Polska wydajność nie uzasadnia takiej wysokości płac i świadczeń socjalnych
No to zmieściliśmy się w 40 miliardach deficytu - powiedział nam odchodzący rząd niemal z poczuciem satysfakcji. Chyba tylko dlatego, że nie będzie musiał zjeść samemu tej prawdopodobnie jeszcze większej żaby, którą wyhodowały zgodnie ugrupowania rządowe i opozycyjne (dotychczasowe!). Informacja o projekcie budżetu zabrzmiała tak, jakby miał to być już finał degrengolady polskich finansów publicznych, jakby od pojutrza (roku 2003) mogłoby być już tylko lepiej. Nic z tych rzeczy, proszę Państwa! To się dopiero zacznie!
Ludowcy z ul. Grzybowskiej już odrzucili kandydaturę Marka Belki na ministra finansów, i to nie dlatego, że profesor nie rokuje energicznej walki o uzdrowienie finansów publicznych. Wręcz przeciwnie! Belka to zbyt wielka groźba dla peeselowskiego nieograniczonego apetytu na pieniądze. Nie lepsi są arywiści spod znaku Samoobrony, którzy żądają 850 zł minimum socjalnego i 1000 zł najniższej emerytury, jednocześnie godząc się na inflację, która te podwyżki zje. Balcerowicz musi odejść! Bo to on uniemożliwia drukowanie pustego pieniądza! Bo to za jego sprawą Rada Polityki Pieniężnej nie chce obniżyć stóp procentowych! Krawatowy patriotyzm Leppera zupełnie mi się zresztą nie kłóci z miejscem jego zagranicznych szkoleń socjotechnicznych, opisanych dość dokładnie kilka lat temu.
Powiedzmy sobie wyraźnie: obie te partie są niebezpieczeństwem dla normalnej gospodarki. PSL-owscy ministrowie już pokazali, co potrafią, promując Piotra Bykowskiego na szefa doradców premiera Pawlaka. Żadne z tych ugrupowań nie ma nic wspólnego ze współczesnym stanem wiedzy ekonomicznej. Wszystkie ich żądania sprowadzają się do zastosowania szerokiego interwencjonizmu państwowego, z którego kraje Unii Europejskiej starają się wycofać jak najszybciej. Nawet bogatych nie stać na taką skalę ingerencji i gwarancji państwowych!
Nie istnieje żaden cudowny sposób zamiany deficytu budżetowego i długu publicznego na nadwyżkę i mannę z nieba. Chyba że ogłosi się z dnia na dzień, iż pieniądze, które mamy w kieszeniach i w bankach, są nieważne, że zaczynamy od zera. Tylko czekać, aż któraś z nowych partii w Sejmie wpadnie na ten pomysł. W cywilizowanym państwie praktyki takie są jednak niedopuszczalne. Prawda jest taka, że od czasu "wojny na górze" Wałęsy z Mazowieckim zaczęliśmy w imię "względów społecznych" żyć ponad stan, że polska wydajność nie uzasadnia takiej wysokości płac i świadczeń socjalnych. I nie pozostaje nam w tej chwili nic innego, jak ten wzrost dobrobytu na kredyt zahamować. W 2002 r. raty i odsetki od zadłużenia polskiego państwa będą nas kosztować 27 mld zł. To więcej niż roczny budżet kilku dużych ministerstw! To ponad połowa deficytu w przyszłorocznym budżecie państwa!
Głównym grzechem polskich polityków jest ich niezdolność do mówienia prawdy o stanie gospodarki. Chowając głowę w piasek, spychają Polskę od wielu już lat na socjaldemokratyczną "trzecią drogę", której konsekwencją jest zadłużenie i... wzrost bezrobocia. Na inwestycje nie ma pieniędzy, bo zabierane przez fiskusa podatki są wydawane następnie na zasiłki. W Polsce sprawdzają się dwie groźne reguły: "im wyższa stopa redystrybucji PKB, tym niższa stopa inwestycji" i "im wyższe płace, tym wyższe bezrobocie". Właśnie przez nasze, wyższe od czeskich płace słabnie konkurencyjność polskiej produkcji.
Scenariusze wydarzeń w razie przeforsowania przez "partie chłopskie" ich postulatów są proste. Pierwszy to dalszy wzrost długu publicznego i kosztów jego obsługi, obciążających nasze dzieci i wnuki. Oczywiście pod warunkiem znalezienia pożyczkodawców. Cena ich gotowości będzie z pewnością wysoka. Drugi scenariusz to atak na bank centralny w celu wymuszenia druku pustego pieniądza. Jeśli w Polsce ktoś jeszcze sądzi, że to nie grozi degrengoladą, to albo jeszcze niczego się nie nauczył, albo świadomie chce powrotu do "ustroju najlepszego z możliwych", tyle że doszczętnie skompromitowanego. Czas więc wytrzeźwieć po wyborczym ochlaju i zacząć myśleć kategoriami współczesnej gospodarki i odpowiedzialności za państwo.
