Nagroda bez głowy

Dodano:   /  Zmieniono: 
W Polsce przyznaje się rocznie ponad sto nagród literackich. W ten sposób honoruje się niemal każdą powieść, co jak na kraj, gdzie wydaje się żałośnie mało nowości, a na głowę przypada pół przeczytanej książki, jest rewelacyjnym wynikiem. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby zrównać proporcje - zamiast podkreślać "pół książki na główkę", można uznać, że na półgłówka. O nagrodach literackich w przeciwieństwie do filmowych nie wypada pisać źle. Skoro ludzie prawie w ogóle nie czytają, nie trzeba ich dodatkowo zniechęcać. Wokół nagród podsyca się więc snobistyczno-finansowy szum. Największy cyrk medialny zafundowała sobie literacka Nike - kulturalni prestidigitatorzy, tresowanie opinii stwarzające wrażenie, że nie jest to nagroda "Gazety Wyborczej" i jej gustów, ale co najmniej sprawa narodowa (na rozdaniu pojawi się sam prezydent albo i jego żeńska emanacja - prezydentowa). Kogo w tym roku wyprowadzono na arenę, nominując wśród fanfar do tytułu najlepszego literata? Siedmiu wspaniałych.
Pierwszy z nich - Jerzy Pilch. Ten najbłyskotliwszy felietonista III Rzeczypospolitej uwierzył, że jest też świetnym pisarzem. O tym, że się myli, świadczy jego najnowsza powieść "Pod Mocnym Aniołem". Niby autobiografia alkoholika, ale kiedy ostry Juruś (alter ego autora) ma ugryźć samego siebie, traci zęby. Pilch nie zdobył się na ironię, dystans, z jakim traktuje bohaterów swoich felietonów. Nie zmierzył się także z dramatem własnego uzależnienia, nie znalazł na to języka, uciekając w stylistyczne naśladownictwo Hrabala, Jerofiejewa. Powstała więc rzecz ani zabawna, ani przejmująca. Nazywanie jej przez niektórych recenzentów polskim "Pod wulkanem" świadczy tylko o stanie współczesnej krytyki - z epoki jurajskiej, bo wtedy w Polsce były jeszcze wulkany, a pod nimi dinozaury.
Nike powinna ufundować dodatkową nagrodę dla tych, którzy przebrną przez "Eine kleine" Liskowackiego. "W poszukiwaniu straconego czasu" to przy tym James Bond. Podobno zasługą pisarza jest "zdobycie ziemi nie odkrytej - powojennego Szczecina". Wysługuje się do tego małym chłopcem (narratorem), wziętym ze znakomitych, lecz już ogranych wzorów literatury: "Blaszany bębenek", "Weiser Dawidek". Czy to jest jakiś pomorski syndrom - mali wrażliwi chłopcy?
Zaletą kolejnej nominacji - "Zmierzchów i poranków" Piotra Szewca - ma być "powrót do źródeł polskiej literatury sprzed 1939 r.". Czy naprawdę najciekawsze dla współczesnych pisarzy musi być naśladownictwo, w tym wypadku Brunona Schulza? Bez metafizyki Schulza i bez jego oryginalności. Światło "penetrujące", "ślizgające" się po stronicach "Zmierzchów i poranków", jest bladym światłem odbitym od "Sklepów cynamonowych". Rozczarowuje biograficzny "Memorbuch" znakomitego pisarza Henryka Grynberga, opisującego dzieje żydowskiego wydawcy Bromberga. Akurat tę jego książkę można podciągnąć pod kategorię, o której pisze w "Karocy z dyni" także nominowana do Nike Kinga Dunin: "W ostatnich latach wyszło dużo książek Żydów o Żydach. Przyjęto je nabożnie, ale powiedzmy sobie uczciwie - ich zaletą był właśnie temat, a nie szczególne wartości literackie". Dziwaczne wydaje się też nominowanie do nagrody literackiej "Sąsiadów" Grossa. Nie jest to książka należąca do literatury pięknej, nie jest to również w ścisłym tego słowa znaczeniu rzetelne dzieło historyczne. To na pewno wydarzenie zasługujące na nagrodę dziennikarską, ale nie literacką. Publicystycznymi artykułami połączonymi bajką o Kopciuszku jest "Karoca z dyni" Kingi Dunin. Spisana w pretensjonalnym żargonie socjologicznym, banalna poprawność przemyśleń autorki oddaje może trafnie wtórność tego, co się dzieje nad Wisłą. I tak dynia zamienia się nie w karocę, lecz w pulpę.
Byłam przekonana, że reportaże "Nie pali się schodów" Tochmana są co najwyżej rzetelną dziennikarką. W miarę czytania dostrzega się jednak stylistyczne mistrzostwo języka, wyczarowujące poezję i najmocniejsze emocje. W tej pasji docierania do ludzi i prawdy o nich nie ma miejsca na minoderyjne naśladownictwo czy stawanie na paluszkach: zobaczcie, jaki jestem piękny i literacki.
Wiadomo, ocena książek bywa kwestią gustu: dla jednych szaszłyk ze słów wędzony na sentymencie wspomnień będzie rarytasem, kogo innego przyprawi o niestrawność. Jeśli jednak zestawi się nominowane książki, nie tylko z tego roku, widać absurd konkurowania wierszy o bławatkach z traktatem o mitologii czy dziennikarskim artykułem. Wszystko to szumnie zapakowane do jednego worka nagrody literackiej. Na takich samych zasadach można by połączyć olimpiadę letnią z zimową tylko dlatego, że dotyczą sportu. Gatunkowe pomieszanie z poplątaniem wynika chyba z dziennikarskiego przyzwyczajenia organizatorów nagrody - w gazecie obok stron o kulturze są te o polityce oraz nekrologi. Być może dlatego przyznawana laureatom statuetka Nike (czyli Ateny zwycięskiej, bogini mądrości) nie ma głowy - symbolicznie i dosłownie.
Więcej możesz przeczytać w 38/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.