Na dłuższą metę z fundamentalizmem motywującym terrorystów można walczyć, demokratyzując państwa islamskie i otwierając je na wolny rynek. Fundamentalistyczni terroryści zdają sobie z tego sprawę, dlatego tak zaciekle walczą z telewizją satelitarną, Internetem, wolną prasą. To dzięki tym mediom świat dowiedział się, kim naprawdę są.
Kontratak Ameryki jest czymś oczywistym, bo cywilizowany świat musi bronić swoich wartości, w tym prawa do życia. Paradoksalnie broni w ten sposób także obywateli państw, w których terroryści mają swoje bazy: to amerykańska potęga gwarantuje przecież tym krajom jakikolwiek rozwój (vide: "Kontratak"). To nie będzie tylko wojna Ameryki. To wojna każdego z nas, bo Amerykanie za nas nadstawili głowy. Dlatego jest tak ważne, by w emocjonalnej, ludzkiej formie pokazać im nasze wsparcie, współczucie, solidarność, a w razie potrzeby wysłać nasze wojska.
Przeszło dwieście lat temu demokracja powędrowała z Europy do Ameryki, a w XX wieku wróciła do nas w formie dojrzalszej, mądrzejszej, bliższej człowiekowi. Choćby dlatego warto bronić zachodniej cywilizacji. "Nie wierzę w wyobrażenie cywilizacji, które prowadzą politykę, zawierają przymierza i podejmują wojny przeciwko innym cywilizacjom" - zaledwie dwa lata temu twierdził Bernard Lewis, profesor uniwersytetu Princeton, jeden z najwybitniejszych znawców problematyki islamu. 11 września tego roku wojna cywilizacji stała się faktem. "Atak na Stany Zjednoczone jest atakiem na cały cywilizowany świat i cywilizacja, którą zaatakowano, stanowczo odpowie" - stwierdził w ostatnią niedzielę, w rozmowie dla CNN, Tony Blair, premier Wielkiej Brytanii. Terrorystyczny atak na Stany Zjednoczone jest dowodem żywotności i siły cywilizacji Zachodu. Jej wrogowie znaleźli tylko jeden sposób na zahamowanie jej oddziaływania na świat islamu - terror. "Dżihad jest antydemokratycznym sprzeciwem wobec współczesności. Zamiast zdemokratyzować swój świat, dżihad próbuje go po prostu zlikwidować" - powiada prof. Benjamin Barber, politolog.
Sprawcom największego ataku terrorystycznego w historii ludzkości chodziło o sprowokowanie kontruderzenia na islamskie kraje wspierające, osłaniające i szkolące terrorystów. Wierzą oni, że tylko w ten sposób można opóźnić demokratyczne procesy, zmobilizować społeczeństwa do obrony fundamentalizmu. Bo tylko klęski (w tym militarne), zamęt i bieda mogą słabnący fundamentalizm ożywić. Uderzając w Amerykę, mordercy de facto chcieli sterroryzować przywódców i obywateli demokratyzujących się państw islamskich. Chcieli im po raz kolejny przypomnieć, że demokratyzacja to zdrada islamu, a za to jest tylko jedna kara - śmierć. Takimi sygnałami ostrzegawczymi były wcześniej zabójstwa prezydentów Egiptu Gamala Abdela Nasera i Anwara Sadata. Ale terroryści się mylą. Kontratak Zachodu, owszem, zmobilizuje społeczeństwa krajów islamskich, ale przeciwko zabójcom.
Fundamentalizm i inspirowany przezeń terror nie byłyby możliwe bez nałożenia niedemokratycznego kagańca na obywateli większości państw muzułmańskich. To nie przypadek, że spośród 54 państw członków Konferencji Islamskiej tylko w jednym - Turcji - rząd jest zmieniany w drodze wolnych wyborów. Warto o tym pamiętać w przededniu naszych wyborów parlamentarnych. Wolne wybory to na razie najlepszy sposób podtrzymania demokracji. Wybory to też rodzaj wielkiej wiwisekcji społeczeństwa: więcej mówią o nas, głosujących, niż o tym, jakie są partie i politycy, na których oddajemy głosy (vide: "Polaków portret wyborczy"). Warto się wsłuchiwać w głos społeczeństwa, by władza się nie degenerowała.
Do takiej degeneracji doszło w niektórych państwach islamskich, które przecież nie tak dawno odzyskały niepodległość. Ludzie zyskali niepodległość, lecz stracili wolność: paradoksalnie, więcej jej mieli pod rządami kolonialistów niż w państwach narodowych. Przecież brytyjska władza w Iraku, Afganistanie czy Pakistanie była dla mieszkańców znacznie mniej uciążliwa niż Saddam Husajn czy talibowie. Podobnie jak rządy Francuzów w Syrii - znacznie lżejsze niż władza Hafeza Al-Asada.
