Co gorsza - pisze gazeta - wiele osób podpisało karty in blanco, nie wiedząc komu udzielają poparcia. Rektor Borecki zapewnia, że nic nie wiedział o jakichkolwiek przekrętach.
"Super Express" dotarł do kopii list poparcia na kandydata do senatu z komitetu wyborczego PSL. W miejscu gdzie powinno widnieć imię i nazwisko kandydata do senatu jest puste pole.
"To niewątpliwe naruszenie przepisów Ordynacji wyborczej do Sejmu RP i Senatu. Formularz powinien być wypełniony zanim ktoś się pod nim podpisze" - wyjaśnia przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej Ferdynand Rymarz. Dokładnie chodzi o złamanie artykułu 196 Ordynacji wyborczej.
Gazeta ustaliła, że senator widmo to rektor SGGW Tomasz Borecki, który startuje do senatu z Mazowsza, z okręgu wyborczego nr 19.
Dziennik dotarł do osób, które poparły senatora. Okazuje się, że podpisy w podwarszawskich wsiach zbierała sołtys Komornicy Regina Onyszko. Jak mówią mieszkańcy, sołtys chodziła od domu do domu i podsuwała kilka formularzy. Mówiła, że chodzi o poparcie jej krewnego, kandydata na posła - wójta gminy Wieliszew Waldemara Kownackiego. Ludzie chętnie składali podpisy, bo wójta znają i lubią. Nie mieli jednak pojęcia, że "przypadkiem" podpisują się też na liście poparcia dla kandydata do senatu. "Popierałam tylko Kownackiego. Nie było mowy o żadnym Boreckim. Nie znam go" - mówi mieszkanka Komornicy Aneta Kownacka.
Na arkuszu wyborczym znalazło się także nazwisko jej dziadka. "Ale to nie mój podpis!" - mówi Franciszek Kownacki, patrząc na kopię listy. "Ja poparłem tylko Waldemara Kownackiego" - dodaje.
Według "Super Expressu", sposób zbierania podpisów był identyczny także w okolicznych wsiach.
Prof. Tomasz Borecki o sposobie zbierania podpisów pod jego kandydaturą nic nie wiedział. "Jestem profesorem, przewodniczącym Konferencji Rektorów Uczelni Warszawskich. Nie trzeba na mnie zbierać podpisów podstępem" - denerwuje się.
Do PKW trafiło 3500 podpisów na profesora. Ile z nich zostało zdobytych w opisany przez nas sposób? "Należy się zastanowić czy nie mamy do czynienia z wyłudzeniem podpisów. Ocena tego należy już do prokuratury, która powinna się tym zająć" - mówi Rymarz.