Polskę ogarnęła obsesja sprawiedliwości społecznej, przeradzająca się wręcz w dyktaturę. Szczytem sprawiedliwości społecznej byłoby przymusowe ogłupianie inteligentnych, pozbawianie majątku bogatych, zakuwanie w dyby pracowitych, zarażanie zdrowych, unieszczęśliwianie szczęśliwych, skracanie wysokich czy pętanie nóg szybkim. Ta mania objawia się przede wszystkim jako obsesja równości. "Obsesja równości prowadzi do tego, że w końcu wszystkich chce się po prostu zrównać z ziemią" - zauważył Winston Churchill. Działaczy Unii Pracy, powołujących się na vox populi, ogarnęła właśnie mania równania (z ziemią) zarobków członków Rady Polityki Pieniężnej. Najsprawiedliwiej byłoby, gdyby rada i kierownictwo NBP pracowali za darmo. W tym festiwalu idiotyzmu nikt nie pyta, czy członkowie rady robią coś niezgodnego z prawem. A może po prostu biorą pieniądze adekwatne do wysiłku i odpowiedzialności, w dodatku nie mogąc w tym czasie zarabiać gdzie indziej (poza pracą naukową)? Gdyby odeszli z rady, bez trudu znaleźliby pracę w sektorze finansów, i to za co najmniej dwukrotnie wyższe wynagrodzenie. Oczywiście, ich miejsce mogą zająć nawet leninowskie kucharki - tylko kto zapłaci za skutki tej zamiany?!
"Najmniejsze nawet różnice wydają się szokujące pośród powszechnego zrównania" - zauważył Alexis de Tocqueville. Tyle że w Polsce to zrównanie nie oznacza równości wobec prawa, lecz równanie do nieróbstwa, marazmu, niechlujstwa, ignorancji, biedy, oportunizmu. Wszystko, co ponad to wyrasta, budzi zawiść, jest niezgodne z wizją sprawiedliwości społecznej. "Zawiść zwycięża tam, gdzie ideał równości zwycięża wszystkie inne wartości" - pisał John Milton w "Raju utraconym". Zawiścią i manią sprawiedliwości społecznej można tłumaczyć próbę zarżnięcia rodzącej się z trudem polskiej klasy średniej - tej osnowy społeczeństwa obywatelskiego, demokracji i wolnego rynku.
Co zasmucające, co najmniej od czasów Stanisława Staszica, który z goryczą zauważył, że wszystkie kraje o tę klasę dbają, tylko Rzeczpospolita traktuje ją jak wroga, nie ma w Polsce klimatu dla klasy średniej. Czcimy nawet najbardziej nieodpowiedzialnych powstańców, ale nie promotorów klasy średniej w rodzaju Hipolita Cegielskiego czy Władysława Grabskiego. Dlaczego? Bo klasa średnia w największym stopniu podważa sens dyktatury sprawiedliwości społecznej. "Głupia władza zarzyna klasę średnią i symbolicznie ją zjada, mądra robi wszystko, aby żyła jak najdłużej" - mówi dla "Wprost" Edward Luttwak, amerykański ekonomista. Gdy Tony Blair, na którego tak lubi pozować Leszek Miller, obejmował rządy, stwierdził: "Naszym celem jest, aby coraz więcej ludzi mogło należeć do klasy średniej". Czy w Polsce zawsze musi być inaczej, czyli głupiej (vide: "Aborcja klasy średniej")? "Być za społeczeństwem obywatelskim, ale przeciw rynkowi, to jak opowiadać się za mlekiem, ale przeciw krowom" - zauważa Leszek Balcerowicz (vide: "Bezrynek kontra rynek"). Idąc tym tropem, można powiedzieć: być za demokracją, ale przeciwko klasie średniej, to tak jak opowiadać się za prokreacją, ale przeciw ciąży.
"Im bardziej ludzie są równi, tym bardziej nienasycony staje się głód równości" - powiada de Tocqueville. W imię tej równości minister edukacji Krystyna Łybacka chce o trzy lata przesunąć nową maturę, bo wymaga ona używania rozumu i wiedzy, a nie odklepywania encyklopedycznych wiadomości. Wyniki próbnej nowej matury pokazują, że łamie ona prawo nauczycieli do przekazywania nikomu niepotrzebnej wiedzy, prawo do nieuczenia się (vide: "Zbrodnia edukacyjna" i "Kontrreformacja"). Głęboko niesprawiedliwe jest też wymaganie znajomości matematyki, bo ci, którzy ją opanowali, nie narażają się na śmieszność z powodu błędów logicznych czy produkowania rozpraw naukowych, które z nauką nie mają nic wspólnego (vide: "Lek na ignorancję"). Takiej dozy sprawiedliwości nie wytrzymuje nawet lewicujący Umberto Eco, który zauważa na naszych łamach (vide: "Szkoła Eco"): "Demokracja oznacza również akceptację możliwej do wytrzymania dozy niesprawiedliwości, aby uniknąć niesprawiedliwości większych". Ta niesprawiedliwość to zgoda na istnienie elitarnych szkół. Eco zauważa więc, że dyktatura sprawiedliwości społecznej wcale nie jest sprawiedliwa.
