraj pozbawiony jest istotnych bogactw naturalnych, ale ma bardzo wysoki produkt narodowy brutto (ponad 27 tys. dolarów na mieszkańca). Z otulonej Alpami krainy górali, jednego z najbiedniejszych państw XIX wieku, Konfederacja Szwajcarska stała się symbolem dobrobytu. "Szwajcaria jest praktyczna i celowa - i trochę nudna. Istnieje trafne bon mot: Dobrze jest się urodzić Szwajcarem, dobrze jest umrzeć jako Szwajcar. Ale co robić w tzw. międzyczasie?" - zastanawiał się w jednym ze swoich ostatnich wywiadów Friedrich Dürrenmatt. Jego odpowiedź brzmiała na wskroś po szwajcarsku: "Ja spędzam ten czas na pracy". Jego rodak, współczesny pisarz Thomas Küng, szwajcarski fenomen tłumaczy nie tyle pracowitością, ile umiłowaniem pokoju. Jak jednak zauważa z przekąsem, Konfederaci od dawna nie mieli kłopotów z sąsiadami, bo z zapałem walczyli po stronie wszystkich tych, którzy im płacili. Ostatnią wielką bitwę stoczyli w 1515 r. w Marignane. Od tamtej pory słowo "neutralność" nabrało znamion świętości. Jak cudowne zaklęcie brzmi także inny wyraz: kompromis. Szwajcarzy ironizują, że są gotowi do układania się, zanim jeszcze dojdzie do sporu.
Helweckie rodzynki
Utrzymanie pokoju na granicach i w kraju się opłaciło. W XX wieku, gdy Europą wstrząsały dwie wojny światowe, Szwajcaria okazała się jedynym bezpiecznym państwem na kontynencie. Choć - jak cynicznie zauważa Küng - neutralność oznacza przecież, że interesów albo nie robi się z żadną ze stron, albo robi się z obiema... W ostatnim stuleciu Szwajcaria do perfekcji doprowadziła taktykę trzymania się od wszystkiego z daleka, ale brania we wszystkim udziału. Nie należy do ONZ, jednak działa w niektórych jej strukturach, takich jak UNESCO. Nie płaci składek, ale pobiera czynsz za wynajmowane biura w Genewie. Nie była też zobowiązana przestrzegać embarga nałożonego przez wspólnotę międzynarodową m.in. na handel z RPA czy Kubą. Helweci stali się więc największym europejskim importerem cygar z Hawany, a Zurych - największą w Europie giełdą złota z RPA. Niektórzy Szwajcarzy nazywają to wyciąganiem rodzynek z ciasta. Czy uda im się to także z Unią Europejską?
- Przystąpimy do unii, ale dopiero wówczas, gdy będzie ona podobna do Szwajcarii, stanie się luźnym zlepkiem państw, a nie centralistycznym molochem - podkreśla Marianne Brunecker z Lucerny. Z dumą wskazuje na artykuły w prasie informujące o tym, że Bruksela wysyła do Berna swoich przedstawicieli, aby ci bliżej zapoznali się z modelem państwa federacyjnego. A jest co studiować. W kraju istnieje tyle systemów szkolnictwa, ile kantonów (26), a podatki ustalają w dużej mierze gminy. Wszystkie decyzje służą temu, aby nikt w alpejskim państwie, trochę większym niż województwo mazowieckie, nie poczuł się gorszy. Niebagatelną rolę odgrywają przy tym referenda, zapomniany już gdzie indziej atrybut demokracji bezpośredniej. Frekwencja pozostawia wprawdzie czasami wiele do życzenia, trudno jednak znaleźć Szwajcara, który zgodziłby się zrezygnować z tego przywileju. Dotychczas najwięcej emocji wzbudziło re-ferendum z 6 grudnia 1992 r., gdy trzeba było podjąć decyzję w sprawie przystąpienia kraju do Europejskiego Obszaru Gospodarczego, co wiązało się z późniejszym wejściem do Unii Europejskiej. Mimo proeuropejskich deklaracji rządu większość obywateli opowiedziała się przeciwko dalszej integracji. Odrzucili też zwiększenie roli rządu w sprawach gospodarczych.
Szwajcarzy mawiają, że nie wiadomo, czy Wilhelm Tell istniał, ale na pewno był przeciwny unii.... Podobnie jak 52-58 proc. Szwajcarów. Proeuropejskim politykom nie pozostało więc nic innego, jak uzbroić się w cierpliwość; nikt nie zaryzykuje dziś w tej sprawie kolejnego referendum. Rządzący wybrali na razie inną drogę - zawieranie umów bilateralnych. "Nie ma wątpliwości, że w rezultacie umów bilateralnych Szwajcaria osiągnie zysk netto" - obliczał Joseph Deiss, były profesor ekonomii, obecnie minister spraw zagranicznych. Szwajcarzy porównują przede wszystkim liczby, a ich wymowa jest jednoznaczna. W razie przystąpienia do unii ich kraj powiększyłby grono płatników i musiałby rocznie dokładać do brukselskiej kasy ponad 3 mld franków.
