Nie wierzę polskiej muzułmance, mówiącej w wywiadzie o islamskim równouprawnieniu płci
Finowie mają przysłowie: "Rusek zostanie Ruskiem nawet przysmażony na masełku". Efekt finlandyzacji? Oriana Fallaci, przestraszona islamizacją Zachodu, zdaje się ostrzegać: Arab zostanie Arabem nawet przysmażony na oliwie. Nasz frontmen publicystyki Ryszard Kapuściński twierdzi coś przeciwnego: musimy żyć pokojowo w mieszance kultur i zachować tolerancję religijną. Z jednej strony "faszystka" (z orderem walki z faszyzmem) logicznie argumentująca swoje przerażenie, z drugiej - szlachetny idealista. Furia emocji kontra wystudzony intelekt. Komu przyznać rację?
Jako chrześcijanka pogubiłam się, słuchając tego, co o wojnie z terroryzmem ma do powiedzenia Kościół. Papież modli się o pokój, a rektor KUL udowadnia, cytując katechizm, że to wojna sprawiedliwa. Hierarchia w sporze z klerem? I co mają o tym sądzić tacy niezawodowi katolicy jak ja? Jako Europejka, czyli kobieta żyjąca w demokracji, też nie mogę z sobą dojść do ładu. Równość, wolność, prawo wyboru stały się dla mnie niepodważalne. Nie zamienię ich na nic innego, czyli gorszego, bo lepszego nie wymyślono. W ten sposób zostałam fundamentalistką demokracji. Ale ten idealny ustrój - "pieprzona demokracja", jak by powiedziała Fallaci - okazuje się hipokryzją. Jako kobieta nie mogę się pogodzić z tym, że nieludzkie traktowanie kobiet w krajach islamskich demokracja zachodnia nazywa tradycją. Tym samym, zasłonięta humanitarną tolerancją, nie daje sobie prawa do wtrącania się w cudzy "folklor". Nie wierzę polskiej muzułmance mówiącej w wywiadzie z Mroziewiczem o islamskim równouprawnieniu płci. W którym z państw islamskich muzułmanki dostały te same prawa co kobiety Zachodu? W Maroku, kraju najbardziej "cywilizowanym" (mam na myśli cywilizację Zachodu), dopuszczającym zwyczajową poligamię, 20 proc. kobiet ma poważne problemy psychiczne. Ich kłopoty zaczynają się już w dzieciństwie, gdy dostrzegają muzułmańskie równouprawnienie. W Iraku niewinnym kobietom (żonom opozycjonistów) oskarżanym o prostytucję ścina się głowy w obecności ich dzieci, gdyż tak interpretuje się nakazy religii. Podobne zwyrodnienia są oczywiście tylko wypaczeniami doktryny porównywalnymi z wypaczeniami sowieckiego komunizmu. Przecież komunizm eksportowany na Zachód miał całkiem ludzką twarz. Podobnie ludzką twarz, nie zasłoniętą jeszcze czarczafem, ma islam w krajach, w których nie rządzi islamskie prawo. Zdarza się jednak zamieszkałym od niedawna w Europie co pobożniejszym braciom muzułmańskim rytualnie zarżnąć kilkunastoletnią siostrę za to, że wybrała kulturę Zachodu. Dlaczego więc wstrząśnięta losem tych islamskich kobiet mam słuchać argumentów Kapuścińskiego? Jego wołanie o tolerancję religijną jest u nas wołaniem na puszczy (Knyszyńskiej), gdzie żyją polscy Tatarzy, a powinno być wołaniem na pustyni (beduinów).
