Condoleezza Rice staje się głównym architektem polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych
"To jest Condoleezza Rice. Wszystko, co wiem o Związku Radzieckim, wiem od niej" - tak w grudniu 1989 r. prezydent George Bush senior przedstawiał profesor Rice Michaiłowi Gorbaczowowi. Dzisiaj ta sama Rice decyduje o polityce zagranicznej jedynego światowego supermocarstwa. Mimo że nie jest nawet członkiem gabinetu, trzęsie republikańską administracją George’a W. Busha. To ona decyduje, z kim i w jaki sposób prowadzić kluczowe rozmowy. Dyryguje poszczególnymi oddziałami Białego Domu, tak jak niedawno zarządzała wydziałami Uniwersytetu Stanforda.
Oko w oko z Putinem
O tym, że to "Condi" jest mózgiem obecnej administracji USA, świat przekonał się, gdy do Moskwy z Waszyngtonu na rozmowy z prezydentem Putinem poleciał nie prezydent ani nawet nie sekretarz stanu czy sekretarz obrony, ale "zaledwie" doradca prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego. To ją, a nie kogokolwiek innego, prezydent postanowił wysłać na rozmowy o obronie przeciwrakietowej, stanowiącej dziś priorytet polityki zagranicznej USA. Jeśli do listopada Moskwa nie zgodzi się na zmiany w traktacie ABM, Ameryka zwyczajnie wypowie układ. Takie ultimatum to również autorski pomysł Rice, która zdaje się nie zważać na opinie bardziej prominentnych kolegów. Sekretarz stanu Colin Powell, uchodzący za "internacjonalistę", działa bardziej dyplomatycznie, unikając wywierania nacisków. Sekretarz obrony Donald Rumsfeld ze swym zastępcą Paulem Wolfowitzem - podobnie jak wiceprezydent Dick Chenney - wychodzą z założenia, że USA jako jedyna superpotęga powinny się skoncentrować na własnym rozwoju, a nie zawracać sobie głowy akurat Rosją. Tymczasem Rice, pytana o "swojego człowieka XX wieku", wymienia Harry’ego Trumana. "To on w jakiś sposób określił rolę Ameryki w świecie wtedy, kiedy Stanom Zjednoczonym najłatwiej byłoby się w ogóle wycofać" - powiedziała tygodnikowi "Time".
Rice ma swoje biuro najbliżej gabinetu owalnego i cieszy się nie tylko zaufaniem, ale i przyjaźnią prezydenta. Zdążyła zaskarbić sobie także uznanie demokratycznej opozycji. - Jej ogromny wpływ na sposób rozumowania prezydenta i kierunek polityki zagranicznej naturalnie wynikają z tego, że jest najbliżej prezydenta - mówi Anthony Blinken, demokrata z Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych przy Uniwersytecie Johna Hopkinsa. Na codziennych rutynowych spotkaniach w Białym Domu panowie Powell i Rumsfeld spierają się o swe racje. "Condi" tylko się przysłuchuje, ale potem to właśnie ją prezydent zaprasza na rozmowę w cztery oczy.
Condoleezza Rice, która doradzała w kwestiach zbrojeniowych Reaganowi i Bushowi seniorowi, jest nie tylko doradcą obecnego prezydenta, a w wielu sprawach nawet jego nauczycielem, ale też kompanem od sportu i kina. Już krążą pogłoski, że po odejściu na polityczną emeryturę Bush junior zostanie komisarzem Głównej Ligi Baseballu (Major League Baseball), a Rice obejmie przewodnictwo Krajowej Ligi Futbolu.
Pilot, a nie silnik
Jej wyjazd do Moskwy na rozmowy z Putinem był precedensem w amerykańskiej polityce zagranicznej od czasów Henry’ego Kissingera, doradcy prezydenta Nixona ds. bezpieczeństwa narodowego. "Rice łączy trzy rodzaje doświadczenia: wiedzę akademicką, prawdziwą pracę administracyjną w rządzie i zarządzanie ogromną instytucją jaką jest Uniwersytet Stanforda" - mówi Philip Zelikow, swego czasu współpracownik Rice, dzisiaj dyrektor Centrum Millera na Uniwersytecie Wirginii. Jej poprzednicy nie dysponowali aż tyloma atutami naraz. Henry Kissinger w chwili obejmowania posady doradcy prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego miał za sobą jedynie osiągnięcia akademickie, a Zbigniew Brzeziński nie miał żadnych doświadczeń w dziedzinie zarządzania.
- Przed Kissingerem i Brzezińskim stały inne zadania niż przed Rice - komentuje Cameron Munter, dyrektor do spraw wschodnioeuropejskich w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego. - Tamci z powodów ideologicznych dokładali wszelkich starań, aby to Rada Bezpieczeństwa Narodowego, a nie Departament Stanu, była kuźnią polityki zagranicznej. Rice działa dokładnie odwrotnie - rada ma proponować rozwiązania problemów. Condoleezza Rice nie jest silnikiem tego samolotu, lecz jego pilotem.
