Czy kobiety powinny głosować tylko na kobiety?
"Zamienię kuchnię na parlament!", "Zrób to sama!", "Dość adoracji, chcemy reprezentacji", "Nie przejmuj się, przejmij władzę" - nawołują przed wyborami organizacje kobiece. Przekonują, że rządząca kobieta jest lepsza od rządzącego mężczyzny. Przedstawicielki wszystkich liczących się ugrupowań stworzyły coś na kształt polskiej partii kobiet: nieważne są polityczne różnice i odmienne biografie, liczy się płeć. Tymczasem wybory nie są referendum w sprawie ustanowienia matriarchatu, do czego w istocie namawiają niektóre kandydatki na parlamentarzystki. Politycy mogą być mądrzy lub głupi, pracowici bądź leniwi, sprawni lub nieudolni, ale nikt nie dowiódł, że zależy to od płci. Nawoływanie do głosowania na kobiety jest w istocie nawoływaniem do łamania konstytucji, które gwarantuje równe prawa bez względu na płeć.
Wpływ płci na parlamentaryzm
Marta Mordasewicz-Zubrzycka jest kandydatką Platformy Obywatelskiej, radną Warszawy, ma czworo dzieci. To ona wpadła na pomysł akcji "Kobiety kandydują - kobiety głosują". Joanna Fabisiak reprezentuje AWS, zajmuje się problemami edukacji i młodzieży. Agnieszka Grzybek jest działaczką Przedwyborczej Koalicji Kobiet (PKK), która zachęca wyborców, by kandydatom do parlamentu zadawali pytanie o dostępność środków antykoncepcyjnych i legalność aborcji. Co je łączy? Płeć. Tym kandydatkom to wystarczy, czy wystarczy wyborcom?
- Gdyby kobiety dominowały w parlamencie, zmieniłoby się życie nas wszystkich. Byłoby konkretniej i rozsądniej - rozmarza się Agnieszka Grzybek. "Konkret" to ulubione słowo kobiet ubiegających się o władzę. Damski "konkret" ma być przeciwieństwem męskiego "bicia piany". - Kobiety łatwiej zjednoczyć wokół problemu dziury w jezdni. One chcą załatwiać sprawy jak najszybciej, nie czekając, aż zostaną wprowadzone rozwiązania systemowe. W działalności publicznej kieruję się zasadą Maxa Webera, który twierdził, że realizując cele polityczne, nie można zgubić z oczu konkretnego człowieka - przekonuje Marta Mordasewicz-Zubrzycka.
Kobieta, czyli "nowy polityk"
Zwolenniczki sfeminizowania polityki twierdzą, że w wersji kobiecej jest ona "czysta", w męskiej - "brudna". "Kobiety unikają prowadzenia zawiłych gier politycznych. To jest domena mężczyzn, którym wydaje się, że takie zachowanie jest pochodną etosu rycerskiego" - nadinterpretuje senator Anna Bogucka-Skowrońska (AWS). - Upominanie się o kobiecość wynika z chęci stworzenia "nowego polityka", który nie tylko gada, ale i działa - przekonuje Joanna Fabisiak (AWS). Prawicowa posłanka bezkrytycznie powtarza leninowskie koncepcje stworzenia "nowego człowieka". Tymczasem posła nie trzeba stwarzać, wystarczy lepiej kontrolować tych, których wybieramy.
Większość, czyli mniejszość
"Przeżyła to każda żona z klasy średniej. Gdy pościeliła już łóżka, zakupy schowała do lodówki, zjadła kolację z dziećmi i ułożyła w równy wzór krakersy, zadała sobie pytanie: czy to wszystko, co mnie czeka?" - napisała Betty Friedan, papieżyca feminizmu w książce "Feminine mystique". Okazało się, że to nie wszystko. Kobiety są bowiem po prostu predestynowane do udziału w awangardzie ruchów lewicowych, w których "na miłość boską nie chodzi o kobiety, ale o prawa wszystkich mniejszości" (wedle danych demograficznych, kobiety stanowią większość we współczesnych społeczeństwach, o jaką mniejszość może tu więc chodzić?). A awangardowe kobiety - niczym Róża Luksemburg, Wanda Wasilewska czy Luna Brystygierowa - nie tylko powinny się zajmować polityką, ale wręcz ją kształtować. Cóż jednak począć, kiedy "brudni" męscy szowiniści wycinają je na listach wyborczych i nie pozwalają rozwinąć skrzydeł? I tu uciemiężonym paniom w sukurs przyszły feministki. - Tak zwany gender feminism stanowi ideologię marksistowską w skrajnie redukcjonistycznej formie, w której walka klas została zastąpiona konfliktem płci - tłumaczy Brad Miner, autor "Zwięzłej encyklopedii konserwatyzmu".
