Zbrodni ukraińskich nacjonalistów na Polakach w czasie II wojny światowej nie wolno w żaden sposób relatywizować ani skazywać na zapomnienie. Tyle, że wbrew temu, co twierdzą zapalczywi strażnicy pamięci Kresów, nic takiego nie ma miejsca. Przeciwnie, wiedza o ludobójstwie na Wołyniu jest dziś w Polsce i na Ukrainie znacznie powszechniejsza, niż jeszcze osiem czy 10 lat temu.
Ukraińskie elity polityczne doskonale wiedzą także, że z Banderą i Szuchewyczem do Europy nie wejdą i stopniowo odchodzą od flirtów z hałaśliwą, 1-2 procentową ekstremą.
Proces ten może wydawać się zbyt powolny, ale jest przecież nieodłączną częścią realnego, a nie tylko pokazowego, zbliżenia między naszymi państwami i narodami. Nie wywołała go gorąca debata historyków polskiego i ukraińskiego IPN ani płomienne filipiki publicystów, wyczulonych na punkcie rzekomego ukraińskiego zagrożenia. Zbliżyła nas Moskwa i jej próba podboju naszego wschodniego sąsiada, a także nasza – jakże szlachetna i budująca – reakcja na tę agresję.
Wielu z nas wydało się, że naturalną reakcją na polską pomoc powinno być szybkie ukraińskie pokajanie się za Wołyń.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.