Wszyscy, którzy mieli kiedykolwiek do czynienia z Rice, mówią, że jest perfekcjonistką w każdym calu. Ona skromnie zauważa, że jej rosyjski pozostawia wiele do życzenia, ale podczas rozmów z Putinem poprawiała tłumacza.
Rosyjska ruletka
Jeżeli plan się powiedzie i w listopadzie Putin pojawi się na ranczu Busha w Teksasie ze zgodą na amerykańskie propozycje, będzie to pierwsze ogromne zwycięstwo Busha w dziedzinie, która w trakcie kampanii wyborczej uchodziła za jego piętę achillesową. A ciemnoskóra Rice już całkiem oficjalnie stanie się niekwestionowanym autorytetem w dziedzinie "rosyjskiej" polityki USA. Cała strategia negocjacji z Rosją w sprawie tarczy rakietowej została opracowana właśnie w kierowanej przez Rice Radzie Bezpieczeństwa Narodowego.
Stawianie sprawy na ostrzu noża szokuje przede wszystkim demokratów. - Zaskakująca jest stanowczość, z jaką Rice mówi "nie", jeżeli się z czymś nie zgadza - przyznaje Blinken. Ale Rice wie, co mówi. W końcu to ona w latach 80. opracowywała strategiczne plany nuklearne w sztabie generalnym. Znajomość zagadnień militarnych wyniosła jeszcze z czasów, gdy pracowała w zespole planowania strategii nuklearnych pod dowództwem admirała Williama Crowe’a.
Romans Condoleezzy z Rosją zaczął się na progu jej kariery akademickiej. Ogromny wpływ na rozwój sowietologicznych zainteresowań "Condi" wywarł Josef Korbel, profesor stosunków międzynarodowych, ojciec Madeleine Albright. Dziś Rice jako specjalista od problematyki rosyjskiej wypracowuje najbardziej wyrafinowane "kompromisy". Wbrew powszechnej tendencji, widocznej zwłaszcza za czasów poprzedniej administracji, Rice namawia do koncentrowania się na słabościach, a nie na sile Rosji. Nie boi się mówić wprost o trudnych kwestiach. "Rosja jest partnerem, a nawet potencjalnym sojusznikiem, lecz w kontekście zachowań proliferacyjnych nie mamy z sobą zbyt wiele wspólnego" - powiedziała na konferencji prasowej w lutym. Za takie wystąpienia najbardziej krytykują ją demokraci. Argumentują, że postrzegając Rosję jako potencjalnego wroga, Rice nawiązuje do zimnowojennego rozumowania. "Condi" ripostuje, że "Stany Zjednoczone powinny uznać, iż Rosja jest wielką potęgą i udziałem obu krajów zawsze będą zarówno konflikty, jak i wspólne interesy". Nic dziwnego, że już zyskała sobie miano stalowej damy.
Świat ma pecha
Pod nadzorem Rice kierunek działań USA zmienił się zasadniczo, choć wciąż jeszcze słychać utyskiwania na brak pomysłu na politykę zagraniczną nowej administracji. W skądinąd świetnym czerwcowym wystąpieniu Busha w Warszawie pojawił się zaledwie zarys priorytetów w tej dziedzinie. Wkrótce okazało się jednak, że republikanie mają misternie opracowane długofalowe plany. Po latach polityki Madeleine Albright, dla której wszystkie kwestie były równie istotne, nadeszły czasy sprecyzowania celów głównych. - Rice podkreśla, że Ameryka musi wiedzieć, co jest dla niej i dla świata najbardziej istotne, i skoncentrować się na najbardziej palących kwestiach. A jeżeli światu te kwestie się nie podobają, no to świat ma pecha - mówi Cameron Munter. Rice jest zwolenniczką ograniczenia militarnego zaangażowania Ameryki na świecie, wyłączywszy sytuacje, w których narażone są interesy i bezpieczeństwo USA. Bush w przeciwieństwie do Clintona nie będzie się angażował na taką skalę w proces pokojowy na Bliskim Wschodzie. Za namową Rice zmienił też stanowisko wobec Korei Północnej.
Nowa administracja ma opinię najbardziej konserwatywnej od czasów Reagana. Sama Rice przedstawia się jako "bardzo konserwatywna", jeśli chodzi o politykę zagraniczną. "Jestem realistką. Siła się liczy, ale w amerykańskiej polityce zagranicznej nie może zabraknąć moralności, zwłaszcza że sami Amerykanie takiego braku nigdy by nie zaakceptowali. W tym miejscu Europejczycy zwykle uśmiechają się pobłażliwie, mówiąc, że jesteśmy naiwni. My jednak nie jesteśmy Europejczykami, jesteśmy Amerykanami i mamy inne zasady" - powiedziała w czasie ubiegłorocznej kampanii wyborczej. Właśnie wtedy media amerykańskie nazwały ją "tajną bronią Busha".
