Magdalena Frindt, „Wprost”: Dwa miesiące – tyle minęło od głośnego marszu na Moskwę do doniesień o śmierci Jewgienija Prigożyna. Można było się spodziewać, że ta historia będzie miała takie zakończenie?
Prof. Agnieszka Legucka: Wiele wskazywało na to, że w systemie politycznym Rosji, który można porównać do mafijnego, Władimir Putin nie zapomni o próbie osłabienia i podważenia pozycji lidera w strukturze wewnętrznej. A Prigożyn właśnie to zrobił.
Władimir Putin nie mógł pozwolić na to, żeby być postrzeganym jako słaby człowiek. Tego nie zaakceptowałaby zarówno rosyjska elita, jak również społeczeństwo. Rosjanie i tak byli zaskoczeni, jak bardzo dziurawy jest system bezpieczeństwa wewnętrznego w kraju.
„Rajd” Jewgienija Prigożyna i najemników przez Rosję doskonale to pokazał.
Dlatego też śmierć lidera Grupy Wagnera była czymś w zawieszeniu, kwestią czasu. Czasu, który był potrzebny Putinowi, aby zidentyfikować zaplecze Prigożyna wewnątrz struktur – armii czy służb specjalnych, a jednocześnie, żeby zacząć przejmować lub przekazywać aktywa, którymi dysponował.
Sytuacja, którą obserwujemy, wychodzi poza poziom rywalizacji politycznej. Toczy się gra o finanse z tytułu działalności paramilitarnej w Rosji, ale przede wszystkim poza Rosją, a konkretnie w Afryce.