Białoruskie karty wyborcze będą kiedyś cennym materiałem dowodowym
"Na lwy by"
Z repertuaru Przybory i Wasowskiego
Raczej nie ma ryzyka, że po "ogłoszeniu wyników wyborów" na Białorusi będę musiał uaktualniać mój wywód. Narzekający na politykę polscy wyborcy znaleźliby zapewne ukojenie, udając się za naszą wschodnią granicę, gdzie sytuacja jest stabilna, przewidywalna i byłaby po prostu cudowna, gdyby nie to, że równocześnie kwalifikuje się do nakręcenia na żywo reportażu z czasów dla Polaków już niepamiętnych. Fenomen jurajskiego parku dyktatury jest z okazji niedzielnego przedstawienia wyjaśniany na różne sposoby, a dwa lub trzy elementy podsuwanych nam wyjaśnień wzbudziły moją uwagę.
W pasjonującym wywiadzie udzielonym "Gazecie Wyborczej" niewątpliwy znawca Europy Wschodniej Marek Karp podkreśla rolę, jaką w zdominowaniu społeczeństwa białoruskiego przez Łukaszenkę odgrywa swoisty "miękki" wariant "rządów twardej ręki". Innymi słowy - "ludzkie panisko". Szczerze mówiąc, coś mi to przypomina, choć oczywiście analogie z polskim doświadczeniem są (na szczęście) odległe. Ale przecież i u nas był czas, gdy starano się ograniczać brutalne represje, raczej zachęcając czołówkę opozycji demokratycznej do emigracji, a młodzież kusząc odejściem od polityki. Co oczywiście nie przeszkadzało od czasu do czasu zabić jakiegoś księdza, pogonić co bardziej krewkich oponentów pałą milicyjną lub armatką wodną i przede wszystkim łgać ile wlezie, wbrew Marksowi kształtując byt za pomocą świadomości.
Zainteresowanie budzi postać jedynego poważniejszego adwersarza Łukaszenki, Uładzimira Hanczaryka. Pełnej krwi aparatczyk zyskuje oto poparcie zjednoczonej opozycji demokratycznej, która uświadomiła sobie, że chwilowo jest to jedyna droga do przybliżenia upadku dyktatora. Marek Karp odwołuje się do zjawisk z zakresu stratyfikacji społecznej i wyjaśnia, że nadal w tamtejszym - postsowieckim przecież - społeczeństwie żywy jest podział (lub, jeśli ktoś woli, kompleks) na "dwór" i "lud". Pierwsza kategoria kojarzona jest z wykształceniem, z niegdysiejszymi przewagami w statusie materialnym, często z odwołaniami do polskości. Druga ma być jakoby bardziej swojska, prawdziwie białoruska, na równi biedna. Dotychczasowa opozycja wpisywana bywała w krąg "dworu" - zarówno Łukaszenka, jak i Hanczaryk z pewnością zaś przynależą do kręgu "ludu". Marzenie o drugiej turze zapewne się nie ziści - przynajmniej tym razem. Lecz oto społeczeństwo białoruskie zaczyna pobierać pierwsze poważne lekcje analizy politycznej. Musi się zastanowić nad istotą alternatywy, nad czynnikiem rosyjskim w wewnętrznej grze na Białorusi, a nawet nad pojawiającymi się w tle... żubrami.
Nie jestem pewien, czy dla Białorusina żubr odgrywa w tradycji narodowej tę samą rolę, jaką w Polsce orzeł bielik. Rodzący się ruch młodzieżowej opozycji - posługujący się właśnie znakiem żubra - w pewnym stopniu przypomina naszą wrocławską Pomarańczową Alternatywę (nie mylić z jej obecną niepomarańczową karykaturą). Młodzi Białorusini stopniują wchodzenie w debatę publiczną, zaczynając od niewinnego zgoła żartu, ostatecznie jednak wysyłani są na pogłębione studia politologiczne i patriotyczne do tamtejszych aresztów. Skądinąd wiadomo, że jeśli władza zamyka za znak wydrukowany na koszulce - znaczy, czegoś się boi...
Łukaszenka wygra zapewne to okrążenie, ale nie szedłbym śladem przedsiębiorcy, który wycofywane właśnie z użytku (na rzecz ogólnoeuropejskiego euro) francuskie, niemieckie i włoskie banknoty zacznie już wkrótce przerabiać na alkohol metylowy. Białoruskie karty wyborcze należy oszczędzić, na mecie wąsatego dyktatora będą kiedyś cennym materiałem dowodowym. Tę przepowiednię warto zadedykować polskim wyborcom, których znaczna część zapowiada, że... nie pójdzie głosować w wyborach parlamentarnych, bo nie ma na kogo. Rozumiem, że na Białorusi nie ma na kogo, ale w Polsce mamy jednak szerszy wybór niż między dżumą i cholerą. To nie pora na tęskną piosnkę z Kabaretu Starszych Panów.
