- Albo sam zabijasz, albo ciebie zabiją - w Afganistanie masz tylko taki wybór - mówi Mohammed Salim, Afgańczyk, sprzedawca herbaty z Dżalalabadu. Opuszczając kraj, wiedział, że najprawdopodobniej trafi do Polski. - Uciekłem przed talibami, bo życie w oczekiwaniu na śmierć nie ma najmniejszego sensu. Każdy, kto będzie miał taką możliwość, ucieknie z Afganistanu. I to jak najdalej - twierdzi Salim. Razem z nim z Dżalalabadu wyjechały 64 osoby. Tylko trzy z nich spotkał w Centralnym Ośrodku Recepcyjnym dla Uchodźców w Podkowie Leśnej - Dębaku.
Po drodze do Polski widział tysiące uciekinierów z innych krajów. W wielkim koczowisku w Kazachstanie było przynajmniej dwa tysiące Afgańczyków, a ponadto imigranci z Pakistanu, Iranu, Iraku, Bangladeszu, Sri Lanki, Laosu i Birmy. Następnych uchodźców spotkał na Ukrainie. Podczas dwumiesięcznej wędrówki widział ponad dwadzieścia prowizorycznych obozów, w których dziesiątki tysięcy ludzi czekało na przerzut na Zachód, z czego większość przez Polskę. Salim nie chce jechać dalej, chce osiąść nad Wisłą i ściągnąć rodzinę - jeśli będą jeszcze żyli.
Półmilionowa armia
Już obecnie wschodnią granicę Polski chce przekroczyć około pół miliona uchodźców. Koczują w państwach byłego ZSRR - od Kazachstanu, Tadżykistanu, Kirgistanu i Uzbekistanu, po Rosję, Ukrainę, Białoruś i Litwę. Są nawet w obwodzie kaliningradzkim. Salim przekroczył zieloną granicę od strony Ukrainy, skąd płynie największa fala. Przewiduje, że po amerykańskim kontrataku z Afganistanu i Pakistanu uciekną nawet trzy, cztery miliony ludzi. Trzecia część z nich będzie się starała dostać na Zachód, a Polska odczułaby to szczególnie, bo na szlaku uchodźców będzie pierwszym krajem uznawanym za docelowy. Gdyby tak się stało, w każdym polskim województwie powinno powstać po kilkanaście obozów dla uchodźców.
Problemem jest to, że nie tylko Polski, ale żadnego państwa nie stać na przyjęcie takiej liczby imigrantów - w dodatku słabo wykształconych, trudno się asymilujących, mogących latami odczuwać skutki dramatycznych przeżyć, które poprzedziły ucieczkę. Chawaz Temirbułatow, Czeczen z Groznego, nie może normalnie spać i pracować. Wciąż widzi obcinane głowy rodaków, patroszonych ludzi, rozkładające się trupy, oblepione przez larwy much.
- Jeden uchodźca doświadczony przez wojnę to większy kłopot niż pięciu, którzy wyjechali z powodów ekonomicznych - mówi minister Marek Biernacki. Większość ucieka jednak od biedy.
I nie ma odwrotu: afgańska rodzina, którą spotkaliśmy w Dębaku, sprzedała cały dobytek - po opłaceniu kurierów i pośredników zostało im 30 USD z 13 tys. USD, które mieli na początku. Gdzie i po co mają więc wracać? Termibułatow stracił w Groznym cały dobytek - dom i firmę produkującą okna. Nie stać go było na opłacenie całej podróży do Polski, więc część drogi przeszedł po prostu pieszo. Podobnie jak wielu innych, których można spotkać na najbardziej uczęszczanym szlaku, biegnącym z Kabulu i Islamabadu przez azjatyckie państwa powstałe po rozpadzie ZSRR.