Oko w oko z Putinem
O tym, że to "Condi" jest mózgiem obecnej administracji USA, świat przekonał się, gdy do Moskwy z Waszyngtonu na rozmowy z prezydentem Putinem poleciał nie prezydent ani nawet nie sekretarz stanu czy sekretarz obrony, ale "zaledwie" doradca prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego. To ją, a nie kogokolwiek innego, prezydent postanowił wysłać na rozmowy o obronie przeciwrakietowej, stanowiącej dziś priorytet polityki zagranicznej USA. Jeśli do listopada Moskwa nie zgodzi się na zmiany w traktacie ABM, Ameryka zwyczajnie wypowie układ. Takie ultimatum to również autorski pomysł Rice, która zdaje się nie zważać na opinie bardziej prominentnych kolegów. Sekretarz stanu Colin Powell, uchodzący za "internacjonalistę", działa bardziej dyplomatycznie, unikając wywierania nacisków. Sekretarz obrony Donald Rumsfeld ze swym zastępcą Paulem Wolfowitzem - podobnie jak wiceprezydent Dick Chenney - wychodzą z założenia, że USA jako jedyna superpotęga powinny się skoncentrować na własnym rozwoju, a nie zawracać sobie głowy akurat Rosją. Tymczasem Rice, pytana o "swojego człowieka XX wieku", wymienia Harry’ego Trumana. "To on w jakiś sposób określił rolę Ameryki w świecie wtedy, kiedy Stanom Zjednoczonym najłatwiej byłoby się w ogóle wycofać" - powiedziała tygodnikowi "Time".
Rice ma swoje biuro najbliżej gabinetu owalnego i cieszy się nie tylko zaufaniem, ale i przyjaźnią prezydenta. Zdążyła zaskarbić sobie także uznanie demokratycznej opozycji. - Jej ogromny wpływ na sposób rozumowania prezydenta i kierunek polityki zagranicznej naturalnie wynikają z tego, że jest najbliżej prezydenta - mówi Anthony Blinken, demokrata z Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych przy Uniwersytecie Johna Hopkinsa. Na codziennych rutynowych spotkaniach w Białym Domu panowie Powell i Rumsfeld spierają się o swe racje. "Condi" tylko się przysłuchuje, ale potem to właśnie ją prezydent zaprasza na rozmowę w cztery oczy.
Condoleezza Rice, która doradzała w kwestiach zbrojeniowych Reaganowi i Bushowi seniorowi, jest nie tylko doradcą obecnego prezydenta, a w wielu sprawach nawet jego nauczycielem, ale też kompanem od sportu i kina. Już krążą pogłoski, że po odejściu na polityczną emeryturę Bush junior zostanie komisarzem Głównej Ligi Baseballu (Major League Baseball), a Rice obejmie przewodnictwo Krajowej Ligi Futbolu.
Pilot, a nie silnik
Jej wyjazd do Moskwy na rozmowy z Putinem był precedensem w amerykańskiej polityce zagranicznej od czasów Henry’ego Kissingera, doradcy prezydenta Nixona ds. bezpieczeństwa narodowego. "Rice łączy trzy rodzaje doświadczenia: wiedzę akademicką, prawdziwą pracę administracyjną w rządzie i zarządzanie ogromną instytucją jaką jest Uniwersytet Stanforda" - mówi Philip Zelikow, swego czasu współpracownik Rice, dzisiaj dyrektor Centrum Millera na Uniwersytecie Wirginii. Jej poprzednicy nie dysponowali aż tyloma atutami naraz. Henry Kissinger w chwili obejmowania posady doradcy prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego miał za sobą jedynie osiągnięcia akademickie, a Zbigniew Brzeziński nie miał żadnych doświadczeń w dziedzinie zarządzania.
- Przed Kissingerem i Brzezińskim stały inne zadania niż przed Rice - komentuje Cameron Munter, dyrektor do spraw wschodnioeuropejskich w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego. - Tamci z powodów ideologicznych dokładali wszelkich starań, aby to Rada Bezpieczeństwa Narodowego, a nie Departament Stanu, była kuźnią polityki zagranicznej. Rice działa dokładnie odwrotnie - rada ma proponować rozwiązania problemów. Condoleezza Rice nie jest silnikiem tego samolotu, lecz jego pilotem.
