Ile stracimy na obcięciu płac członkom Rady Polityki Pieniężnej?
Gdyby rząd postanowił opodatkować osobników noszących buty o rozmiarach powyżej 44 albo wszystkie farbowane blondynki lub wprowadzić w życie jakikolwiek równie nonsensowny pomysł, udałoby mu się to teraz bez przeszkód. Miałby zapewne poparcie Sejmu i Senatu. Nie udałoby mu się tylko jedno: zmiana wysokości stóp procentowych. Rada Polityki Pieniężnej jest bowiem jedynym niezależnym od rządu organem decydującym o kondycji złotego. Przeciwnicy zbyt ostrej (ich zdaniem) polityki monetarnej już od dawna starali się dobrać radzie do skóry. Na szczęście nie potrafili znaleźć na nią sposobu.
Strażnik kasy wszędzie jest wrogiem
Amerykanie szanują Alana Greenspana - najbardziej, gdy obniża stopy procentowe. Gdy jednak strażnik rezerwy federalnej uznawał, że brakuje przesłanek do obniżenia stóp, pytano, czy o sprawach najważniejszych dla finansów państwa powinien decydować jeden człowiek. Kanclerz Konrad Adenauer dwukrotnie próbował wymóc na Bundesbanku wstrzymanie decyzji o podniesieniu podstawowych stóp procentowych. Także później niemieckie rządy, zarówno chadeckie, jak i socjaldemokratyczne, walczyły z "państwem w państwie" - jak nazywano (i nadal się nazywa) bank centralny. W 1987 r. Helmut Kohl był już bardzo bliski celu. W końcu jednak przychodziło opamiętanie i Bundesbank nie tracił suwerenności. W stabilnych gospodarczo państwach zawsze trzymano się reguły, że rząd zajmuje się polityką fiskalną, a politykę monetarną pozostawia bankowi centralnemu. Wiele wskazuje na to, że jednym z nielicznych krajów, w których odejdzie się od tej zasady, będzie Polska.
Czy polskie firmy skorzystałyby na nagłym obniżeniu stóp procentowych do 10 proc.? Niekoniecznie. Wszyscy rzuciliby się do banków po kredyt, lecz nie na budowę fabryki i organizację produkcji w kraju. Pojechaliby za te pieniądze na przykład do Chin po tańsze towary. Kilka fabryk zostałoby zam-kniętych, ponieważ tani import daje natychmiastowy zysk, a dochody z inwestowania pojawiają się po roku lub później. Tymczasem narzekanie na wysokie stopy procentowe należy wręcz do dobrego tonu w każdej niemal dyskusji toczonej przez przedsiębiorców. Nie tylko w Polsce.
Chytry dwa razy traci
Unia Pracy w ekspresowym tempie przygotowuje projekt nowelizacji tzw. ustawy kominowej, co sprawi, że zarobki prezesa NBP zostaną obniżone do 13 tys. zł, a wiceprezesów NBP i członków RPP - do 10 tys. zł miesięcznie. - Dla tych, którzy innych nawołują do oszczędności, główną motywacją do pracy powinny być nie nadzwyczaj wysokie pensje, lecz poczucie pełnienia jakże ważnej misji służącej dobru państwa - uzasadnia ten pomysł Janusz Lisak, poseł UP. Tak się jednak składa, że w większości krajów, również w tych, które wcale nie są bogatsze od Polski, strażników kasy państwa wynagradza się po prostu dobrze. Za fachowość, ale także po to, aby byli bezstronni i nie ulegali naciskom. W dodatku nie są to pieniądze z budżetu, lecz z własnej działalności NBP.
Propozycja zmniejszenia zarobków członków Rady Polityki Pieniężnej i kierownictwa NBP to pierwszy etap ograniczenia ich kompetencji. Już szykowane są projekty stosownych ustaw. Przedsmak tego, dokąd może nas to zaprowadzić, mieliśmy na początku 1999 r., gdy wskutek presji rada dokonała skokowej obniżki stóp o 3 punkty procentowe. Rychło się okazało, że większość tańszych kredytów przeznaczono nie na inwestycje, lecz tani import, co doprowadziło do powiększenia deficytu obrotów bieżących, a potem wzrostu stopy bezrobocia. Ratunkiem było gwałtowne hamowanie, czyli skokowa podwyżka stóp o 3,5 punktu procentowego.