Kontratak Ameryki jest czymś oczywistym, bo cywilizowany świat musi bronić swoich wartości, w tym prawa do życia. Paradoksalnie broni w ten sposób także obywateli państw, w których terroryści mają swoje bazy: to amerykańska potęga gwarantuje przecież tym krajom jakikolwiek rozwój (vide: "Kontratak"). To nie będzie tylko wojna Ameryki. To wojna każdego z nas, bo Amerykanie za nas nadstawili głowy. Dlatego jest tak ważne, by w emocjonalnej, ludzkiej formie pokazać im nasze wsparcie, współczucie, solidarność, a w razie potrzeby wysłać nasze wojska.
Przeszło dwieście lat temu demokracja powędrowała z Europy do Ameryki, a w XX wieku wróciła do nas w formie dojrzalszej, mądrzejszej, bliższej człowiekowi. Choćby dlatego warto bronić zachodniej cywilizacji. "Nie wierzę w wyobrażenie cywilizacji, które prowadzą politykę, zawierają przymierza i podejmują wojny przeciwko innym cywilizacjom" - zaledwie dwa lata temu twierdził Bernard Lewis, profesor uniwersytetu Princeton, jeden z najwybitniejszych znawców problematyki islamu. 11 września tego roku wojna cywilizacji stała się faktem. "Atak na Stany Zjednoczone jest atakiem na cały cywilizowany świat i cywilizacja, którą zaatakowano, stanowczo odpowie" - stwierdził w ostatnią niedzielę, w rozmowie dla CNN, Tony Blair, premier Wielkiej Brytanii. Terrorystyczny atak na Stany Zjednoczone jest dowodem żywotności i siły cywilizacji Zachodu. Jej wrogowie znaleźli tylko jeden sposób na zahamowanie jej oddziaływania na świat islamu - terror. "Dżihad jest antydemokratycznym sprzeciwem wobec współczesności. Zamiast zdemokratyzować swój świat, dżihad próbuje go po prostu zlikwidować" - powiada prof. Benjamin Barber, politolog.
Sprawcom największego ataku terrorystycznego w historii ludzkości chodziło o sprowokowanie kontruderzenia na islamskie kraje wspierające, osłaniające i szkolące terrorystów. Wierzą oni, że tylko w ten sposób można opóźnić demokratyczne procesy, zmobilizować społeczeństwa do obrony fundamentalizmu. Bo tylko klęski (w tym militarne), zamęt i bieda mogą słabnący fundamentalizm ożywić. Uderzając w Amerykę, mordercy de facto chcieli sterroryzować przywódców i obywateli demokratyzujących się państw islamskich. Chcieli im po raz kolejny przypomnieć, że demokratyzacja to zdrada islamu, a za to jest tylko jedna kara - śmierć. Takimi sygnałami ostrzegawczymi były wcześniej zabójstwa prezydentów Egiptu Gamala Abdela Nasera i Anwara Sadata. Ale terroryści się mylą. Kontratak Zachodu, owszem, zmobilizuje społeczeństwa krajów islamskich, ale przeciwko zabójcom.
Fundamentalizm i inspirowany przezeń terror nie byłyby możliwe bez nałożenia niedemokratycznego kagańca na obywateli większości państw muzułmańskich. To nie przypadek, że spośród 54 państw członków Konferencji Islamskiej tylko w jednym - Turcji - rząd jest zmieniany w drodze wolnych wyborów. Warto o tym pamiętać w przededniu naszych wyborów parlamentarnych. Wolne wybory to na razie najlepszy sposób podtrzymania demokracji. Wybory to też rodzaj wielkiej wiwisekcji społeczeństwa: więcej mówią o nas, głosujących, niż o tym, jakie są partie i politycy, na których oddajemy głosy (vide: "Polaków portret wyborczy"). Warto się wsłuchiwać w głos społeczeństwa, by władza się nie degenerowała.
Do takiej degeneracji doszło w niektórych państwach islamskich, które przecież nie tak dawno odzyskały niepodległość. Ludzie zyskali niepodległość, lecz stracili wolność: paradoksalnie, więcej jej mieli pod rządami kolonialistów niż w państwach narodowych. Przecież brytyjska władza w Iraku, Afganistanie czy Pakistanie była dla mieszkańców znacznie mniej uciążliwa niż Saddam Husajn czy talibowie. Podobnie jak rządy Francuzów w Syrii - znacznie lżejsze niż władza Hafeza Al-Asada.
Więcej możesz przeczytać w 38/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.