Wielkie serce dla zwierząt nie musi oznaczać wielkiego serca dla ludzi. Byli i obecni pracownicy oraz wolontariusze Schroniska na Paluchu opowiadają o trudnych warunkach pracy. – Trochę jakbyśmy mieli syndrom sztokholmski. Jesteśmy tu z miłości do zwierząt, mimo słabych pensji i narastających konfliktów – opowiadają. Za te ostatnie, według nich, odpowiada głównie wąska grupa wpływowych wolontariuszy schroniska.
„Mafia wolontariacka”, jak mówią o niej nasi rozmówcy ma „trząść” instytucją z tylnego siedzenia. Przełożonym konflikty między wolontariuszami a pracownikami mają być z kolei na rękę, bo łatwiej jest zarządzać skłóconym zespołem. Rozmówcy „Wprost”boją się wymieniać nazwiska osób, które ich nękają. Z kolei ci, którzy mają ich nękać, też nie pozostają dłużni. Piszą do przełożonych, że jest na odwrót i to oni są nękani. Przez ostatnich kilka tygodni przyglądaliśmy się konfliktowi w najsłynniejszym schronisku w Polsce.
Opiekun zwierząt: Uważam, że w schronisku jest „klika rządząca”
Katarzyna Kozak – była kocia opiekunka, zwolniona 23 grudnia 2022 r. – oskarża o mobbing „mafię wolontariacką”. To niewielka grupa osób, która jest w strukturach schroniska i ma wpływ na jego funkcjonowanie. Jej zdaniem w sytuacjach konfliktowych na Paluchu nie było rzetelnych rozmów o problemach. Na pracowników takich jak ona, wpływały za to skargi pisane przez wolontariuszy „w nieskończoność” – np. do dyrekcji schroniska, do Biura Ochrony Środowiska albo Powiatowej Inspekcji Weterynaryjnej. – W pewnym momencie ludzie machali na te skargi ręką. Ich treść nie zawsze była ujawniana – mówi.
Według niej podobne sprawy wolontariusze „załatwiali” też na swoich prywatnych grupach w mediach społecznościowych, do których pracownik nie miał dostępu, przez co nie mógł zabrać głosu we własnej sprawie, a plotki na jego temat zaczynały żyć własnym życiem.
– Wielokrotnie widziałem Katarzynę wybiegającą z kociarni z płaczem – mówi mi pan Rafał, młodszy opiekun zwierząt, zajmujący się psami. – Ja też uważam, że jest w tym schronisku jakaś rządząca klika. Pań, które są konfliktowe i nie rozumieją w ogóle specyfiki tej pracy. To te same osoby, których pani Kozak nie wymienia z nazwiska i ja też nie chcę, żeby uniknąć procesu o zniesławienie. Współpracowałem z nimi i myślałem wtedy tylko o złożeniu wypowiedzenia – mówi mi.
Marek Lipiński, wolontariusz, dodaje, że część z osób nękających wchodzi w skład komisji regulaminowej oraz Rady Dialogu Społecznego ds. Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt, a dzięki temu załatwiają swoje „prywatne rozgrywki” kosztem innych.
Według naszych rozmówców, grupa wolontariuszy ma też wchodzić w konflikt z weterynarzami, m.in. podważając ich decyzje i podając w wątpliwość ich sposób leczenia.
– To, co się robi z weterynarzami, to koszmar. Wolontariusze uważają, że zatrudnieni w schronisku lekarze weterynarii są niekompetentni. Patrzą im na ręce (w przenośni i dosłownie) i pouczają, jak mają wykonywać swój zawód. Nie wiem, jak to możliwe, ale mają dostęp do ich programu komputerowego, żeby bezpośrednio sprawdzić, jakie leczenie zalecono. To tak, jakby ktoś patrzył w pani niedokończony artykuł – mówi pani Anna, była pracownica biura adopcji, zwolniona w grudniu 2018 r.
Problem relacji z lekarzami poruszył były weterynarz schroniska, który w 2019 r. pozwał je o zadośćuczynienie z tytułu mobbingu. – Byłem w urzędzie miasta na spotkaniu z ówczesną dyrektorką BOŚ. Chciałem nagłośnić to, jak traktuje się lekarzy. Przy naszej rozmowie był obecny ówczesny rzecznik prezydenta Trzaskowskiego, Kamil Dąbrowa. Był bardzo zdziwiony, że w schronisku „ogon może kręcić psem”. Ale wydaje się, że urzędnicy nie chcieli się w to włączać, sprawa leczenia zwierząt była delikatna. Widocznie z różnych względów dyrektor im odpowiada – ocenia po czasie.