Maciej Drzażdżewski „Wprost": Dlaczego sięgnąłeś po narkotyki?
Jan Emil Młynarski: Tym słowem w kontekście płyty można żonglować, jak piłeczkami, ale nie jest to na pewno powodem do rozmowy o narkotykach w sensie dosłownym. Chciałbym, żeby to wybrzmiało, że narkotykami są te piosenki. To są moje narkotyki.
Zastanawiałem się nad tym tytułem, bo wiedziałem, że będzie dla wielu osób ciężki w odbiorze. Bo jakże to tak – narkotyki? Promocja narkotyków? O co w tym chodzi? Niemniej, to jest po prostu płyta, która jest bezkompromisowa.
Nie poszedłem na kompromis z wytwórnią, ze współpracownikami i przede wszystkim z sobą samym. Wiedziałem, że mogę realizować ten album w taki sposób, w jaki chciałem od samego początku.
Tytuł pojawił się więc, z uwagi na to, że mamy tu zbiór takich, a nie innych piosenek.
A jak znalazłeś poszczególne elementy tego zbioru?
„Narkotyki" to concept album, który realizuje założenia konkretnego pomysłu. Sięgnąłem po te piosenki, kiedy już wiedziałem, że zebrałem ich wystarczająco dużo, by utkać z tego jakąś opowieść na płycie. Trafiałem na nie w różnych momentach pracy, głównie radiowej, w ramach archeologii piosenkowej, którą niezmiennie uprawiam.
Pierwszą taką piosenką z tego zbioru była „Morfina", piękne polskie tango i tę „Morfinę" „zażywaliśmy" już z Warszawskim Combo Tanecznym parę lat temu. Potem wpadł mi w ręce „Haszysz", następnie przyszedł bardzo mocny moment, kiedy usłyszałem utwór „Kokaina". Pomyślałem sobie wtedy, że znam wyczyny awangardy Młodej Polski, wiem trochę o Witkacym, ale „Kokaina" jako popularny utwór przedwojenny z końca lat 30? Było to dla mnie zaskoczeniem i zacząłem szukać dalej według tego narkotykowego klucza.