Jeszcze kilka lat temu niemal wszyscy przerzuceni do naszego kraju nielegalni imigranci próbowali się przedostać do Niemiec i innych krajów zachodniej Europy. Dzięki przemianom gospodarczym, jakie w ostatnich latach zaszły w Polsce, staliśmy się atrakcyjnym miejscem osiedlenia. Według szacunków MSWiA, w Polsce przebywa ponad 200 tys. nielegalnych imigrantów. Tylko nieliczni z nich starają się o zalegalizowanie pobytu i otrzymanie statusu uchodźcy. Pozostali, w obawie przed wydaleniem, ukrywają się, żyjąc z nielegalnego handlu, a nawet usług świadczonych grupom przestępczym. Najwięcej przyjechało do Polski obywateli Iraku, Bangladeszu, Afganistanu, Sri Lanki, Pakistanu, a także Sudanu, Etiopii i Somalii. Są też Europejczycy - głównie z Rumunii, Ukrainy i Białorusi.
Permanentne oblężenie
Centrum kontrolujące 70 proc. szlaków przerzutu ludzi znajduje się w Mos-kwie. Na tamtejszych lotniskach i dworcach na emigrantów czekają naganiacze. Są to zwykle Irakijczycy przebywający w Rosji, rzadziej Rosjanie. Uchodźcy najpierw są lokowani w prowizorycznych obozowiskach pod Mos-kwą. Spora część jest oszukiwana: płacą zaliczki kurierom, którzy następnie znikają bez śladu. Ci, którzy trafią na uczciwych kurierów, przewożeni są - w grupach po 10-15 osób - w okolice Kijowa, Lwowa i Wilna. Stąd przez innych kurierów dowożeni są do punktów przerzutowych przy granicy z Polską. Tu cierpliwie czekają, czasem nawet kilka tygodni, na okazję przedostania się do Polski przez zieloną granicę. Nasze MSWiA próbowało się porozumieć z Rosjanami i Ukraińcami, by nie dopuszczali do powstawania na swoich terytoriach wielkich obozowisk uchodźców. Twierdzili oni jednak, że nie mają środków, by nielegalną imigrację kontrolować. Mogliby to robić, gdyby Polska sfinansowała taką działalność. Nasza strona odrzuciła tę propozycję, bo nie mogłaby sprawdzać, na co rzeczywiście te pieniądze są przeznaczane. Po uszczelnieniu granicy z Ukrainą i Białorusią - na wyraźne żądanie Brukseli - coraz więcej imigrantów próbuje się dostać do Polski przez Litwę, obwód kaliningradzki, Słowację i Czechy.
Spotkani przez nas w Dębaku uchodźcy nie chcą zdradzać szczegółów - niektórzy przyznają, że granicę przekroczyli w zaplombowanych kontenerach. Sposobów jest zresztą wiele: przejazd w skrytce zrobionej w samochodzie lub wagonie pociągu, przepłynięcie rzeki granicznej pontonem albo wpław. Często trzeba po prostu jak najszybciej przebiec zaorany pas kontrolny, a potem ukryć się w lesie. Na odcinku granicy strzeżonej przez Nadbużański Oddział Straży Granicznej zatrzymywano niedawno helikopter wypełniony przybyszami z Azji. Uchodźców znajdowano też za sekretną ścianą ciężarówki z wytłaczankami na jajka albo w podwójnym dnie podłogi tira wiozącego kukurydzę. Jeden z imigrantów był ukryty pod maską samochodu dostawczego. Uciekinier z Syrii ukrył się w torbie podróżnej, schowanej pod siedzeniem w przedziale pociągu z Kijowa do Warszawy.