Podczas szczytu UE w Nicei Szwajcarzy byli obserwatorami.
- Wy chcecie przystąpić jak najszybciej, ale unia się zastanawia. Nas chciałaby jak najszybciej, lecz my się zastanawiamy - żartował szwajcarski dziennikarz. Kilka metrów dalej ubiegłoroczny prezydent Adolf Ogi zapewniał: "Przystąpienie Szwajcarii jest celem naszej polityki europejskiej". Zaraz potem wspominał o "sprawdzonym szwajcarskim modelu", "federalizmie, bezpośredniej demokracji i szacunku dla mniejszości".
Dzięki wynegocjowanym z unią umowom bilateralnym Szwajcarzy od 2004 r. będą mieli na terenie unii takie same prawa jak obywatele piętnastki. W zamian za to od tego samego roku będą stopniowo otwierali swoje granice dla obywateli UE, którzy osiedlą się i podejmą pracę w Szwajcarii. Tę cenę obywatele Helwecji jakoś przełknęli. Gorzej przyjęli jednak inne ustępstwa konfederacji, głównie zgodę na zwiększony ruch tranzytowy przez alpejskie tunele. Jedni są dumni z tego, że dzięki umowom dwustronnym z unią już niedługo skorzystają z owoców integracji, nie biorąc w niej formalnie udziału, inni przestrzegają, że takie podejście wprowadzi Szwajcarię w stan letargu. Nie ma ona bowiem prawa głosu w unijnej dyskusji o tak istotnych sprawach, jak tajemnica bankowa, polityka azylowa czy zwalczanie zorganizowanej przestępczości. Nie jest ani w środku, ani na zewnątrz procesów integracyjnych. Niektórzy biją na alarm, że kraj znalazł się w potrzasku. Inni wierzą, że można zjeść ciastko i mieć ciastko. "Współpracować w sprawach gospodarczych, pozostawić niezależność w politycznych" - takie hasło reklamowe przyjęli nawołujący do podpisania umów szwajcarscy przedsiębiorcy. Więcej nie potrzebują.
Wyspa w Alpach
- Szwajcaria nie jest przypadkiem szczególnym. Po prostu wzbrania się bezwarunkowo przystąpić do procesów integracyjnych. Nasze wypróbowane demokratyczne struktury stałyby się folklorem - tłumaczy Rene Ferri z Zurychu. Thomas Bolli, publicysta "Tages-Anzeiger" zwraca jednak uwagę na koszty izolacji: kłopoty z ustaleniem przestrzeni lotniczej, duża liczba azylantów, związane z procedurą celną korki na przejściach granicznych.
Za członkostwem Szwajcarii w unii opowiada się m.in. genewski socjolog Jean Ziegler, autor kontrowersyjnego bestselleru "Najczyściej pierze Szwajcaria". Także on jednak zauważa: "Na tym etapie rozwoju, na jakim jest wspólnota europejska, Konfederacja Helwecka była jako luźny zlepek państw-kantonów już w średniowieczu. Czy zatem to nie wspólnota powinna się uczyć od Szwajcarii?". Podobnie uważał Hans Dietrich Genscher, który nazywał Szwajcarię drogowskazem dla architektów wolnej i zjednoczonej Europy. Aby jednak czerpać z tego przykładu, należałoby przyswoić sobie pojęcia dla Szwajcarów święte: konfederacja, kompromis, wspólny interes. Nie są to ulubione słowa europejskich polityków. Szwajcaria uchodzi za miniaturę Unii Europejskiej, ale to stwierdzenie na wyrost - dzieli je ponad 700 lat integracyjnych doświadczeń.
Nudny dobrobyt
Przez Biel (po francusku Bienne) przebiega granica językowa. To jedna z wielu granic w kraju, w którym mówi się czterema językami (niemiecki, francuski, włoski, retoromański), w którym kultura czerpie z wpływów trzech sąsiadów i gdzie obowiązują dwa wyznania (katolicyzm i protestantyzm). Odpowiedź na pytanie, co jest spoiwem Szwajcarii, tylko z pozoru wydaje się paradoksalna: różnorodność. Zlepek luźno powiązanych z sobą kantonów daje obywatelom niespotykane demokratyczne przywileje. Według definicji eseisty Denisa de Rougemonta, Szwajcarzy są narodem z wyboru, łączy ich jedynie wola. Kultywowanie różnorodności w jedności, o czym marzy Unia Europejska, już od dawna jest podstawą szwajcarskiej egzystencji.
