Eliza Olczyk, „Wprost”: Sejm uchwalił wniosek o rozpisanie referendum i przyjął pytania referendalne, a obóz rządzący już rozpoczął kampanię referendalną. Podobają się panu pytania?
Wojciech Hermeliński: Przede wszystkim zauważyłem, że PiS się chyba zorientowało, iż niektóre pytanie zostały źle sformułowane. Pytanie o wyprzedaż firm państwowych było bez sensu, bo jest tych przedsiębiorstw raptem 18, z czego połowa w upadłości. Dlatego rządzący postanowili spytać o wyprzedaż majątku państwowego, co jest szerszym pojęciem. Ale i tak to nie są problemy w sprawie, których należałoby rozpisywać referendum ogólnopolskie, dlatego zadeklarowałem, że nie wezmę w nim udziału. Na wymienione w pytaniach referendalnych tematy nie toczy się żadna dyskusja. Nie słyszałem, żeby ktoś ostatnio domagał się wyprzedaży majątku narodowego czy podwyższenia wieku emerytalnego.
Ewentualnie sprawa przyjmowania migrantów może być sporna, ale pytanie tak zostało skonstruowane, że ociera się o niekonstytucyjność. Byłoby niestosowne, żeby na nie odpowiadać.
Czy idea referendum nie zasługuje na uwagę? Rządzący mówią – kto nie chce referendum nie szanuje demokracji.
Referendum jako takie zasługuje na uwagę, ale skoro rozpisano je podczas kampanii wyborczej do parlamentu, to chyba nie ma wątpliwości, że jego cel jest wyłącznie polityczny. To referendum ma wspomóc w kampanii partię rządzącą. Nie jestem przeciwko referendum, nigdy nie apelowałbym o jego bojkot, ale też zgadzam się ze słowami sędziego Sylwestra Marciniaka, przewodniczącego PKW, że żaden wyborca nie może być zmuszony do pobrania karty referendalnej i oddania głosu ważnego. Jednak dla mnie referendum to jest zapytanie społeczeństwa o istotne sprawy, wokół których toczy się gorąca dyskusja np. czy chcemy budowy elektrowni atomowych albo czy wielkie firmy prowadzące w Polsce działalność powinny u nas płacić podatki.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.