Z repertuaru Przybory i Wasowskiego
Raczej nie ma ryzyka, że po "ogłoszeniu wyników wyborów" na Białorusi będę musiał uaktualniać mój wywód. Narzekający na politykę polscy wyborcy znaleźliby zapewne ukojenie, udając się za naszą wschodnią granicę, gdzie sytuacja jest stabilna, przewidywalna i byłaby po prostu cudowna, gdyby nie to, że równocześnie kwalifikuje się do nakręcenia na żywo reportażu z czasów dla Polaków już niepamiętnych. Fenomen jurajskiego parku dyktatury jest z okazji niedzielnego przedstawienia wyjaśniany na różne sposoby, a dwa lub trzy elementy podsuwanych nam wyjaśnień wzbudziły moją uwagę.
W pasjonującym wywiadzie udzielonym "Gazecie Wyborczej" niewątpliwy znawca Europy Wschodniej Marek Karp podkreśla rolę, jaką w zdominowaniu społeczeństwa białoruskiego przez Łukaszenkę odgrywa swoisty "miękki" wariant "rządów twardej ręki". Innymi słowy - "ludzkie panisko". Szczerze mówiąc, coś mi to przypomina, choć oczywiście analogie z polskim doświadczeniem są (na szczęście) odległe. Ale przecież i u nas był czas, gdy starano się ograniczać brutalne represje, raczej zachęcając czołówkę opozycji demokratycznej do emigracji, a młodzież kusząc odejściem od polityki. Co oczywiście nie przeszkadzało od czasu do czasu zabić jakiegoś księdza, pogonić co bardziej krewkich oponentów pałą milicyjną lub armatką wodną i przede wszystkim łgać ile wlezie, wbrew Marksowi kształtując byt za pomocą świadomości.
Zainteresowanie budzi postać jedynego poważniejszego adwersarza Łukaszenki, Uładzimira Hanczaryka. Pełnej krwi aparatczyk zyskuje oto poparcie zjednoczonej opozycji demokratycznej, która uświadomiła sobie, że chwilowo jest to jedyna droga do przybliżenia upadku dyktatora. Marek Karp odwołuje się do zjawisk z zakresu stratyfikacji społecznej i wyjaśnia, że nadal w tamtejszym - postsowieckim przecież - społeczeństwie żywy jest podział (lub, jeśli ktoś woli, kompleks) na "dwór" i "lud". Pierwsza kategoria kojarzona jest z wykształceniem, z niegdysiejszymi przewagami w statusie materialnym, często z odwołaniami do polskości. Druga ma być jakoby bardziej swojska, prawdziwie białoruska, na równi biedna. Dotychczasowa opozycja wpisywana bywała w krąg "dworu" - zarówno Łukaszenka, jak i Hanczaryk z pewnością zaś przynależą do kręgu "ludu". Marzenie o drugiej turze zapewne się nie ziści - przynajmniej tym razem. Lecz oto społeczeństwo białoruskie zaczyna pobierać pierwsze poważne lekcje analizy politycznej. Musi się zastanowić nad istotą alternatywy, nad czynnikiem rosyjskim w wewnętrznej grze na Białorusi, a nawet nad pojawiającymi się w tle... żubrami.
Nie jestem pewien, czy dla Białorusina żubr odgrywa w tradycji narodowej tę samą rolę, jaką w Polsce orzeł bielik. Rodzący się ruch młodzieżowej opozycji - posługujący się właśnie znakiem żubra - w pewnym stopniu przypomina naszą wrocławską Pomarańczową Alternatywę (nie mylić z jej obecną niepomarańczową karykaturą). Młodzi Białorusini stopniują wchodzenie w debatę publiczną, zaczynając od niewinnego zgoła żartu, ostatecznie jednak wysyłani są na pogłębione studia politologiczne i patriotyczne do tamtejszych aresztów. Skądinąd wiadomo, że jeśli władza zamyka za znak wydrukowany na koszulce - znaczy, czegoś się boi...
Łukaszenka wygra zapewne to okrążenie, ale nie szedłbym śladem przedsiębiorcy, który wycofywane właśnie z użytku (na rzecz ogólnoeuropejskiego euro) francuskie, niemieckie i włoskie banknoty zacznie już wkrótce przerabiać na alkohol metylowy. Białoruskie karty wyborcze należy oszczędzić, na mecie wąsatego dyktatora będą kiedyś cennym materiałem dowodowym. Tę przepowiednię warto zadedykować polskim wyborcom, których znaczna część zapowiada, że... nie pójdzie głosować w wyborach parlamentarnych, bo nie ma na kogo. Rozumiem, że na Białorusi nie ma na kogo, ale w Polsce mamy jednak szerszy wybór niż między dżumą i cholerą. To nie pora na tęskną piosnkę z Kabaretu Starszych Panów.
Więcej możesz przeczytać w 37/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.