Ale jak mam się nie zgodzić z Kapuścińskim, będąc antropologiem kultury? Współczesny świat jest oczywiście mieszanką kultur. Każda z nich wnosi coś cennego. Fallaci natomiast odmawia muzułmanom jakiegokolwiek wkładu w dorobek ludzkości. Mają jedną książkę, która jej akurat nie obchodzi, bo jest agnostyczką. List-manifest Włoszki "Wściekłość i duma" powinien być chyba zatytułowany "Wściekłość i dżuma", ponieważ cofa nas do zadżumionego średniowiecza. Mniej więcej w tej epoce żyją mentalnie wszyscy muzułmanie Fallaci. Włoszka atakuje ich, nie wdając się w subtelne podziały na dobrych (postępowych) i złych (średniowiecznych). To chwytanie się przeszłości, mitologii jest ewidentną bezradnością w zrozumieniu przerastającej nas teraźniejszości. Nic dziwnego, że patrząc na wojnę z terrorystami, też mam wrażenie przerabiania zamierzchłej historii. Walki w Afganistanie przypominają mi starożytną wojnę o Troję. Tam chodziło o zdobycie pięknej Heleny, tutaj - złego bin Ladena. Bush już po kilku dniach obiecywał bombardowanym talibom dać spokój, jeśli wydadzą złoczyńcę. Dlatego oglądając telewizję, zastanawiam się, czy naprawdę patrzę na wiadomości czy baśnie "Tysiąca i jednej nocy". Nabita w butelkę przez swój kontrwywiad, najpotężniejsza armia świata ugania się za brodatym dżinem ukrytym w pieczarze.
Kto ma więc rację: szlachetny humanista, włoska Pasionaria, papież czy Bush? Nie potrafię tego osądzić. W tej sytuacji mogę tylko czekać na walkę Goga z Demagogiem i wszystko wyjaśniający sąd ostateczny, który na szczęście nastanie niebawem. Pierwsze oznaki końca przepowiadanego już przez Sybillę to możliwość wyboru między byciem kobietą lub mężczyzną i utrwalenie tego w kloniastej nieśmiertelności. Po odkryciu hormonu zazdrości możemy zdecydować, czy chcemy być zazdrośni. Pewnie niedługo dostaniemy hormon albo neuron odpowiedzialny za to, czy chcemy wybierać. Jeżeli większość nie będzie hamletyzować i zrezygnuje z wyboru, przyjdzie rozgniewany Pan Bóg odebrać nam za karę prezent wolnej woli. Nastąpi apokalipsa. I na niebie pojawi się wielki napis: "Exit only". Znak, że to już na pewno koniec zachodniego świata, skoro nie mamy już wyboru i prawa do wahań.
Jako chrześcijanka pogubiłam się, słuchając tego, co o wojnie z terroryzmem ma do powiedzenia Kościół. Papież modli się o pokój, a rektor KUL udowadnia, cytując katechizm, że to wojna sprawiedliwa. Hierarchia w sporze z klerem? I co mają o tym sądzić tacy niezawodowi katolicy jak ja? Jako Europejka, czyli kobieta żyjąca w demokracji, też nie mogę z sobą dojść do ładu. Równość, wolność, prawo wyboru stały się dla mnie niepodważalne. Nie zamienię ich na nic innego, czyli gorszego, bo lepszego nie wymyślono. W ten sposób zostałam fundamentalistką demokracji. Ale ten idealny ustrój - "pieprzona demokracja", jak by powiedziała Fallaci - okazuje się hipokryzją. Jako kobieta nie mogę się pogodzić z tym, że nieludzkie traktowanie kobiet w krajach islamskich demokracja zachodnia nazywa tradycją. Tym samym, zasłonięta humanitarną tolerancją, nie daje sobie prawa do wtrącania się w cudzy "folklor". Nie wierzę polskiej muzułmance mówiącej w wywiadzie z Mroziewiczem o islamskim równouprawnieniu płci. W którym z państw islamskich muzułmanki dostały te same prawa co kobiety Zachodu? W Maroku, kraju najbardziej "cywilizowanym" (mam na myśli cywilizację Zachodu), dopuszczającym zwyczajową poligamię, 20 proc. kobiet ma poważne problemy psychiczne. Ich kłopoty zaczynają się już w dzieciństwie, gdy dostrzegają muzułmańskie równouprawnienie. W Iraku niewinnym kobietom (żonom opozycjonistów) oskarżanym o prostytucję ścina się głowy w obecności ich dzieci, gdyż tak interpretuje się nakazy religii. Podobne zwyrodnienia są oczywiście tylko wypaczeniami doktryny porównywalnymi z wypaczeniami sowieckiego komunizmu. Przecież komunizm eksportowany na Zachód miał całkiem ludzką twarz. Podobnie ludzką twarz, nie zasłoniętą jeszcze czarczafem, ma islam w krajach, w których nie rządzi islamskie prawo. Zdarza się jednak zamieszkałym od niedawna w Europie co pobożniejszym braciom muzułmańskim rytualnie zarżnąć kilkunastoletnią siostrę za to, że wybrała kulturę Zachodu. Dlaczego więc wstrząśnięta losem tych islamskich kobiet mam słuchać argumentów Kapuścińskiego? Jego wołanie o tolerancję religijną jest u nas wołaniem na puszczy (Knyszyńskiej), gdzie żyją polscy Tatarzy, a powinno być wołaniem na pustyni (beduinów).