Polskie kobiety nie walczą o prawa "wszystkich mniejszości". Na razie zabiegają o zwiększenie "reprezentacji kobiet w partiach i na listach wyborczych, a także przeciwdziałanie przemocy wobec kobiet"oraz "wyrównanie szans na rynku pracy".
Politycznie poprawna kobiecość
Wielu partyjnych liderów uznało, że nazwanie zabiegów feministek po imieniu jest politycznie niepoprawne, a w efekcie nieopłacalne. Różne ugrupowania doszły więc do przekonania, że w dobrym tonie jest budowanie wizerunku partii "przyjaznej" kobietom. Czasem wygląda to absurdalnie. Wanda Samborska z PSL przekonuje na przykład, że ludowcom nieobce są problemy kobiet, mimo iż ugrupowanie to nie ma w obecnej kadencji ani jednej posłanki. Ludwik Dorn (PiS) wymyślił natomiast, że "kwestią kobiecą należy nasycić problem transportu", co w wolnym tłumaczeniu oznacza, że powinno się stworzyć taki rozkład komunikacji miejskiej, by kobiety zdążyły zrobić zakupy, wracając z pracy do domu.
Trzeba się zgodzić, że kobiety powinny mieć równe szanse na rynku pracy, winny być chronione przed przemocą czy mieć prawo do świadomego macierzyństwa. Dlaczego jednak duża część z nich zakłada, że te postulaty mogą zostać zrealizowane jedynie przez same kobiety? - Wyborcy mają dosyć bycia reprezentowanymi przez nieudolnych mężczyzn. Kobiety chcą być reprezentowane przez kobiety, podobnie jak chłopi przez chłopów, a mieszkańcy Warszawy przez mieszkańców Warszawy - twierdzi Magdalena Środa, etyk. Czy to znaczy, że leworęcznych powinni reprezentować leworęczni, złodziei - złodzieje, a wariatów - wariaci? Taka logika prowadzi do absurdu.
- W krajach europejskich co trzeci parlamentarzysta jest kobietą, w Szwecji nawet połowa - mówi Agnieszka Grzybek. Widocznie tam kobiety częściej chcą uczestniczyć w polityce niż w Polsce, co nie znaczy, że u nas tworzy się antykobiece listy proskrypcyjne. Małgorzata Fuszara, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego, przekonuje, że bez większego udziału pań w sprawowaniu władzy skazani jesteśmy na "niedokończoną demokrację". Problemem jest to, że pragnienie "kończenia demokracji" w formie kobiecego parytetu deklaruje bardzo niewiele Polek: w poprzednich wyborach wyłącznie na przedstawicielki własnej płci głosowało jedynie 1 proc. pań. - Polska jest narodem rodzinocentrycznym, nie myśli się tu w kategoriach "kobieta", "mężczyzna", ale w kategorii "rodzina" - twierdzi Paweł Śpiewak, socjolog. Okazuje się też, że kobiety w polityce nie działają częściej niż mężczyźni na rzecz innych kobiet.
Ruch Wyzwolenia Feministek
Polityczna krucjata kobiet zbiega się z coraz większą wojowniczością polskich feministek. Nie zadowalają się już one katedrami feminizmu na uczelniach, ale narzucają płciowy punkt widzenia na prawie każdy rodzaj działalności, szczególnie intelektualnej. Mamy więc feministyczną krytykę, naukę czy sztukę. Stąd już tylko krok do feministycznej biologii, paleontologii, astrofizyki czy teorii muzyki. Forsowanie damskiego punktu widzenia wynika najczęściej z tego, że niektóre kobiety czują się niepewnie w męskim świecie, nie zdając sobie sprawy z roli, jaką w nim odgrywają. - Kobiety sprawują rzeczywistą, organiczną władzę, rządzą w najgłębszych poziomach świadomości, panują nad źródłami szczęścia i procesami przeżycia społeczeństwa. Mężczyźni musieli się poddać hegemonii maszyny i rynku, służąc kobietom - twierdzi przecież George Gilder, amerykański ekonomista.
Dobrze, że część ruchów kobiecych próbuje się przynajmniej wydobyć z lewicowych okopów. W Polsce zwolenniczkami tej postawy są kandydatki Platformy Obywatelskiej. "My, kobiety o poglądach konserwatywno-liberalnych, chcemy godzić życie rodzinne z aktywnym uczestnictwem w życiu publicznym" - zadeklarowały w swoim programie. Powoływanie się na kobiecość nie jest dla nich feministyczną demonstracją, lecz strategią marketingową. Sympatyczne, zadbane posłanki po prostu dobrze sprzedają program partii.
