Unia bez granic

Dodano:   /  Zmieniono: 
„Zły sąsiad jest tak samo wielkim przekleństwem jak dobry błogosławieństwem” – pisał Hezjod w VIII wieku p.n.e. Ale najgorzej jest wtedy, gdy sąsiadów się nie zna. Unia Europejska ciągle ich nie poznała.
Dla Polski lepiej by było, aby unia już się nie rozszerzała. Teraz jesteśmy jednym z najbiedniejszych krajów i w związku z tym dostajemy z Brukseli dużo pieniędzy na rozwój. Dopóki unia nie zmieni swych granic, taki stan rzeczy będzie trwał jeszcze długo. Ale nie oszukujmy się. Taki stan rzeczy nie będzie trwał wiecznie. Jeśli unia zlekceważy kraje wokół niej, dysproporcja w stanie posiadania będzie rosła. Skończy się tym, że biedacy z państw ościennych zaleją nas, bogaczy – i będziemy musieli znosić hordy Azjatów i Afrykanów żebrzących na ulicach o kilka złotych (euro).
Lepiej więc dmuchać na zimne i zadbać, aby unijni sąsiedzi szli do przodu. Problem tylko w tym, że wszyscy to wiedzą – nikt nic z tym nie robi. Głównie dlatego, że nie wiadomo, kto tym sąsiadem jest. UE ciągle nie wypracowała koncepcji, jak daleko mają sięgać jej granice: czy przyjmować Ukrainę, Białoruś, Chorwację, Turcję. Skoro tego nie wiemy, to nie wiemy też kogo traktować jako sąsiada. To paraliżuje rozwój unii – dużo bardziej niż brak eurokonstytucji.
Angela Merkel zrobiła furorę jako przewodnicząca Unii Europejskiej w poprzednim półroczu. To powinno podrażnić ambicję Nicolasa Sarkozy’ego – a Francja stanie na czele wspólnoty w przyszłym roku. „Sarko" zapowiada, że granice UE będą dla niego priorytetem. Jeśli uda mu się je wytyczyć, będzie miał prawo postawić sobie łuk triumfalny na drodze z Paryża do Brukseli.