Globalny kryzys? Powszechna recesja? Ucieczka kapitału? To nie nasz problem. "Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś bezpieczna, byle polska wieś spokojna"
W Stanach Zjednoczonych politycy martwią się, że wskaźnik optymizmu konsumentów spadł do niebywale niskiego poziomu 85,5 punktu, a bezrobocie wzrosło do 9 mln osób, że po ataku terrorystów doszło do kolejnych spadków wartości akcji. Toteż prezydent George Bush przedstawił konkretny program ożywienia gospodarki. Działania ratownicze podjęto też w Europie Zachodniej. Za to w kraju nad Wisłą od trzech tygodni dyskutuje się o zarobkach kilku osób - członków Rady Polityki Pieniężnej - oraz licytuje w metodach dorzynania klasy średniej. Wyborcy epatowani są kabaretowymi oszczędnościami, nawołuje się do urawniłowki, zachęca do brania trofiejnego. Oszukuje się obywateli twierdzeniami, że mniej zamożni nie zostaną dotknięci wyższymi podatkami. Organizuje się igrzyska demagogii i zawiści, podczas których opinia publiczna jest karmiona tematami zastępczymi.
- Skłonność do pozornych ruchów, słomianego zapału i wielosłowia nie jest wyłącznie cechą dzisiejszej Polski. Zwykle na odwagę wizji i decyzji zdobywano się, gdy było za późno. Stanisław Brzozowski mówił o zagadywaniu rzeczywistości w miejsce jej zmieniania. To, na co zdobyły się pierwsze rządy II i III RP, należy raczej do wyjątków w polskiej historii, która upływała na biernym trwaniu. Szlachta uczyniła nawet z tego trwania cnotę - tłumaczy prof. Norman Davies, brytyjski historyk.
Byle do jutra
Przyspieszenie obniżki podatków dochodowych, redukcja podatków od dochodów firm, redukcja podatków od zysków kapitałowych, 60-80 mld dolarów na odbudowę i rozwój, 38 mld dolarów na zwrot tegorocznych nadpłaconych podatków - to tylko część ozdrowieńczego, opracowanego w ciągu kilku tygodni planu prezydenta Busha. Trzy scenariusze gospodarczego rozwoju: szybki (do 2005 r.), umiarkowany (do 2010 r.) i wolny (do 2015 r.) przedstawił, m.in. na łamach "Wprost", Leszek Balcerowicz jako wicepremier i minister finansów w 1998 r. Toteż Marek Belka, obecny wicepremier i minister finansów, słusznie zastrzega, że nie jest "drugim Balcerowiczem". Mimo dramatycznej sytuacji gospodarczej, planu jej uzdrowienia nie przedstawił, chyba że za taki plan uważać zapowiedzi rozpaczliwego łatania dziury budżetowej wyższymi podatkami.
Nie przedstawił, bo nie mógł przedstawić. Balcerowicz w swych zapowiedziach nawiązywał do przedstawionej w exposé Jerzego Buzka wizji czterech reform, obecnie wyszydzanych. Do czego może nawiązywać Belka? Przecież nie do słów premiera Leszka Millera, który w exposé stwierdził: "Gospodarki i życia społecznego nie będziemy dźwigać kosztem najuboższych, bezrobotnych i bezradnych". I ani Miller, ani Belka nie ujawnili jasnego planu, wedle którego przedsiębiorcy mogliby się zorientować, kiedy nastąpi obniżenie i uproszczenie podatków. I czy w ogóle? W którym kwartale którego roku nastąpi poluzowanie rygorów kodeksu pracy? Jak naprawdę rząd zamierza zlikwidować dziurę budżetową? - Inicjatywy podatkowe mogą przynieść budżetowi maksimum 10 mld zł. Nie wiadomo, jak znaleźć pozostałe 25 mld zł. Minister Bauc w sierpniu proponował zamrożenie rent i emerytur, likwidację przywilejów dla niektórych grup zawodowych. Minister Belka tak drastycznych cięć nie wprowadzi. Gdzie znajdzie pieniądze? - pyta prof. Stanisław Gomułka z London School of Economics.
Politycy zachowują się więc tak, jakby uważali, że najlepszym lekarstwem na zapalenie płuc jest postawienie chorego na mrozie. Tymczasem od dawna wiadomo, jaki antybiotyk może być skuteczny na gospodarcze przypadłości. Jak pisał we wrześniu tego roku na łamach "Wprost" prof. Wacław Wilczyński - należy obniżyć stopę redystrybucji PKB, ograniczyć wydatki sztywne, czyli zamrozić waloryzację rent i emerytur, zmienić zasady przyznawania emerytur rolniczych i pomostowych, przyspieszyć zapowiadaną likwidację lub prywatyzację 24 parabudżetowych agencji i funduszy celowych. Innymi słowy - trzeba uczynić to, co już dawno przyniosło rozwój w innych krajach. - Państwa, które obcinają koszty społecznych regulacji i świadczeń oraz potrafią zapewnić tanią siłę roboczą, wygrywają - mówi dla "Wprost" Benjamin Barber. Polska nie obcina i nie potrafi, więc przegrywa.
