Jeszcze długo nie powstanie u nas taki film jak francuskie "Po prostu razem".
Najnowsza produkcja Claude'a Berriego to film o samotności w wielkim mieście. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta, wszyscy około trzydziestki, solo błąkają się po wielkim Paryżu. Ale życie nie znosi próżni, więc z czasem zaczyna im być coraz bliżej do siebie. Najpierw do wielkiego mieszkania Philiberta (gra go Laurent Stocker) wprowadza się Franck (Guillaume Canet). Po jakimś czasie dołącza do nich Camille (Audrey Tautou). W tym trójkącie dochodzi do tradycyjnych gierek damsko-męskich, które stanowią główną oś konstrukcyjną filmu i prowadzą do przewidywalnego happy endu. Bo przecież "po prostu razem" jest zawsze najlepiej.
"Po prostu razem" ("Ensemble, c’est tout"), reż. Claude Berri, Francja, 2007
Jednak nie fabuła w tym filmie jest najistotniejsza – zbyt ona banalna i przewidywalna, aby wciągnąć. Ten film należy oglądać dla szczegółów. Berri świetnie pokazał Paryż. To nie jest miasto, jakie znamy z przesłodzonej "Amelii". To jest miasto, w którym kiedyś wybuchła rewolucja burżuazyjna. Philibert mieszka w starej mieszczańskiej kamienicy i całym sobą podtrzymuje burżuazyjne tradycje. Sposób, w jaki chodzi na poddasze, aby zaprosić na obiad Camiile, sposób, w jaki dba o rodową zastawę, sposób, w jaki odnosi się do swego współlokatora – to wszystko przebitki świata, którego w Polsce nie znamy.
"Po prostu razem" to nie jest wybitne dzieło filmowe. Ale oglądając ten film trudno oprzeć się natrętnej myśli: jak pięknie wyglądają miasta, które przez kilkuset lat tworzyły kulturę miejską. Dzięki temu są tam piękne mieszkania, wypielęgnowane klatki schodowe, wysublimowane restauracje. U nas tego jeszcze długo nie będzie. Francja leży blisko Polski – ale film Berriego pokazuje, że dzieli nas jeszcze bardzo dużo."Po prostu razem" ("Ensemble, c’est tout"), reż. Claude Berri, Francja, 2007