Niektóre feministki dostrzegły już zresztą, że nie istnieje wspólny świat kobiet, a jedynie poszczególne interesy każdej z nich. "Kiedy kobiety występują przeciwko mężczyznom, jednocześnie występują przeciwko innym kobietom, ustanawiając antagonizm grupowy, który od początku jest nie do utrzymania" - napisała Christina Hoff Sommers w książce "Kto ukradł feminizm?". Innymi słowy, kobie-ty nawołujące do głosowania przeciwko mężczyznom, de facto zachęcają do głosowania przeciwko interesom kobiet - nie jako płci, ale obywateli.
Wpływ płci na parlamentaryzm
Marta Mordasewicz-Zubrzycka jest kandydatką Platformy Obywatelskiej, radną Warszawy, ma czworo dzieci. To ona wpadła na pomysł akcji "Kobiety kandydują - kobiety głosują". Joanna Fabisiak reprezentuje AWS, zajmuje się problemami edukacji i młodzieży. Agnieszka Grzybek jest działaczką Przedwyborczej Koalicji Kobiet (PKK), która zachęca wyborców, by kandydatom do parlamentu zadawali pytanie o dostępność środków antykoncepcyjnych i legalność aborcji. Co je łączy? Płeć. Tym kandydatkom to wystarczy, czy wystarczy wyborcom?
- Gdyby kobiety dominowały w parlamencie, zmieniłoby się życie nas wszystkich. Byłoby konkretniej i rozsądniej - rozmarza się Agnieszka Grzybek. "Konkret" to ulubione słowo kobiet ubiegających się o władzę. Damski "konkret" ma być przeciwieństwem męskiego "bicia piany". - Kobiety łatwiej zjednoczyć wokół problemu dziury w jezdni. One chcą załatwiać sprawy jak najszybciej, nie czekając, aż zostaną wprowadzone rozwiązania systemowe. W działalności publicznej kieruję się zasadą Maxa Webera, który twierdził, że realizując cele polityczne, nie można zgubić z oczu konkretnego człowieka - przekonuje Marta Mordasewicz-Zubrzycka.
Kobieta, czyli "nowy polityk"
Zwolenniczki sfeminizowania polityki twierdzą, że w wersji kobiecej jest ona "czysta", w męskiej - "brudna". "Kobiety unikają prowadzenia zawiłych gier politycznych. To jest domena mężczyzn, którym wydaje się, że takie zachowanie jest pochodną etosu rycerskiego" - nadinterpretuje senator Anna Bogucka-Skowrońska (AWS). - Upominanie się o kobiecość wynika z chęci stworzenia "nowego polityka", który nie tylko gada, ale i działa - przekonuje Joanna Fabisiak (AWS). Prawicowa posłanka bezkrytycznie powtarza leninowskie koncepcje stworzenia "nowego człowieka". Tymczasem posła nie trzeba stwarzać, wystarczy lepiej kontrolować tych, których wybieramy.
Większość, czyli mniejszość
"Przeżyła to każda żona z klasy średniej. Gdy pościeliła już łóżka, zakupy schowała do lodówki, zjadła kolację z dziećmi i ułożyła w równy wzór krakersy, zadała sobie pytanie: czy to wszystko, co mnie czeka?" - napisała Betty Friedan, papieżyca feminizmu w książce "Feminine mystique". Okazało się, że to nie wszystko. Kobiety są bowiem po prostu predestynowane do udziału w awangardzie ruchów lewicowych, w których "na miłość boską nie chodzi o kobiety, ale o prawa wszystkich mniejszości" (wedle danych demograficznych, kobiety stanowią większość we współczesnych społeczeństwach, o jaką mniejszość może tu więc chodzić?). A awangardowe kobiety - niczym Róża Luksemburg, Wanda Wasilewska czy Luna Brystygierowa - nie tylko powinny się zajmować polityką, ale wręcz ją kształtować. Cóż jednak począć, kiedy "brudni" męscy szowiniści wycinają je na listach wyborczych i nie pozwalają rozwinąć skrzydeł? I tu uciemiężonym paniom w sukurs przyszły feministki. - Tak zwany gender feminism stanowi ideologię marksistowską w skrajnie redukcjonistycznej formie, w której walka klas została zastąpiona konfliktem płci - tłumaczy Brad Miner, autor "Zwięzłej encyklopedii konserwatyzmu".
Polskie kobiety nie walczą o prawa "wszystkich mniejszości". Na razie zabiegają o zwiększenie "reprezentacji kobiet w partiach i na listach wyborczych, a także przeciwdziałanie przemocy wobec kobiet"oraz "wyrównanie szans na rynku pracy".
