Doradca ukraińskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Anton Heraszczenko zamieścił w sieci fragment wypowiedzi czołowej rosyjskiej propagandzistki. Margarita Simonian nawiązała w nim do sytuacji w Gruzji. Chodzi o kontrowersyjną ustawę dotyczącą zagranicznych inwestycji w kraju. Zgodnie z jej przepisami organizacje finansowe, które są finansowane w ponad 20 proc. z zagranicy, musiałby być rejestrowane jako „zagraniczni agenci” albo groziłyby im bardzo wysokie kary.
Protesty na ulicach w Gruzji. Powodem kontrowersyjna ustawa
Sprawa wywołała oburzenie, bo zdaniem ekspertów celem było zwalczanie społeczeństwa obywatelskiego. Wielu widziało podobieństwa do obecnie obowiązującej ustawy w Rosji. Już podczas obrad nad reformą doszło do doszło do przepychanek i bójki z udziałem gruzińskich parlamentarzystów. Ludzie wyszli także na ulice, a protestujących wsparła prezydent kraju Salome Zurabiszwili. W końcu gruzińskie władze wycofały się z kontrowersyjnej ustawy.
Zdaniem Simonian, podobnie jak wielu innych prokremlowskich komentatorów i urzędników w Rosji, protesty były inspirowane z zagranicy i miały na celu wciągnięcie Gruzji w wojnę z Rosją. Ulubienica Władimira Putina wspomniała o sytuacji w 2008 roku, kiedy jej zdaniem Rosja prowadziła „nawet nie wojskową, ale policyjną operację w Gruzji”. Zaznaczyła, że obecnie „nie można sobie pozwolić na taki przywilej”.
Gruzja zostanie wciągnięta w wojnę z Rosją? Kuriozalne tezy medialnej marionetki Władimira Putina
– W trzy dni byliśmy w Tbilisi, nawet jeśli nikt o tym nie mówił – przypomniała. Simonian stwierdziła, że teraz Rosja nie ma możliwości ponownego wysłania swoich oddziałów, które „są zajęte”, więc gruziński rząd musi uważać na społeczne, uliczne protesty. Szefowa RT powiedziała, że „Rosja nie może sobie też pozwolić na ustawienie zachodnich wyrzutni HIMARS na terytorium Gruzji”. Zdaniem Simonian Gruzini są narażeni na ataki wymierzone w Tibilisi.
Czytaj też:
Rosja szykuje prowokację na granicy Ukrainy i Białorusi. Kluczowa rola propagandysty Władimira PutinaCzytaj też:
Propagandysta Kremla robi z siebie bohatera. Miał odwiedzić front