W Polsce nie ma tendencji do tworzenia państwa minimum
Nie spodziewałem się, że na temat polskiej transformacji po roku 1989 przeczytam sądy tak bardzo sprzeczne ze stanem wiedzy jak te, które znalazły się w niedawnej wypowiedzi Karola Modzelewskiego ("Gazeta Wyborcza" z 27-28.10.2001 r.). Pomijam już tutaj mało eleganckie, bliskie Lepperowi, uszczypliwości pod adresem Leszka Balcerowicza ("nie miał żadnych dalekosiężnych idei, po prostu po 1981 r. przemeblował sobie głowę jedną z modnych wtedy doktryn ekonomicznych"). Gorsze jest to, że prof. Modzelewski twierdzi, iż "zamiast państwa opiekuńczego... na wzór Francji czy Niemiec, państwa gwarantującego przyzwoite ubezpieczenia zdrowotne, opiekę społeczną, finansowane z budżetu szkolnictwo publiczne na wysokim poziomie - konsekwentnie tworzono państwo minimum na wzór amerykański".
Okazało się, że do autora cytowanych słów nie docierają ani fakty, ani realia, ani argumenty, ani doświadczenia historyczne. Nie wiadomo przy tym, co tu bardziej podziwiać, czy niezgodność twierdzeń z faktami, czy anachronizm pretensji o nienaśladowanie Francji czy Niemiec, czy wreszcie całkowite pomijanie realiów. Prof. Modzelewski uznaje wprawdzie zasługę Balcerowicza jako realizatora "szybkiej ucieczki z walącego się systemu gospodarczego", ale równocześnie twierdzi, że odbyło się to "ogromnym kosztem", którym absolutnie nie obciąża poprzedniego ustroju. Co ciekawe, za koszt ten uważa prof. Modzelewski rezygnację z budowy państwa opiekuńczego na wzór Francji i Niemiec. Tymczasem było oczywiste, że jedynym wyjściem z katastrofalnej sytuacji gospodarczej był powrót do normalnej gospodarki rynkowej, zdolnej do wytwarzania nadwyżek, a nie długów. I ta właśnie twarda, szokowa terapia dała wyniki. Pod koniec 1990 r. mieliśmy zrównoważony budżet i bilans handlowy.
Ta oczywistość nie została jednak zaakceptowana przez lewicę, związki zawodowe i rozmaitych dobrych wujów. Na tej fali pojawił się Tymiński, wygrywając prezydenckie wybory z Tadeuszem Mazowieckim. To właśnie koszt "wojny na górze" i ulegania socjalistycznym naciskom na stworzenie państwa opiekuńczego miał okazać się ogromny. W roku 1991 weszliśmy ponownie w deficyt budżetowy, utrzymujący się do dzisiaj. Zaczęła rosnąć nadwyżka importu nad eksportem, czyli ujemne saldo bilansu handlowego. Ponownie zaczął wzrastać dług publiczny, którego obsługa w roku 2002 będzie nas kosztować ponad 27 mld zł, stanowiąc największą pozycją w wydatkach budżetowych. Wszystko dlatego, że wbrew temu, co powiedział prof. Modzelewski, daliśmy się nabrać, począwszy od roku 1991, na realizację postulatów państwa opiekuńczego, prowadzących do nieprawdopodobnych wynaturzeń struktury wydatków publicznych. Tendencji do tworzenia państwa minimum w Polsce nie było (niestety!) nigdy. Nawet w momencie szokowej terapii zachowano przecież długą listę ograniczeń mechanizmu rynkowego. Prof. Modzelewski doskonale przy tym wie, że nas nie stać na model francuski czy niemiecki, że trzeba najpierw wytworzyć to, co zamierza się podzielić, że nasz PKB na mieszkańca jest kilkakrotnie mniejszy od francuskiego czy niemieckiego. Sądzę, że wie również, że kraje te wycofują się z dotychczasowej skali świadczeń i wydatków socjalnych, że proporcje państwa opiekuńczego nie służą wzrostowi gospodarki. Wystarczy przecież przeczytać słynny manifest Blaira i Schrödera "Trzecia droga - nowy środek", który jest proklamacją powrotu do indywidualizmu ekonomicznego, do gospodarki rynkowej.
Tak więc, proszę państwa, ewolucja polskiej rzeczywistości jest (niestety!) inna od tej, którą opisuje prof. Modzelewski. Płacimy dziś i zapłacimy jeszcze bardzo wysoką cenę za zejście na socjaldemokratyczną w swej istocie "trzecią drogę", na którą weszliśmy w 1991 r.