Każdy rezerwista ma broń w domu, ale jest to jedno z najspokojniejszych państw. Ziemia jest nieurodzajna, lecz rolnictwo na najwyższym poziomie. Kraj pozbawiony jest istotnych bogactw naturalnych, ale ma bardzo wysoki produkt narodowy brutto (ponad 27 tys. dolarów na mieszkańca). Z otulonej Alpami krainy górali, jednego z najbiedniejszych państw XIX wieku, Konfederacja Szwajcarska stała się symbolem dobrobytu. "Szwajcaria jest praktyczna i celowa - i trochę nudna. Istnieje trafne bon mot: Dobrze jest się urodzić Szwajcarem, dobrze jest umrzeć jako Szwajcar. Ale co robić w tzw. międzyczasie?" - zastanawiał się w jednym ze swoich ostatnich wywiadów Friedrich Dürrenmatt. Jego odpowiedź brzmiała na wskroś po szwajcarsku: "Ja spędzam ten czas na pracy". Jego rodak, współczesny pisarz Thomas Küng, szwajcarski fenomen tłumaczy nie tyle pracowitością, ile umiłowaniem pokoju. Jak jednak zauważa z przekąsem, Konfederaci od dawna nie mieli kłopotów z sąsiadami, bo z zapałem walczyli po stronie wszystkich tych, którzy im płacili. Ostatnią wielką bitwę stoczyli w 1515 r. w Marignane. Od tamtej pory słowo "neutralność" nabrało znamion świętości. Jak cudowne zaklęcie brzmi także inny wyraz: kompromis. Szwajcarzy ironizują, że są gotowi do układania się, zanim jeszcze dojdzie do sporu.
Helweckie rodzynki
Utrzymanie pokoju na granicach i w kraju się opłaciło. W XX wieku, gdy Europą wstrząsały dwie wojny światowe, Szwajcaria okazała się jedynym bezpiecznym państwem na kontynencie. Choć - jak cynicznie zauważa Küng - neutralność oznacza przecież, że interesów albo nie robi się z żadną ze stron, albo robi się z obiema... W ostatnim stuleciu Szwajcaria do perfekcji doprowadziła taktykę trzymania się od wszystkiego z daleka, ale brania we wszystkim udziału. Nie należy do ONZ, jednak działa w niektórych jej strukturach, takich jak UNESCO. Nie płaci składek, ale pobiera czynsz za wynajmowane biura w Genewie. Nie była też zobowiązana przestrzegać embarga nałożonego przez wspólnotę międzynarodową m.in. na handel z RPA czy Kubą. Helweci stali się więc największym europejskim importerem cygar z Hawany, a Zurych - największą w Europie giełdą złota z RPA. Niektórzy Szwajcarzy nazywają to wyciąganiem rodzynek z ciasta. Czy uda im się to także z Unią Europejską?
- Przystąpimy do unii, ale dopiero wówczas, gdy będzie ona podobna do Szwajcarii, stanie się luźnym zlepkiem państw, a nie centralistycznym molochem - podkreśla Marianne Brunecker z Lucerny. Z dumą wskazuje na artykuły w prasie informujące o tym, że Bruksela wysyła do Berna swoich przedstawicieli, aby ci bliżej zapoznali się z modelem państwa federacyjnego. A jest co studiować. W kraju istnieje tyle systemów szkolnictwa, ile kantonów (26), a podatki ustalają w dużej mierze gminy. Wszystkie decyzje służą temu, aby nikt w alpejskim państwie, trochę większym niż województwo mazowieckie, nie poczuł się gorszy. Niebagatelną rolę odgrywają przy tym referenda, zapomniany już gdzie indziej atrybut demokracji bezpośredniej. Frekwencja pozostawia wprawdzie czasami wiele do życzenia, trudno jednak znaleźć Szwajcara, który zgodziłby się zrezygnować z tego przywileju. Dotychczas najwięcej emocji wzbudziło re-ferendum z 6 grudnia 1992 r., gdy trzeba było podjąć decyzję w sprawie przystąpienia kraju do Europejskiego Obszaru Gospodarczego, co wiązało się z późniejszym wejściem do Unii Europejskiej. Mimo proeuropejskich deklaracji rządu większość obywateli opowiedziała się przeciwko dalszej integracji. Odrzucili też zwiększenie roli rządu w sprawach gospodarczych.
