Według źródła gazety w MSZ rząd ma scenariusz awaryjny, gdyby po tej odmowie doszło do awantury w Europie. "Zastanowimy się, czy z pomocą OBWE nie zaprosić obserwatorów z krajów, które mogłyby się uczyć od nas demokracji" - mówi dyplomata.
B. szef MSZ Bronisław Geremek: "Nie ma konieczności, by OBWE przysyłała misję. Wolałbym, żeby sami Polacy monitorowali wybory. Ale nie wyobrażam sobie, żeby Polska odmówiła współpracy z OBWE. Żaden kraj nie boi się takich misji. To, że wybory są obserwowane, nie oznacza przecież, że kraj jest niedemokratyczy" - podkreśla.
"Myślę, że reakcja rządu nie wynika z chęci ukrycia oszustw wyborczych - to wykluczam" - mówi z kolei b. szef dyplomacji Adam Rotfeld. "Raczej chodzi o nadwrażliwość wynikającą z sytuacji wewnętrznej w Polsce. Ale odmowa może nam w przyszłości utrudnić udział w monitoringu wyborów w krajach, gdzie demokracja nie jest tak silna jak w Polsce. Będą się powoływać na polski precedens" - wyjaśnia.
Prof. Andrzej Rzepliński z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka obserwował wybory na Ukrainie i w Rumunii. "Wcale nie chodzi o wykrycie oszustw przy liczeniu głosów, zdarzają się one rzadko. Najwięcej nieprawidłowości jest w kampanii, gdy wyborców nieuczciwymi metodami nakłania się do poparcia jakiejś partii" - twierdzi.
Jakie mogą być konsekwencje? - zastanawia się dziennik. Zdaniem Geremka Warszawa może stracić siedzibę ODIHR. Biuro jest tutaj w dowód uznania, że w Polsce odbyły się pierwsze wolne wybory w tej części Europy. Rosja zabiega, by biuro przenieść do Wiednia, do centrali OBWE.
"Gazeta Wyborcza" cytuje wypowiedzi zachodnich dyplomatów, którzy mówili w piątek w Wiedniu, że Rosja mogłaby się powołać na Polskę, odmawiając wpuszczenia obserwatorów na wybory.
pap, ss