Politycznie poprawna kobiecość
Wielu partyjnych liderów uznało, że nazwanie zabiegów feministek po imieniu jest politycznie niepoprawne, a w efekcie nieopłacalne. Różne ugrupowania doszły więc do przekonania, że w dobrym tonie jest budowanie wizerunku partii "przyjaznej" kobietom. Czasem wygląda to absurdalnie. Wanda Samborska z PSL przekonuje na przykład, że ludowcom nieobce są problemy kobiet, mimo iż ugrupowanie to nie ma w obecnej kadencji ani jednej posłanki. Ludwik Dorn (PiS) wymyślił natomiast, że "kwestią kobiecą należy nasycić problem transportu", co w wolnym tłumaczeniu oznacza, że powinno się stworzyć taki rozkład komunikacji miejskiej, by kobiety zdążyły zrobić zakupy, wracając z pracy do domu.
Trzeba się zgodzić, że kobiety powinny mieć równe szanse na rynku pracy, winny być chronione przed przemocą czy mieć prawo do świadomego macierzyństwa. Dlaczego jednak duża część z nich zakłada, że te postulaty mogą zostać zrealizowane jedynie przez same kobiety? - Wyborcy mają dosyć bycia reprezentowanymi przez nieudolnych mężczyzn. Kobiety chcą być reprezentowane przez kobiety, podobnie jak chłopi przez chłopów, a mieszkańcy Warszawy przez mieszkańców Warszawy - twierdzi Magdalena Środa, etyk. Czy to znaczy, że leworęcznych powinni reprezentować leworęczni, złodziei - złodzieje, a wariatów - wariaci? Taka logika prowadzi do absurdu.
- W krajach europejskich co trzeci parlamentarzysta jest kobietą, w Szwecji nawet połowa - mówi Agnieszka Grzybek. Widocznie tam kobiety częściej chcą uczestniczyć w polityce niż w Polsce, co nie znaczy, że u nas tworzy się antykobiece listy proskrypcyjne. Małgorzata Fuszara, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego, przekonuje, że bez większego udziału pań w sprawowaniu władzy skazani jesteśmy na "niedokończoną demokrację". Problemem jest to, że pragnienie "kończenia demokracji" w formie kobiecego parytetu deklaruje bardzo niewiele Polek: w poprzednich wyborach wyłącznie na przedstawicielki własnej płci głosowało jedynie 1 proc. pań. - Polska jest narodem rodzinocentrycznym, nie myśli się tu w kategoriach "kobieta", "mężczyzna", ale w kategorii "rodzina" - twierdzi Paweł Śpiewak, socjolog. Okazuje się też, że kobiety w polityce nie działają częściej niż mężczyźni na rzecz innych kobiet.
Ruch Wyzwolenia Feministek
Polityczna krucjata kobiet zbiega się z coraz większą wojowniczością polskich feministek. Nie zadowalają się już one katedrami feminizmu na uczelniach, ale narzucają płciowy punkt widzenia na prawie każdy rodzaj działalności, szczególnie intelektualnej. Mamy więc feministyczną krytykę, naukę czy sztukę. Stąd już tylko krok do feministycznej biologii, paleontologii, astrofizyki czy teorii muzyki. Forsowanie damskiego punktu widzenia wynika najczęściej z tego, że niektóre kobiety czują się niepewnie w męskim świecie, nie zdając sobie sprawy z roli, jaką w nim odgrywają. - Kobiety sprawują rzeczywistą, organiczną władzę, rządzą w najgłębszych poziomach świadomości, panują nad źródłami szczęścia i procesami przeżycia społeczeństwa. Mężczyźni musieli się poddać hegemonii maszyny i rynku, służąc kobietom - twierdzi przecież George Gilder, amerykański ekonomista.
Dobrze, że część ruchów kobiecych próbuje się przynajmniej wydobyć z lewicowych okopów. W Polsce zwolenniczkami tej postawy są kandydatki Platformy Obywatelskiej. "My, kobiety o poglądach konserwatywno-liberalnych, chcemy godzić życie rodzinne z aktywnym uczestnictwem w życiu publicznym" - zadeklarowały w swoim programie. Powoływanie się na kobiecość nie jest dla nich feministyczną demonstracją, lecz strategią marketingową. Sympatyczne, zadbane posłanki po prostu dobrze sprzedają program partii.
Niektóre feministki dostrzegły już zresztą, że nie istnieje wspólny świat kobiet, a jedynie poszczególne interesy każdej z nich. "Kiedy kobiety występują przeciwko mężczyznom, jednocześnie występują przeciwko innym kobietom, ustanawiając antagonizm grupowy, który od początku jest nie do utrzymania" - napisała Christina Hoff Sommers w książce "Kto ukradł feminizm?". Innymi słowy, kobie-ty nawołujące do głosowania przeciwko mężczyznom, de facto zachęcają do głosowania przeciwko interesom kobiet - nie jako płci, ale obywateli.
Więcej możesz przeczytać w 38/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.