Winston Churchill okrutnie kiedyś zażartował ze swojego konkurenta z Labour Party: "Oto widzę, jak zajeżdża pusty samochód i wysiada z niego Clement Attlee". To samo można powiedzieć o bojownikach o sprawiedliwość społeczną w Polsce.
"Najmniejsze nawet różnice wydają się szokujące pośród powszechnego zrównania" - zauważył Alexis de Tocqueville. Tyle że w Polsce to zrównanie nie oznacza równości wobec prawa, lecz równanie do nieróbstwa, marazmu, niechlujstwa, ignorancji, biedy, oportunizmu. Wszystko, co ponad to wyrasta, budzi zawiść, jest niezgodne z wizją sprawiedliwości społecznej. "Zawiść zwycięża tam, gdzie ideał równości zwycięża wszystkie inne wartości" - pisał John Milton w "Raju utraconym". Zawiścią i manią sprawiedliwości społecznej można tłumaczyć próbę zarżnięcia rodzącej się z trudem polskiej klasy średniej - tej osnowy społeczeństwa obywatelskiego, demokracji i wolnego rynku.
Co zasmucające, co najmniej od czasów Stanisława Staszica, który z goryczą zauważył, że wszystkie kraje o tę klasę dbają, tylko Rzeczpospolita traktuje ją jak wroga, nie ma w Polsce klimatu dla klasy średniej. Czcimy nawet najbardziej nieodpowiedzialnych powstańców, ale nie promotorów klasy średniej w rodzaju Hipolita Cegielskiego czy Władysława Grabskiego. Dlaczego? Bo klasa średnia w największym stopniu podważa sens dyktatury sprawiedliwości społecznej. "Głupia władza zarzyna klasę średnią i symbolicznie ją zjada, mądra robi wszystko, aby żyła jak najdłużej" - mówi dla "Wprost" Edward Luttwak, amerykański ekonomista. Gdy Tony Blair, na którego tak lubi pozować Leszek Miller, obejmował rządy, stwierdził: "Naszym celem jest, aby coraz więcej ludzi mogło należeć do klasy średniej". Czy w Polsce zawsze musi być inaczej, czyli głupiej (vide: "Aborcja klasy średniej")? "Być za społeczeństwem obywatelskim, ale przeciw rynkowi, to jak opowiadać się za mlekiem, ale przeciw krowom" - zauważa Leszek Balcerowicz (vide: "Bezrynek kontra rynek"). Idąc tym tropem, można powiedzieć: być za demokracją, ale przeciwko klasie średniej, to tak jak opowiadać się za prokreacją, ale przeciw ciąży.
"Im bardziej ludzie są równi, tym bardziej nienasycony staje się głód równości" - powiada de Tocqueville. W imię tej równości minister edukacji Krystyna Łybacka chce o trzy lata przesunąć nową maturę, bo wymaga ona używania rozumu i wiedzy, a nie odklepywania encyklopedycznych wiadomości. Wyniki próbnej nowej matury pokazują, że łamie ona prawo nauczycieli do przekazywania nikomu niepotrzebnej wiedzy, prawo do nieuczenia się (vide: "Zbrodnia edukacyjna" i "Kontrreformacja"). Głęboko niesprawiedliwe jest też wymaganie znajomości matematyki, bo ci, którzy ją opanowali, nie narażają się na śmieszność z powodu błędów logicznych czy produkowania rozpraw naukowych, które z nauką nie mają nic wspólnego (vide: "Lek na ignorancję"). Takiej dozy sprawiedliwości nie wytrzymuje nawet lewicujący Umberto Eco, który zauważa na naszych łamach (vide: "Szkoła Eco"): "Demokracja oznacza również akceptację możliwej do wytrzymania dozy niesprawiedliwości, aby uniknąć niesprawiedliwości większych". Ta niesprawiedliwość to zgoda na istnienie elitarnych szkół. Eco zauważa więc, że dyktatura sprawiedliwości społecznej wcale nie jest sprawiedliwa.
Winston Churchill okrutnie kiedyś zażartował ze swojego konkurenta z Labour Party: "Oto widzę, jak zajeżdża pusty samochód i wysiada z niego Clement Attlee". To samo można powiedzieć o bojownikach o sprawiedliwość społeczną w Polsce.
Więcej możesz przeczytać w 45/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.