Prowizorka
Riposta USA i NATO wymierzona w terrorystów i wspierające je kraje może spowodować prawdziwe oblężenie naszej wschodniej i południowej granicy - nieporównywalne z tym, z czym dotychczas miała do czynienia straż graniczna. Tymczasem Polska może przyjąć ledwie 1300 uchodźców. Tyloma miejscami dysponują nasze ośrodki dla imigrantów w Podkowie Leśnej, Smoszewie, Łomży, Białymstoku i Lublinie. - W każdej chwili jesteśmy gotowi otworzyć kolejny ośrodek, w którym może zamieszkać jeszcze dwustu uchodźców - mówi Jan Węgrzyn, dyrektor generalny Urzędu ds. Repatriacji Cudzoziemców, któremu podlegają wszystkie ośrodki. Węgrzyn tłumaczy, że teoretycznie jesteśmy przygotowani do przyjęcia o wiele większej liczby imigrantów. Im jednak więcej ich będzie, tym gorsze warunki będzie można im zaoferować. - W ostateczności przygotujemy dla nich pola namiotowe - tłumaczy Węgrzyn. Gdyby i te rozwiązania okazały się niewystarczające, możemy prosić o pomoc inne kraje. Polska należy do międzynarodowych struktur, którymi kieruje wysoki komisarz ONZ ds. uchodźców. W ich ramach poszczególne państwa mogą sobie przekazywać uchodźców.
Dzielnice imigrantów
Przeważnie przybysze z Azji czy Afryki, którzy chcą pozostać w Polsce, składają wniosek o przyznanie im statusu uchodźcy. Gdy ten zostanie rozpatrzony negatywnie, imigranci są wydalani do krajów, z których przybyli. Jeśli w Afganistanie, Pakistanie czy Iraku (z tych krajów można się spodziewać najwięcej uchodźców) toczyłaby się wojna, Polska nie będzie miała praktycznie możliwości ich wydalenia. Podobny problem mamy z Czeczenami, stanowiącymi 80 proc. pensjonariuszy polskich ośrodków dla uchodźców. W Czeczenii nadal nie jest bezpiecznie, więc nie ma ich dokąd odesłać.
To właśnie ogromna fala uchodźców, a nie nasz udział w akcji militarnej czy zagrożenie atakami terrorystycznymi w Polsce, może być najbardziej odczuwalnym dla nas efektem konfrontacji Zachodu z islamskimi terrorystami. Wkrótce możemy dołączyć do grona tych europejskich państw, na przykład Francji, Niemiec, Hiszpanii czy Włoch, gdzie w miastach powstały dzielnice zamieszkane wyłącznie przez imigrantów z Azji czy Afryki.
Piotr Kudzia
Grzegorz Pawelczyk
Po drodze do Polski widział tysiące uciekinierów z innych krajów. W wielkim koczowisku w Kazachstanie było przynajmniej dwa tysiące Afgańczyków, a ponadto imigranci z Pakistanu, Iranu, Iraku, Bangladeszu, Sri Lanki, Laosu i Birmy. Następnych uchodźców spotkał na Ukrainie. Podczas dwumiesięcznej wędrówki widział ponad dwadzieścia prowizorycznych obozów, w których dziesiątki tysięcy ludzi czekało na przerzut na Zachód, z czego większość przez Polskę. Salim nie chce jechać dalej, chce osiąść nad Wisłą i ściągnąć rodzinę - jeśli będą jeszcze żyli.
Półmilionowa armia
Już obecnie wschodnią granicę Polski chce przekroczyć około pół miliona uchodźców. Koczują w państwach byłego ZSRR - od Kazachstanu, Tadżykistanu, Kirgistanu i Uzbekistanu, po Rosję, Ukrainę, Białoruś i Litwę. Są nawet w obwodzie kaliningradzkim. Salim przekroczył zieloną granicę od strony Ukrainy, skąd płynie największa fala. Przewiduje, że po amerykańskim kontrataku z Afganistanu i Pakistanu uciekną nawet trzy, cztery miliony ludzi. Trzecia część z nich będzie się starała dostać na Zachód, a Polska odczułaby to szczególnie, bo na szlaku uchodźców będzie pierwszym krajem uznawanym za docelowy. Gdyby tak się stało, w każdym polskim województwie powinno powstać po kilkanaście obozów dla uchodźców.