I to nie na drogę Blaira i Schrödera, lecz starego Edwarda Bernsteina sprzed wieku. Płacimy i zapłacimy jeszcze dużo za niehonorowanie przez polityków naszych polskich realiów. To nie Balcerowicz spowodował nasze dzisiejsze kłopoty, lecz uprawiana od lat polityka makrokorupcji, całkowicie sprzeczna z naszymi możliwościami. Obyśmy nie musieli w najbliższej przyszłości zawołać: "Socjalizm ante portas!".
Okazało się, że do autora cytowanych słów nie docierają ani fakty, ani realia, ani argumenty, ani doświadczenia historyczne. Nie wiadomo przy tym, co tu bardziej podziwiać, czy niezgodność twierdzeń z faktami, czy anachronizm pretensji o nienaśladowanie Francji czy Niemiec, czy wreszcie całkowite pomijanie realiów. Prof. Modzelewski uznaje wprawdzie zasługę Balcerowicza jako realizatora "szybkiej ucieczki z walącego się systemu gospodarczego", ale równocześnie twierdzi, że odbyło się to "ogromnym kosztem", którym absolutnie nie obciąża poprzedniego ustroju. Co ciekawe, za koszt ten uważa prof. Modzelewski rezygnację z budowy państwa opiekuńczego na wzór Francji i Niemiec. Tymczasem było oczywiste, że jedynym wyjściem z katastrofalnej sytuacji gospodarczej był powrót do normalnej gospodarki rynkowej, zdolnej do wytwarzania nadwyżek, a nie długów. I ta właśnie twarda, szokowa terapia dała wyniki. Pod koniec 1990 r. mieliśmy zrównoważony budżet i bilans handlowy.
Ta oczywistość nie została jednak zaakceptowana przez lewicę, związki zawodowe i rozmaitych dobrych wujów. Na tej fali pojawił się Tymiński, wygrywając prezydenckie wybory z Tadeuszem Mazowieckim. To właśnie koszt "wojny na górze" i ulegania socjalistycznym naciskom na stworzenie państwa opiekuńczego miał okazać się ogromny. W roku 1991 weszliśmy ponownie w deficyt budżetowy, utrzymujący się do dzisiaj. Zaczęła rosnąć nadwyżka importu nad eksportem, czyli ujemne saldo bilansu handlowego. Ponownie zaczął wzrastać dług publiczny, którego obsługa w roku 2002 będzie nas kosztować ponad 27 mld zł, stanowiąc największą pozycją w wydatkach budżetowych. Wszystko dlatego, że wbrew temu, co powiedział prof. Modzelewski, daliśmy się nabrać, począwszy od roku 1991, na realizację postulatów państwa opiekuńczego, prowadzących do nieprawdopodobnych wynaturzeń struktury wydatków publicznych. Tendencji do tworzenia państwa minimum w Polsce nie było (niestety!) nigdy. Nawet w momencie szokowej terapii zachowano przecież długą listę ograniczeń mechanizmu rynkowego. Prof. Modzelewski doskonale przy tym wie, że nas nie stać na model francuski czy niemiecki, że trzeba najpierw wytworzyć to, co zamierza się podzielić, że nasz PKB na mieszkańca jest kilkakrotnie mniejszy od francuskiego czy niemieckiego. Sądzę, że wie również, że kraje te wycofują się z dotychczasowej skali świadczeń i wydatków socjalnych, że proporcje państwa opiekuńczego nie służą wzrostowi gospodarki. Wystarczy przecież przeczytać słynny manifest Blaira i Schrödera "Trzecia droga - nowy środek", który jest proklamacją powrotu do indywidualizmu ekonomicznego, do gospodarki rynkowej.
Tak więc, proszę państwa, ewolucja polskiej rzeczywistości jest (niestety!) inna od tej, którą opisuje prof. Modzelewski. Płacimy dziś i zapłacimy jeszcze bardzo wysoką cenę za zejście na socjaldemokratyczną w swej istocie "trzecią drogę", na którą weszliśmy w 1991 r.
I to nie na drogę Blaira i Schrödera, lecz starego Edwarda Bernsteina sprzed wieku. Płacimy i zapłacimy jeszcze dużo za niehonorowanie przez polityków naszych polskich realiów. To nie Balcerowicz spowodował nasze dzisiejsze kłopoty, lecz uprawiana od lat polityka makrokorupcji, całkowicie sprzeczna z naszymi możliwościami. Obyśmy nie musieli w najbliższej przyszłości zawołać: "Socjalizm ante portas!".
Więcej możesz przeczytać w 45/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.