Ale też rozumiałam decyzję, którą podjęli. Karetka z ich ojcem pokonała 230 kilometrów (tak się złożyło, że też z mojej rodzinnej Częstochowy). Mowa o człowieku po udarze, w kiepskim – jak na moje oko – stanie, niesamodzielnym, wymagającym nawet karmienia.
Jeszcze tylko na schodach rzucili do mnie: „Co mieliśmy teraz zrobić?”. A potem dali się porwać obsłudze ośrodka, która zapewne przez jakiś kwadrans, dopóki ci bliscy byli przy pacjencie, wirowała wokół niego i zapewniała przerażoną rodzinę o tym, jak wspaniałą opiekę dostanie i jak dzięki nim stanie na nogi.
Jak zakończyła się historia tego mężczyzny, nie wiem. Mam tylko nadzieję, że dobrze.
Wiem za to, jak zakończyła się nasza historia. Moja Mama zmarła 16 dni po opuszczeniu murów Leonardi. Z ośrodka trafiła wprost do szpitala. Czy przez trzy dni pobytu w tej placówce jej stan pogorszył się znacząco? Trudno powiedzieć. Pogorszył się na pewno. Może po prostu choroba postępowała w takim tempie… A może powinna mieć inną opiekę w tym czasie… Takich pytań mogę zadawać sobie dzisiaj dziesiątki.
Jedno wiem na pewno.
Miejsce, które miało być ratunkiem, okazało się fatalną pomyłką, jakimś chorym przystankiem, który – przez nas, jej dzieci – nasza Mama zaliczyła na kilkanaście dni przed swoją śmiercią.
Na dodatek – zafundowaliśmy jej to w dobrej wierze, to miały być dwa tygodnie dzielące jej pobyt w szpitalu po udarze, od powrotu do domu, to miała być gwarancja powrotu do bliskich w lepszym zdrowiu, w „pełni” sił…
Dodam jeszcze, że ten artykuł w ogóle miał nie powstać.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.