To, jak piszą agencje, najliczniejsza demonstracja antyrządowa od chwili, gdy Micheil Saakaszwili doszedł do władzy w roku 2003 w następstwie bezkrwawej rewolucji, zwanej "rewolucją róż".
Demonstranci wznosili okrzyki na cześć swego kraju, lecz domagali się nowego prezydenta.
"Podstawowe dziś pytanie brzmi: oni czy my" - powiedział przemawiający do tłumu Goga Chaindrawa - dawny członek gabinetu Saakaszwilego, a obecnie opozycjonista.
"Przyszliśmy tu, by zostać, to oni muszą odejść" - dodał.
Protest zorganizowały partie opozycyjne po tym, gdy w środę zatrzymano Okruaszwilego pod zarzutem nadużywania władzy i prania brudnych pieniędzy. Dwa dni wcześniej Okruaszwili, wieloletni współpracownik prezydenta, jeden z aktywnych uczestników "rewolucji róż", oskarżył prezydenta o korupcję i próbę wyeliminowania przeciwnika politycznego. Nie przedstawił dowodów tych oskarżeń.
Przed paroma dniami Okruaszwili założył opozycyjną partię "Ruch na rzecz Zjednoczonej Gruzji".
Kilkugodzinny protest w Tbilisi przebiegł bez aktów przemocy.
pap, ss