– Miedwiediew powinien przystopować z piciem wódki, zanim loguje się na Telegramie – powiedział ostatnio minister spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kułeba niemieckiemu dziennikowi „Bild”. Tą opinią wyraził stosunek Ukrainy i krajów Zachodu do kolejnych, często absurdalnych, komentarzy Dmitrija Miedwiediewa czynionych w mediach społecznościowych, przede wszystkim na Telegramie i Twitterze.
Z każdym kolejnym wojennym miesiącem, Miedwiediew wypowiada się coraz agresywniej i rzuca na oślep kolejne pogróżki, rodem z najbardziej prymitywnej rosyjskiej propagandy.
– Wraz ze śmiercią Władimira Żyrinowskiego i odchodzeniem pewnej generacji polityków, na Kremlu i w jego okolicach powstała potrzeba skonstruowania radykalnej figury, która będzie generować pewne konkretne nastroje i pozyskiwać sympatie radykalniejszej części społeczeństwa – mówi „Wprost” ekspert ds. Rosji dr Michał Patryk Sadłowski z Uniwersytetu Warszawskiego.
Coś poszło mocno nie tak, skoro z brylującego na spotkaniach z zachodnimi przywódcami polityka, Dmitrij Miedwiediew stał się pospolitym prowojennym krzykaczem.
Nadzieja na zmianę
Na Kreml wprowadził go Władimir Putin. Miedwiediew najpierw pracował w jego administracji, a później został namaszczony na jego następcę. Obaj znali się jeszcze z czasów pracy w petersburskim ratuszu, gdzie w latach 90. wspólnie doradzali merowi Anatolijowi Sobczakowi.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.