21 października może przesądzić o przywództwie PO. Jeśli partii nie powiedzie się, będzie to trzecia porażka firmowana przez Donalda Tuska, jej lidera od przeszło czterech lat. Nastroje w partii zapowiadają, że wewnętrzne rozliczenie jest nieuniknione. "Nie możemy stale być w opozycji" - mówią w kuluarach posłowie PO.
To głosy zarówno z tzw. grupy konserwatystów, jak i z bardziej liberalnego skrzydła partii. Donald Tusk jednak we wszystkich wywiadach konsekwentnie unika odpowiedzi, czy w razie przegranej pożegna się z funkcją szefa partii. "O porażkę proszę pytać Kaczyńskiego" - mówił w ostatniej rozmowie z "Rz". Tyle oficjalna wersja. Jednak z informacji gazety wynika, że tuż przed decyzją o samorozwiązaniu Sejmu Tusk postawił wszystko na jedną kartę.
"Wiem, że Donald Tusk zadeklarował co najmniej jednemu z czołowych polityków PO, iż zrezygnuje z kierowania partią, jeśli Platforma przegra wybory" - mówi Jacek Bachalski, senator PO.
Do takiej deklaracji miało dojść kilka dni przed głosowaniem. Wielu polityków PO nie chciało jesiennych wyborów, obawiając się zwycięstwa PiS. Z takim stanowiskiem wystąpił nawet cały klub senatorów Platformy. Donald Tusk miał wówczas wziąć na siebie odpowiedzialność za przeforsowanie w partii decyzji o samorozwiązaniu. Wtedy też miała paść deklaracja o rezygnacji.
Politolodzy są pewni, że w razie porażki do rozliczenia wyborów w PO dojdzie. "To jedyne zdrowe rozwiązanie w partii" - mówi dr Bartłomiej Biskup z UW. "Wszystko jednak zależy od rozmiaru klęski" - ocenia z kolei Marek Migalski, politolog z Uniwersytetu Śląskiego. "Dobrowolna rezygnacja Tuska wydaje mi się mało prawdopodobna. Bardziej realny jest rozłam w partii" - mówi "Rzeczpospolitej" Migalski.