Wszyscy, którzy mieli kiedykolwiek do czynienia z Rice, mówią, że jest perfekcjonistką w każdym calu. Ona skromnie zauważa, że jej rosyjski pozostawia wiele do życzenia, ale podczas rozmów z Putinem poprawiała tłumacza.
Rosyjska ruletka
Jeżeli plan się powiedzie i w listopadzie Putin pojawi się na ranczu Busha w Teksasie ze zgodą na amerykańskie propozycje, będzie to pierwsze ogromne zwycięstwo Busha w dziedzinie, która w trakcie kampanii wyborczej uchodziła za jego piętę achillesową. A ciemnoskóra Rice już całkiem oficjalnie stanie się niekwestionowanym autorytetem w dziedzinie "rosyjskiej" polityki USA. Cała strategia negocjacji z Rosją w sprawie tarczy rakietowej została opracowana właśnie w kierowanej przez Rice Radzie Bezpieczeństwa Narodowego.
Stawianie sprawy na ostrzu noża szokuje przede wszystkim demokratów. - Zaskakująca jest stanowczość, z jaką Rice mówi "nie", jeżeli się z czymś nie zgadza - przyznaje Blinken. Ale Rice wie, co mówi. W końcu to ona w latach 80. opracowywała strategiczne plany nuklearne w sztabie generalnym. Znajomość zagadnień militarnych wyniosła jeszcze z czasów, gdy pracowała w zespole planowania strategii nuklearnych pod dowództwem admirała Williama Crowe’a.
Romans Condoleezzy z Rosją zaczął się na progu jej kariery akademickiej. Ogromny wpływ na rozwój sowietologicznych zainteresowań "Condi" wywarł Josef Korbel, profesor stosunków międzynarodowych, ojciec Madeleine Albright. Dziś Rice jako specjalista od problematyki rosyjskiej wypracowuje najbardziej wyrafinowane "kompromisy". Wbrew powszechnej tendencji, widocznej zwłaszcza za czasów poprzedniej administracji, Rice namawia do koncentrowania się na słabościach, a nie na sile Rosji. Nie boi się mówić wprost o trudnych kwestiach. "Rosja jest partnerem, a nawet potencjalnym sojusznikiem, lecz w kontekście zachowań proliferacyjnych nie mamy z sobą zbyt wiele wspólnego" - powiedziała na konferencji prasowej w lutym. Za takie wystąpienia najbardziej krytykują ją demokraci. Argumentują, że postrzegając Rosję jako potencjalnego wroga, Rice nawiązuje do zimnowojennego rozumowania. "Condi" ripostuje, że "Stany Zjednoczone powinny uznać, iż Rosja jest wielką potęgą i udziałem obu krajów zawsze będą zarówno konflikty, jak i wspólne interesy". Nic dziwnego, że już zyskała sobie miano stalowej damy.
Świat ma pecha
Pod nadzorem Rice kierunek działań USA zmienił się zasadniczo, choć wciąż jeszcze słychać utyskiwania na brak pomysłu na politykę zagraniczną nowej administracji. W skądinąd świetnym czerwcowym wystąpieniu Busha w Warszawie pojawił się zaledwie zarys priorytetów w tej dziedzinie. Wkrótce okazało się jednak, że republikanie mają misternie opracowane długofalowe plany. Po latach polityki Madeleine Albright, dla której wszystkie kwestie były równie istotne, nadeszły czasy sprecyzowania celów głównych. - Rice podkreśla, że Ameryka musi wiedzieć, co jest dla niej i dla świata najbardziej istotne, i skoncentrować się na najbardziej palących kwestiach. A jeżeli światu te kwestie się nie podobają, no to świat ma pecha - mówi Cameron Munter. Rice jest zwolenniczką ograniczenia militarnego zaangażowania Ameryki na świecie, wyłączywszy sytuacje, w których narażone są interesy i bezpieczeństwo USA. Bush w przeciwieństwie do Clintona nie będzie się angażował na taką skalę w proces pokojowy na Bliskim Wschodzie. Za namową Rice zmienił też stanowisko wobec Korei Północnej.
Nowa administracja ma opinię najbardziej konserwatywnej od czasów Reagana. Sama Rice przedstawia się jako "bardzo konserwatywna", jeśli chodzi o politykę zagraniczną. "Jestem realistką. Siła się liczy, ale w amerykańskiej polityce zagranicznej nie może zabraknąć moralności, zwłaszcza że sami Amerykanie takiego braku nigdy by nie zaakceptowali. W tym miejscu Europejczycy zwykle uśmiechają się pobłażliwie, mówiąc, że jesteśmy naiwni. My jednak nie jesteśmy Europejczykami, jesteśmy Amerykanami i mamy inne zasady" - powiedziała w czasie ubiegłorocznej kampanii wyborczej. Właśnie wtedy media amerykańskie nazwały ją "tajną bronią Busha".
Więcej możesz przeczytać w 37/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.