Ćwierćzdecydowani półprzywódcy
Brak wizji wynika z braku silnego przywództwa, czyli takiego, które może się zdobyć na podejmowanie niepopularnych decyzji. "Wiem, że mogę uratować ten kraj i że tylko ja jestem w stanie to uczynić" - taki cytat z angielskiej literatury zamieściła w swych pamiętnikach Margaret Thatcher. Na ostatnim zjeździe Labour Party premier Tony Blair mówił: "Cztery lata temu zapowiadałem powstanie dwóch milionów miejsc pracy i one powstały. Przyrzekłem poprawę służby zdrowia i szkolnictwa i one są lepsze". Przywództwo polega na tym, że stawia się ambitne cele i ani przez chwilę nie kombinuje, jak się usprawiedliwić, że nie udało się ich zrealizować. - Niektórzy polscy politycy nauczyli się tylko mówić jak przywódcy. Gorzej z decyzjami. Gdy chodzi o rzeczy błahe, są stanowczy do granic doktrynerstwa, gdy ważą się losy kraju, albo się chowają, albo zaczynają dzielić włos na czworo. Na razie macie więc ćwierćzdecydowanych półprzywódców - tłumaczy Timothy Garton Ash, brytyjski pisarz, historyk, publicysta.
Igrzyska hipokryzji
Zamiast przedstawienia pomysłu na Polskę i rozpoczęcia jego realizacji oglądamy igrzyska hipokryzji. Większość polityków zgodnie rozkręca spiralę zawiści, wyliczając, ile zarabiają członkowie RPP i jej przewodniczący, prezes NBP, i o ile mniej otrzymują ministrowie. Zarazem skromnie przemilczają, że premier i ministrowie do swych pensji doliczają dodatki funkcyjne, premie, nagrody i dodatki stażowe, że dysponują darmowymi przejazdami, mieszkaniami, że korzystają z tanich stołówek i funduszy reprezentacyjnych. I nikt nie mówi o ustawowym pozbawieniu ich diety, żaden z ministrów posłów nie zadeklarował oddania diety na cele charytatywne. Tymczasem na niższych pensjach członków RPP zaoszczędzono by rocznie 2-3 mln zł. I o 2-3 mln zł za dużo. - Jeżeli chodzi o wpływ na politykę gospodarczą, różnica między prezesem banku centralnego a wicepremierem i ministrem infrastruktury jest tak ogromna, że ten pierwszy powinien zarabiać nie dwa razy, ale dziesięć razy tyle co Marek Pol - twierdzi prof. Jan Winiecki z Uniwersytetu Europejskiego Viadrina we Frankfurcie.
Rząd zamroził płace osób piastujących najwyższe stanowiska. Brawo! Tyle że dotyczy to jedynie podstawowej części płac 880 osób z tzw. erki, a oszczędności z tego tytułu wyniosą - jak powiedziała "Wprost" Halina Wasilewska-Trenkner, wiceminister finansów - około 2,2 mln zł. Dużo? Zależy dla kogo. Na przygotowanie nowej matury, opracowanie programów, przeszkolenie nauczycieli i egzaminatorów poprzedni rząd wydał 60 mln zł. Krystyna Łybacka, obecna minister edukacji, jednym rozporządzeniem sprawiła, że ogromny wysiłek i mnóstwo pieniędzy wyrzucono w błoto.
Michał Tober, rzecznik rządu, stwierdził, że Rada Ministrów będzie obradować w mniejszej sali. "Oszczędzimy nie tylko na elektryczności, ale też na klimatyzacji" - mówił z dumą. - Ta oszczędność żarówek przypomina styl polityki uprawianej przez premiera Pawlaka, który jeździł po Warszawie polonezem, a poza Warszawę ruszał już zagraniczną limuzyną. Bo liderzy SLD jakoś nie sięgają po 75 mln zł, które mają być przeznaczone na finansowanie partii - drwi Janusz Lewandowski, poseł PO.