Ludowcy z ul. Grzybowskiej już odrzucili kandydaturę Marka Belki na ministra finansów, i to nie dlatego, że profesor nie rokuje energicznej walki o uzdrowienie finansów publicznych. Wręcz przeciwnie! Belka to zbyt wielka groźba dla peeselowskiego nieograniczonego apetytu na pieniądze. Nie lepsi są arywiści spod znaku Samoobrony, którzy żądają 850 zł minimum socjalnego i 1000 zł najniższej emerytury, jednocześnie godząc się na inflację, która te podwyżki zje. Balcerowicz musi odejść! Bo to on uniemożliwia drukowanie pustego pieniądza! Bo to za jego sprawą Rada Polityki Pieniężnej nie chce obniżyć stóp procentowych! Krawatowy patriotyzm Leppera zupełnie mi się zresztą nie kłóci z miejscem jego zagranicznych szkoleń socjotechnicznych, opisanych dość dokładnie kilka lat temu.
Powiedzmy sobie wyraźnie: obie te partie są niebezpieczeństwem dla normalnej gospodarki. PSL-owscy ministrowie już pokazali, co potrafią, promując Piotra Bykowskiego na szefa doradców premiera Pawlaka. Żadne z tych ugrupowań nie ma nic wspólnego ze współczesnym stanem wiedzy ekonomicznej. Wszystkie ich żądania sprowadzają się do zastosowania szerokiego interwencjonizmu państwowego, z którego kraje Unii Europejskiej starają się wycofać jak najszybciej. Nawet bogatych nie stać na taką skalę ingerencji i gwarancji państwowych!
Nie istnieje żaden cudowny sposób zamiany deficytu budżetowego i długu publicznego na nadwyżkę i mannę z nieba. Chyba że ogłosi się z dnia na dzień, iż pieniądze, które mamy w kieszeniach i w bankach, są nieważne, że zaczynamy od zera. Tylko czekać, aż któraś z nowych partii w Sejmie wpadnie na ten pomysł. W cywilizowanym państwie praktyki takie są jednak niedopuszczalne. Prawda jest taka, że od czasu "wojny na górze" Wałęsy z Mazowieckim zaczęliśmy w imię "względów społecznych" żyć ponad stan, że polska wydajność nie uzasadnia takiej wysokości płac i świadczeń socjalnych. I nie pozostaje nam w tej chwili nic innego, jak ten wzrost dobrobytu na kredyt zahamować. W 2002 r. raty i odsetki od zadłużenia polskiego państwa będą nas kosztować 27 mld zł. To więcej niż roczny budżet kilku dużych ministerstw! To ponad połowa deficytu w przyszłorocznym budżecie państwa!
Głównym grzechem polskich polityków jest ich niezdolność do mówienia prawdy o stanie gospodarki. Chowając głowę w piasek, spychają Polskę od wielu już lat na socjaldemokratyczną "trzecią drogę", której konsekwencją jest zadłużenie i... wzrost bezrobocia. Na inwestycje nie ma pieniędzy, bo zabierane przez fiskusa podatki są wydawane następnie na zasiłki. W Polsce sprawdzają się dwie groźne reguły: "im wyższa stopa redystrybucji PKB, tym niższa stopa inwestycji" i "im wyższe płace, tym wyższe bezrobocie". Właśnie przez nasze, wyższe od czeskich płace słabnie konkurencyjność polskiej produkcji.
Scenariusze wydarzeń w razie przeforsowania przez "partie chłopskie" ich postulatów są proste. Pierwszy to dalszy wzrost długu publicznego i kosztów jego obsługi, obciążających nasze dzieci i wnuki. Oczywiście pod warunkiem znalezienia pożyczkodawców. Cena ich gotowości będzie z pewnością wysoka. Drugi scenariusz to atak na bank centralny w celu wymuszenia druku pustego pieniądza. Jeśli w Polsce ktoś jeszcze sądzi, że to nie grozi degrengoladą, to albo jeszcze niczego się nie nauczył, albo świadomie chce powrotu do "ustroju najlepszego z możliwych", tyle że doszczętnie skompromitowanego. Czas więc wytrzeźwieć po wyborczym ochlaju i zacząć myśleć kategoriami współczesnej gospodarki i odpowiedzialności za państwo.
Więcej możesz przeczytać w 41/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.