Cześć polskich eurodeputowanych nie kryje rozczarowania. Krytykują polski rząd za bierność w tej sprawie, a sprawozdawców PE za metodę obliczania miejsc: nie na podstawie liczby obywateli, ale mieszkańców danego kraju.
Według wstępnych propozycji nowego podziału miejsc w PE, omawianych w poniedziałek wieczorem na posiedzeniu komisji ds. konstytucyjnych, od wyborów w 2009 roku w PE ma zasiadać 750 eurodeputowanych z 27 państw UE, w tym najprawdopodobniej 50 z Polski. Czyli tylu, ilu Polsce przyznano na szczycie w Nicei w 2000 roku.
To o czterech posłów mniej niż obecnie, gdyż z powodów opóźnionego wejścia Rumunii i Bułgarii do UE w stosunku do "dziesiątki" z 2004 roku, Polsce przyznano tymczasowo 54 eurodeputowanych.
"To bardzo niekorzystne, bo jak wytłumaczyć, że w pięć lat od wejścia do UE, najbardziej proeuropejski kraj traci reprezentację w Parlamencie Europejskim" - powiedziała uczestnicząca w posiedzeniu Genowefa Grabowska (SdPl). "Będzie bardzo niedobrze, jeśli nie będzie wsparcia ze strony polskiego rządu" - dodała.
"Błędem było to, że polski rząd nie podniósł tej kwestii podczas szczytu europejskiego (w sprawie traktatu UE w czerwcu - PAP), kiedy ważył się system głosowania w Radzie UE" - powiedział PAP we wtorek Jacek Saryusz-Wolski. Jego zdaniem rząd "kompletnie zignorował" padające wówczas zachęcające obietnice, że można Polsce rekompensować utratę głosów w Radzie większą liczbą eurodeputowanych. "Ale ten pociąg odjechał, nikt nie zawarł żadnego kontraktu w tej materii" - dodał.
"Wydaje mi się, że jeśli ostatecznie uda nam się dostać 51 eurodeputowanych, to wszystko" - przyznał Tadeusz Zwiefka (PO).
Swoje delegacje w PE ma natomiast zwiększyć Hiszpania (o czterech eurodeputowanych w stosunku do traktatu nicejskiego), Francja, Szwecja i Austria (o dwóch eurodeputowanych), Bułgaria, Łotwa, Słowenia i Malta (o jednego).
Nowy podział miejsc ma odzwierciedlać zmiany w liczbie mieszkańców (a nie obywateli) poszczególnych państw UE, jakie nastąpiły od 2000 roku, zgodnie z danymi Eurostatu. "Najbardziej rażący jest przypadek Hiszpanii, której populacja wzrosła od 2000 roku o 4,5 miliona. Ludność Polski w ciągu minionych siedmiu lat zmalała o milion" - tłumaczył PAP sprawozdawca PE ds. nowego podziału miejsc Alain Lamassoure. Według danych Eurostatu ludność Hiszpanii wynosiła w grudniu 2006 roku 43,7 mln, a Polski - 38,1 mln.
Propozycje nowego podziału miejsc w PE są zdaniem posłanki Grabowskiej niesprawiedliwe. "Nie uwzględniają fali imigracyjnej, która nie na stałe, ale tylko czasowo wyjechała z Polski" - żaliła się Grabowska. Jej zdaniem brane powinny być pod uwagę dane nie o mieszkańcach, ale o obywatelach albo nawet o posiadaczach paszportów konsularnych.
Podobnego zdania jest Saryusz-Wolski, dla którego metoda określania liczby eurodeputowanych na podstawie mieszkańców, a nie obywateli danego kraju UE "zachęca do przyjmowania niekontrolowanej imigracji".
Innego zdania była posłanka irlandzka Kathy Sinnot, która tłumaczyła, że w 2000 roku Irlandia miała 3,5 mln. mieszkańców, a od czasu rozszerzenia Unii - ponad 4 mln.
PE przyjmie raport z propozycjami podziału miejsc w europarlamencie w pierwszej połowie października, tak by na szczycie w Lizbonie ostatnie słowo w tej sprawie powiedzieli przywódcy państw UE. Nowe zasady miałyby być dołączone w formie protokołu do nowego traktatu UE, którego podpisanie przewidziano właśnie na lizbońskim szczycie 18 października.
Wówczas pozostanie ponad rok na ratyfikowanie traktatu i przygotowanie wyborów do Parlamentu Europejskiego w czerwcu 2009 według nowych zasad.
Zgodnie z traktatem podział miejsc w PE ma się opierać na tzw. zasadzie degresywnej proporcjonalności, co oznacza, że małe kraje są uprzywilejowane w stosunku do dużych.
Obecnie na jednego eurodeputowanego niemieckiego przypada aż 832 tys. niemieckich obywateli, w Polsce 763 tys., podczas gdy na małej Malcie, reprezentowanej obecnie przez sześciu posłów, na jednego eurodeputowanego przypada zaledwie 80 tys. obywateli.
W Hiszpanii na jednego europosła przypada jeszcze więcej obywateli niż w Niemczech, bo aż 875 tys. - najwięcej w UE. Podobnie we Francji - jeden eurodeputowany reprezentuje 873 tys. Francuzów. Nowy podział miejsc ma - zgodnie z zamierzeniem Lamassoure'a - skorygować te różnice, zapewniając, że im większy kraj, tym eurodeputowany w nim wybrany ma reprezentować większą liczbę obywateli.
Obowiązujący traktat z Nicei przewiduje, że maksymalna liczba eurodeputowanych to 732, a w wersji poprawionej traktatem akcesyjnym Rumunii i Bułgarii - 736. Projekt nowego traktatu zakłada, że liczba wszystkich posłów nie może przekroczyć 750, w tym najmniejsze kraje muszą mieć minimum sześciu posłów, a największe maksymalnie 96. Do podziału jest więc 14 miejsc.
pap, em