Problemem jest to, że nie tylko Polski, ale żadnego państwa nie stać na przyjęcie takiej liczby imigrantów - w dodatku słabo wykształconych, trudno się asymilujących, mogących latami odczuwać skutki dramatycznych przeżyć, które poprzedziły ucieczkę. Chawaz Temirbułatow, Czeczen z Groznego, nie może normalnie spać i pracować. Wciąż widzi obcinane głowy rodaków, patroszonych ludzi, rozkładające się trupy, oblepione przez larwy much.
- Jeden uchodźca doświadczony przez wojnę to większy kłopot niż pięciu, którzy wyjechali z powodów ekonomicznych - mówi minister Marek Biernacki. Większość ucieka jednak od biedy.
I nie ma odwrotu: afgańska rodzina, którą spotkaliśmy w Dębaku, sprzedała cały dobytek - po opłaceniu kurierów i pośredników zostało im 30 USD z 13 tys. USD, które mieli na początku. Gdzie i po co mają więc wracać? Termibułatow stracił w Groznym cały dobytek - dom i firmę produkującą okna. Nie stać go było na opłacenie całej podróży do Polski, więc część drogi przeszedł po prostu pieszo. Podobnie jak wielu innych, których można spotkać na najbardziej uczęszczanym szlaku, biegnącym z Kabulu i Islamabadu przez azjatyckie państwa powstałe po rozpadzie ZSRR.
Jeszcze kilka lat temu niemal wszyscy przerzuceni do naszego kraju nielegalni imigranci próbowali się przedostać do Niemiec i innych krajów zachodniej Europy. Dzięki przemianom gospodarczym, jakie w ostatnich latach zaszły w Polsce, staliśmy się atrakcyjnym miejscem osiedlenia. Według szacunków MSWiA, w Polsce przebywa ponad 200 tys. nielegalnych imigrantów. Tylko nieliczni z nich starają się o zalegalizowanie pobytu i otrzymanie statusu uchodźcy. Pozostali, w obawie przed wydaleniem, ukrywają się, żyjąc z nielegalnego handlu, a nawet usług świadczonych grupom przestępczym. Najwięcej przyjechało do Polski obywateli Iraku, Bangladeszu, Afganistanu, Sri Lanki, Pakistanu, a także Sudanu, Etiopii i Somalii. Są też Europejczycy - głównie z Rumunii, Ukrainy i Białorusi.
Permanentne oblężenie
Centrum kontrolujące 70 proc. szlaków przerzutu ludzi znajduje się w Mos-kwie. Na tamtejszych lotniskach i dworcach na emigrantów czekają naganiacze. Są to zwykle Irakijczycy przebywający w Rosji, rzadziej Rosjanie. Uchodźcy najpierw są lokowani w prowizorycznych obozowiskach pod Mos-kwą. Spora część jest oszukiwana: płacą zaliczki kurierom, którzy następnie znikają bez śladu. Ci, którzy trafią na uczciwych kurierów, przewożeni są - w grupach po 10-15 osób - w okolice Kijowa, Lwowa i Wilna. Stąd przez innych kurierów dowożeni są do punktów przerzutowych przy granicy z Polską. Tu cierpliwie czekają, czasem nawet kilka tygodni, na okazję przedostania się do Polski przez zieloną granicę. Nasze MSWiA próbowało się porozumieć z Rosjanami i Ukraińcami, by nie dopuszczali do powstawania na swoich terytoriach wielkich obozowisk uchodźców. Twierdzili oni jednak, że nie mają środków, by nielegalną imigrację kontrolować. Mogliby to robić, gdyby Polska sfinansowała taką działalność. Nasza strona odrzuciła tę propozycję, bo nie mogłaby sprawdzać, na co rzeczywiście te pieniądze są przeznaczane. Po uszczelnieniu granicy z Ukrainą i Białorusią - na wyraźne żądanie Brukseli - coraz więcej imigrantów próbuje się dostać do Polski przez Litwę, obwód kaliningradzki, Słowację i Czechy.