Szwajcarzy mawiają, że nie wiadomo, czy Wilhelm Tell istniał, ale na pewno był przeciwny unii.... Podobnie jak 52-58 proc. Szwajcarów. Proeuropejskim politykom nie pozostało więc nic innego, jak uzbroić się w cierpliwość; nikt nie zaryzykuje dziś w tej sprawie kolejnego referendum. Rządzący wybrali na razie inną drogę - zawieranie umów bilateralnych. "Nie ma wątpliwości, że w rezultacie umów bilateralnych Szwajcaria osiągnie zysk netto" - obliczał Joseph Deiss, były profesor ekonomii, obecnie minister spraw zagranicznych. Szwajcarzy porównują przede wszystkim liczby, a ich wymowa jest jednoznaczna. W razie przystąpienia do unii ich kraj powiększyłby grono płatników i musiałby rocznie dokładać do brukselskiej kasy ponad 3 mld franków.
Podczas szczytu UE w Nicei Szwajcarzy byli obserwatorami.
- Wy chcecie przystąpić jak najszybciej, ale unia się zastanawia. Nas chciałaby jak najszybciej, lecz my się zastanawiamy - żartował szwajcarski dziennikarz. Kilka metrów dalej ubiegłoroczny prezydent Adolf Ogi zapewniał: "Przystąpienie Szwajcarii jest celem naszej polityki europejskiej". Zaraz potem wspominał o "sprawdzonym szwajcarskim modelu", "federalizmie, bezpośredniej demokracji i szacunku dla mniejszości".
Dzięki wynegocjowanym z unią umowom bilateralnym Szwajcarzy od 2004 r. będą mieli na terenie unii takie same prawa jak obywatele piętnastki. W zamian za to od tego samego roku będą stopniowo otwierali swoje granice dla obywateli UE, którzy osiedlą się i podejmą pracę w Szwajcarii. Tę cenę obywatele Helwecji jakoś przełknęli. Gorzej przyjęli jednak inne ustępstwa konfederacji, głównie zgodę na zwiększony ruch tranzytowy przez alpejskie tunele. Jedni są dumni z tego, że dzięki umowom dwustronnym z unią już niedługo skorzystają z owoców integracji, nie biorąc w niej formalnie udziału, inni przestrzegają, że takie podejście wprowadzi Szwajcarię w stan letargu. Nie ma ona bowiem prawa głosu w unijnej dyskusji o tak istotnych sprawach, jak tajemnica bankowa, polityka azylowa czy zwalczanie zorganizowanej przestępczości. Nie jest ani w środku, ani na zewnątrz procesów integracyjnych. Niektórzy biją na alarm, że kraj znalazł się w potrzasku. Inni wierzą, że można zjeść ciastko i mieć ciastko. "Współpracować w sprawach gospodarczych, pozostawić niezależność w politycznych" - takie hasło reklamowe przyjęli nawołujący do podpisania umów szwajcarscy przedsiębiorcy. Więcej nie potrzebują.
Wyspa w Alpach
- Szwajcaria nie jest przypadkiem szczególnym. Po prostu wzbrania się bezwarunkowo przystąpić do procesów integracyjnych. Nasze wypróbowane demokratyczne struktury stałyby się folklorem - tłumaczy Rene Ferri z Zurychu. Thomas Bolli, publicysta "Tages-Anzeiger" zwraca jednak uwagę na koszty izolacji: kłopoty z ustaleniem przestrzeni lotniczej, duża liczba azylantów, związane z procedurą celną korki na przejściach granicznych.
Za członkostwem Szwajcarii w unii opowiada się m.in. genewski socjolog Jean Ziegler, autor kontrowersyjnego bestselleru "Najczyściej pierze Szwajcaria". Także on jednak zauważa: "Na tym etapie rozwoju, na jakim jest wspólnota europejska, Konfederacja Helwecka była jako luźny zlepek państw-kantonów już w średniowieczu. Czy zatem to nie wspólnota powinna się uczyć od Szwajcarii?". Podobnie uważał Hans Dietrich Genscher, który nazywał Szwajcarię drogowskazem dla architektów wolnej i zjednoczonej Europy. Aby jednak czerpać z tego przykładu, należałoby przyswoić sobie pojęcia dla Szwajcarów święte: konfederacja, kompromis, wspólny interes. Nie są to ulubione słowa europejskich polityków. Szwajcaria uchodzi za miniaturę Unii Europejskiej, ale to stwierdzenie na wyrost - dzieli je ponad 700 lat integracyjnych doświadczeń.
Więcej możesz przeczytać w 36/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.