Ale jak mam się nie zgodzić z Kapuścińskim, będąc antropologiem kultury? Współczesny świat jest oczywiście mieszanką kultur. Każda z nich wnosi coś cennego. Fallaci natomiast odmawia muzułmanom jakiegokolwiek wkładu w dorobek ludzkości. Mają jedną książkę, która jej akurat nie obchodzi, bo jest agnostyczką. List-manifest Włoszki "Wściekłość i duma" powinien być chyba zatytułowany "Wściekłość i dżuma", ponieważ cofa nas do zadżumionego średniowiecza. Mniej więcej w tej epoce żyją mentalnie wszyscy muzułmanie Fallaci. Włoszka atakuje ich, nie wdając się w subtelne podziały na dobrych (postępowych) i złych (średniowiecznych). To chwytanie się przeszłości, mitologii jest ewidentną bezradnością w zrozumieniu przerastającej nas teraźniejszości. Nic dziwnego, że patrząc na wojnę z terrorystami, też mam wrażenie przerabiania zamierzchłej historii. Walki w Afganistanie przypominają mi starożytną wojnę o Troję. Tam chodziło o zdobycie pięknej Heleny, tutaj - złego bin Ladena. Bush już po kilku dniach obiecywał bombardowanym talibom dać spokój, jeśli wydadzą złoczyńcę. Dlatego oglądając telewizję, zastanawiam się, czy naprawdę patrzę na wiadomości czy baśnie "Tysiąca i jednej nocy". Nabita w butelkę przez swój kontrwywiad, najpotężniejsza armia świata ugania się za brodatym dżinem ukrytym w pieczarze.
Kto ma więc rację: szlachetny humanista, włoska Pasionaria, papież czy Bush? Nie potrafię tego osądzić. W tej sytuacji mogę tylko czekać na walkę Goga z Demagogiem i wszystko wyjaśniający sąd ostateczny, który na szczęście nastanie niebawem. Pierwsze oznaki końca przepowiadanego już przez Sybillę to możliwość wyboru między byciem kobietą lub mężczyzną i utrwalenie tego w kloniastej nieśmiertelności. Po odkryciu hormonu zazdrości możemy zdecydować, czy chcemy być zazdrośni. Pewnie niedługo dostaniemy hormon albo neuron odpowiedzialny za to, czy chcemy wybierać. Jeżeli większość nie będzie hamletyzować i zrezygnuje z wyboru, przyjdzie rozgniewany Pan Bóg odebrać nam za karę prezent wolnej woli. Nastąpi apokalipsa. I na niebie pojawi się wielki napis: "Exit only". Znak, że to już na pewno koniec zachodniego świata, skoro nie mamy już wyboru i prawa do wahań.
Więcej możesz przeczytać w 42/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.