Spotkani przez nas w Dębaku uchodźcy nie chcą zdradzać szczegółów - niektórzy przyznają, że granicę przekroczyli w zaplombowanych kontenerach. Sposobów jest zresztą wiele: przejazd w skrytce zrobionej w samochodzie lub wagonie pociągu, przepłynięcie rzeki granicznej pontonem albo wpław. Często trzeba po prostu jak najszybciej przebiec zaorany pas kontrolny, a potem ukryć się w lesie. Na odcinku granicy strzeżonej przez Nadbużański Oddział Straży Granicznej zatrzymywano niedawno helikopter wypełniony przybyszami z Azji. Uchodźców znajdowano też za sekretną ścianą ciężarówki z wytłaczankami na jajka albo w podwójnym dnie podłogi tira wiozącego kukurydzę. Jeden z imigrantów był ukryty pod maską samochodu dostawczego. Uciekinier z Syrii ukrył się w torbie podróżnej, schowanej pod siedzeniem w przedziale pociągu z Kijowa do Warszawy.
Prowizorka
Riposta USA i NATO wymierzona w terrorystów i wspierające je kraje może spowodować prawdziwe oblężenie naszej wschodniej i południowej granicy - nieporównywalne z tym, z czym dotychczas miała do czynienia straż graniczna. Tymczasem Polska może przyjąć ledwie 1300 uchodźców. Tyloma miejscami dysponują nasze ośrodki dla imigrantów w Podkowie Leśnej, Smoszewie, Łomży, Białymstoku i Lublinie. - W każdej chwili jesteśmy gotowi otworzyć kolejny ośrodek, w którym może zamieszkać jeszcze dwustu uchodźców - mówi Jan Węgrzyn, dyrektor generalny Urzędu ds. Repatriacji Cudzoziemców, któremu podlegają wszystkie ośrodki. Węgrzyn tłumaczy, że teoretycznie jesteśmy przygotowani do przyjęcia o wiele większej liczby imigrantów. Im jednak więcej ich będzie, tym gorsze warunki będzie można im zaoferować. - W ostateczności przygotujemy dla nich pola namiotowe - tłumaczy Węgrzyn. Gdyby i te rozwiązania okazały się niewystarczające, możemy prosić o pomoc inne kraje. Polska należy do międzynarodowych struktur, którymi kieruje wysoki komisarz ONZ ds. uchodźców. W ich ramach poszczególne państwa mogą sobie przekazywać uchodźców.
Dzielnice imigrantów
Przeważnie przybysze z Azji czy Afryki, którzy chcą pozostać w Polsce, składają wniosek o przyznanie im statusu uchodźcy. Gdy ten zostanie rozpatrzony negatywnie, imigranci są wydalani do krajów, z których przybyli. Jeśli w Afganistanie, Pakistanie czy Iraku (z tych krajów można się spodziewać najwięcej uchodźców) toczyłaby się wojna, Polska nie będzie miała praktycznie możliwości ich wydalenia. Podobny problem mamy z Czeczenami, stanowiącymi 80 proc. pensjonariuszy polskich ośrodków dla uchodźców. W Czeczenii nadal nie jest bezpiecznie, więc nie ma ich dokąd odesłać.
To właśnie ogromna fala uchodźców, a nie nasz udział w akcji militarnej czy zagrożenie atakami terrorystycznymi w Polsce, może być najbardziej odczuwalnym dla nas efektem konfrontacji Zachodu z islamskimi terrorystami. Wkrótce możemy dołączyć do grona tych europejskich państw, na przykład Francji, Niemiec, Hiszpanii czy Włoch, gdzie w miastach powstały dzielnice zamieszkane wyłącznie przez imigrantów z Azji czy Afryki.
Piotr Kudzia
Grzegorz Pawelczyk
Więcej możesz przeczytać w 39/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.