Będziemy komasować administrację i ograniczać biurokrację, zwolnimy setki urzędników - zapowiada rząd, który równocześnie dąży do zwiększenia redystrybucji dochodu narodowego. - Zobowiązania, jakie przyjmuje na siebie państwo opiekuńcze, wymagają armii urzędników spełniających jego funkcje podatkowe, regulacyjne i dystrybucyjne. To z kolei oznacza, że rząd zatrudnia coraz większy odsetek swoich obywateli i przywłaszcza sobie coraz większą część majątku narodowego, aby móc wypłacać im wynagrodzenia - przypomina prof. Richard Pipes, amerykański historyk i politolog.
Festiwal tematów zastępczych
Miało być normalnie, tymczasem to, co nienormalne, czyli zajmowanie się drugorzędnymi sprawami, staje się normą. W sytuacji kryzysu finansowego państwa prezydent zmusza Sejm do zajmowania się nowelizacją ustawy lustracyjnej. Przy tej okazji Andrzej Lepper, wicemarszałek Sejmu i lider Samoobrony, nawołuje do lustracji, ale gospodarczej. "Niech ci, którzy się dorobili, wykażą, w jaki sposób to uczynili" - grzmiał Lepper, który dwa tygodnie temu na wieść, że przeciwko jednej z posłanek Samoobrony prokuratura prowadzi sprawę o wyłudzenie kredytu bankowego, machnął ręką: "Niech o kredyt martwi się ten, kto dawał, a nie ten, kto brał".
Rząd Millera walczy, ale nie o metody uzdrawiania gospodarki, lecz o tworzenie nowych służb specjalnych. Rząd zapowiada, lecz bynajmniej nie reformę finansów, tylko przegląd umów prywatyzacyjnych. W domyśle - łapanie bogatych, czyli złodziei. I nikt już nawet nie wspomina o nowelizacji w istocie antypracowniczego kodeksu pracy. Oglądamy festiwal kolejnych pomysłów i deklaracji. Podniesiemy podatki, lecz wzrost podatków nie uderzy w najbiedniejszych (uderzy, choćby dlatego, że zniechęceni przedsiębiorcy szykują nowe zwolnienia). Sięgnijmy po rezerwy dewizowe, drukujmy pieniądze bez pokrycia, a ludzie będą kupować, co uruchomi produkcję (w rzeczywistości, jak to w czasie inflacji, kupowaliby obcą walutę). Opodatkujmy odsetki od oszczędności (chociaż stopa oszczędności w Polsce jest trzykrotnie za niska w stosunku do europejskich standardów).
- To jasne, że w polityce nie można zawsze mówić prawdy, ale nie można też cały czas mówić nieprawdy. Polska debata publiczna bardziej przypomina majaczenia paranoika niż dyskusję ekspertów. Paranoja ma jednak to do siebie, że nie dostrzega się prawdziwego obrazu rzeczywistości. Poza tym trudno się z niej wychodzi - przestrzega Timothy Garton Ash.
Tchórzostwo klasy politycznej
- Te działania na pewien czas zwiążą wyobraźnię obywateli, bo to tak fajnie pokazać: tu jest bogaty, a my mu zabierzemy. Gdy jednak obywatele odczują, co oznacza zamrożenie progów podatkowych, przekonają się, że po raz kolejny zostali ograbieni. Klasa polityczna utraci wiarygodność, bo znów złożono obietnice bez pokrycia - przewiduje Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha. - W trudnej sytuacji, kiedy drastycznie spadły wpływy podatkowe, rząd Rosji przeprowadził radykalną reformę i wprowadził trzynastoprocentowy podatek liniowy. I efekty już są - przypomina Sadowski. Wzrost gospodarczy w Rosji wynosi prawie 7 proc.!
Wielu polskich polityków nie zamyka oczu na to, co się dzieje na świecie. Rząd Leszka Millera zdecydowanie przyspieszył działania integracyjne z UE. Zapowiada, że będzie elastyczny w kwestii zakupu ziemi i dostępu do rynku pracy, co oznacza, że zrezygnuje z dotychczasowych wygórowanych żądań. W kwestii integracji jest wizja i wola działania. Nie wszyscy jednak uważają, że integracja z Unią Europejską pozwoli zwiększyć konkurencyjność polskiej gospodarki. Zdaniem niektórych, świat istnieje po to, aby rozwiązać za Polaków ich problemy. Jarosław Kalinowski, wicepremier, minister rolnictwa i rozwoju wsi oraz lider PSL, głosi, że polscy rolnicy po uzyskaniu członkostwa w UE muszą skorzystać ze wszystkich przywilejów, jakie niesie wspólna polityka rolna, w tym z dopłat bezpośrednich. I już zapewne oczami wyobraźni widzi, jak Europa pali się do wzięcia na garnuszek jednej piątej polskiego społeczeństwa.