Na niższych pensjach członków rady oraz kierownictwa NBP państwo zaoszczędzi dwa, trzy miliony złotych rocznie. Ile straci? Jeśli RPP przestanie się dobrze wywiązywać ze swych zadań - na pewno wielokrotnie więcej.
Strażnik kasy wszędzie jest wrogiem
Amerykanie szanują Alana Greenspana - najbardziej, gdy obniża stopy procentowe. Gdy jednak strażnik rezerwy federalnej uznawał, że brakuje przesłanek do obniżenia stóp, pytano, czy o sprawach najważniejszych dla finansów państwa powinien decydować jeden człowiek. Kanclerz Konrad Adenauer dwukrotnie próbował wymóc na Bundesbanku wstrzymanie decyzji o podniesieniu podstawowych stóp procentowych. Także później niemieckie rządy, zarówno chadeckie, jak i socjaldemokratyczne, walczyły z "państwem w państwie" - jak nazywano (i nadal się nazywa) bank centralny. W 1987 r. Helmut Kohl był już bardzo bliski celu. W końcu jednak przychodziło opamiętanie i Bundesbank nie tracił suwerenności. W stabilnych gospodarczo państwach zawsze trzymano się reguły, że rząd zajmuje się polityką fiskalną, a politykę monetarną pozostawia bankowi centralnemu. Wiele wskazuje na to, że jednym z nielicznych krajów, w których odejdzie się od tej zasady, będzie Polska.
Czy polskie firmy skorzystałyby na nagłym obniżeniu stóp procentowych do 10 proc.? Niekoniecznie. Wszyscy rzuciliby się do banków po kredyt, lecz nie na budowę fabryki i organizację produkcji w kraju. Pojechaliby za te pieniądze na przykład do Chin po tańsze towary. Kilka fabryk zostałoby zam-kniętych, ponieważ tani import daje natychmiastowy zysk, a dochody z inwestowania pojawiają się po roku lub później. Tymczasem narzekanie na wysokie stopy procentowe należy wręcz do dobrego tonu w każdej niemal dyskusji toczonej przez przedsiębiorców. Nie tylko w Polsce.
Chytry dwa razy traci
Unia Pracy w ekspresowym tempie przygotowuje projekt nowelizacji tzw. ustawy kominowej, co sprawi, że zarobki prezesa NBP zostaną obniżone do 13 tys. zł, a wiceprezesów NBP i członków RPP - do 10 tys. zł miesięcznie. - Dla tych, którzy innych nawołują do oszczędności, główną motywacją do pracy powinny być nie nadzwyczaj wysokie pensje, lecz poczucie pełnienia jakże ważnej misji służącej dobru państwa - uzasadnia ten pomysł Janusz Lisak, poseł UP. Tak się jednak składa, że w większości krajów, również w tych, które wcale nie są bogatsze od Polski, strażników kasy państwa wynagradza się po prostu dobrze. Za fachowość, ale także po to, aby byli bezstronni i nie ulegali naciskom. W dodatku nie są to pieniądze z budżetu, lecz z własnej działalności NBP.
Propozycja zmniejszenia zarobków członków Rady Polityki Pieniężnej i kierownictwa NBP to pierwszy etap ograniczenia ich kompetencji. Już szykowane są projekty stosownych ustaw. Przedsmak tego, dokąd może nas to zaprowadzić, mieliśmy na początku 1999 r., gdy wskutek presji rada dokonała skokowej obniżki stóp o 3 punkty procentowe. Rychło się okazało, że większość tańszych kredytów przeznaczono nie na inwestycje, lecz tani import, co doprowadziło do powiększenia deficytu obrotów bieżących, a potem wzrostu stopy bezrobocia. Ratunkiem było gwałtowne hamowanie, czyli skokowa podwyżka stóp o 3,5 punktu procentowego.
Na niższych pensjach członków rady oraz kierownictwa NBP państwo zaoszczędzi dwa, trzy miliony złotych rocznie. Ile straci? Jeśli RPP przestanie się dobrze wywiązywać ze swych zadań - na pewno wielokrotnie więcej.
Więcej możesz przeczytać w 45/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.