Kto ma władzę, ten ma sądy. Kto ma sądy, ten ma rację – tak w skrócie można spointować specyfikę francuskiej kultury politycznej.
W żadnym kraju Unii Europejskiej nie jest tak blisko ze szczytów władzy do prokuratury jak we Francji. Teraz trafił tam Dominique de Villepin, kilka dni temu pojawił się w niej Jacques Chirac. Alain Juppe, który początkowo znalazł się w nowym rządzie Francoisa Fillona, musiał zrezygnować z teki ministra m.in. z powodu ciągnących się za nim oskarżeń o korupcję. To konsekwencja bliskich związków między światem polityki oraz biznesu. Nad Sekwaną robienie dużych interesów bez odpowiednich koneksji na najwyższych szczeblach władzy jest mocno utrudnione. Teraz okazuje się to być bronią obosieczną - vide przypadki Chiraka, czy de Villepina.
Część komentatorów uważa, że ciąganie byłego prezydenta i eks-premiera (zarzuty prokuratorskie ciągną się za Juppe od kilku lat) po sądach to konsekwencja dojścia do władzy Nicolasa Sarkozy’ego. Mimo że wszyscy panowie są z tej samej partii, to od dawna wzajemnie się nie znosili. Teraz SuperSarko jest prezydentem i odgrywa się na swoich adwersarzach. Ot, taka to natura tamtejszej polityki. Gdy padła Bastylia, to wraz z nią spadły głowy króla Ludwika XVI oraz ludzi z jego otoczenia. Dziś we Francji przeciwników politycznych nie posyła się na gilotynę – ale zwyczaj rozprawiania się z poprzednią ekipą za pomocą sądów pozostał. Warto też pamiętać o tym dziedzictwie Rewolucji Francuskiej.