Marazm, chocholi taniec polityków i ich wyborców, dryf "wrogiego państwa opiekuńczego", fiskalizm - mogą prowadzić tylko do katastrofy. Będzie narastać apatia, będą się mnożyć roszczenia, choć możliwości ich zaspokojenia spadły do zera. Według przeprowadzonych już po ostatnich wyborach badań CBOS, tylko 22 proc. Polaków uważa, że sytuacja gospodarcza się poprawi, co oznacza, że w Polsce dominuje pesymizm. W ten sposób nie tylko nie napędza się społecznej i gospodarczej aktywności, lecz się je wyhamowuje. - Czy w interesie państwa leży przerzucenie ryzyka jakiegoś przedsięwzięcia na podejmującego je obywatela i możliwie jak najwyższe, gorliwe opodatkowanie zysku? - pyta Arnulf Baring, niemiecki historyk i publicysta. Mimo że świat już dawno udzielił na to pytanie odpowiedzi przeczącej, działamy na przekór. Polska staje się więc swoistą czarną dziurą Europy Środkowej.
Głupota zbiorowa
Niedawno prasa opisała, jak to orzeł przedni, symbol dumy i siły, po leczeniu w przemyskiej klinice dla zwierząt tak się przyzwyczaił do darmowego menu, iż odmówił powrotu na wolność i sam wleciał do klatki. Podobnie zachowuje się większość Polaków.
Skoro wyborcy nie próbują przerwać chocholego tańca polityków, zasadne zdaje się pytanie, czy nie zamierzają się do tego tańca przyłączyć. Może koalicja i rząd zachowują się tak samo jak ich elektorat? Wedle badań CBOS, 78 proc. zwolenników SLD-UP uważa, że należy obniżać zarobki osób najwyżej zarabiających. 82 proc. sądzi, że osoby zarabiające dużo powinny płacić wyższy podatek niż zarabiający mało. 48 proc. jest zdania, że państwo powinno utrzymywać nierentowne przedsiębiorstwa państwowe.
Igrzyska nie są przecież polskim wynalazkiem. Brytyjska królowa Elżbieta II przed dwoma laty zmieniła dostawcę świątecznych puddingów. Harrodsa zastąpił supermarket Tesco, w którym ciasto wyceniono na 7,95 funta. Według królowej, i tak była to wygórowana cena. We Włoszech premier Silvio Berlusconi zrezygnował z pensji, bo - jak oświadczył - "jest wystarczająco bogaty". W Niemczech pod koniec kadencji Helmuta Kohla deputowani zdecydowali się na jednorazową rezygnację z przysługującej im rewaloryzacji płac.
Socjotechniczne sztuczki przydają się, gdy politycy muszą rozwiązywać trudne zadania. Czy jednak w Polsce coś się kryje za igrzyskami hipokryzji? - Gdyby tak jak w innych państwach za symbolicznymi oszczędnościami kryły się realne działania ozdrowieńcze, można by się zgodzić, że takie gesty władzy są pożądane. Niestety, przeważyła mentalność dzielenia biedy zamiast mnożenia bogactwa - mówi Andrzej Sadowski.
Nie przewodząc elektoratowi, lecz mu schlebiając, rządzący podpiłowują gałąź, na której siedzą. Odłożenie gospodarczej kuracji nie uchroni przed nią, lecz uczyni ją najwyżej bardziej bolesną. "Istnieją konieczności polityczne, które są tak nieuchronne, że na dłuższą metę muszą zwyciężyć. Mój optymizm nie jest niczym innym jak zaufaniem do siły tych konieczności" - mówił Konrad Adenauer, były kanclerz Niemiec. Tylko na taki optymizm można sobie obecnie w Polsce pozwolić.
- Skłonność do pozornych ruchów, słomianego zapału i wielosłowia nie jest wyłącznie cechą dzisiejszej Polski. Zwykle na odwagę wizji i decyzji zdobywano się, gdy było za późno. Stanisław Brzozowski mówił o zagadywaniu rzeczywistości w miejsce jej zmieniania. To, na co zdobyły się pierwsze rządy II i III RP, należy raczej do wyjątków w polskiej historii, która upływała na biernym trwaniu. Szlachta uczyniła nawet z tego trwania cnotę - tłumaczy prof. Norman Davies, brytyjski historyk.
Byle do jutra
Przyspieszenie obniżki podatków dochodowych, redukcja podatków od dochodów firm, redukcja podatków od zysków kapitałowych, 60-80 mld dolarów na odbudowę i rozwój, 38 mld dolarów na zwrot tegorocznych nadpłaconych podatków - to tylko część ozdrowieńczego, opracowanego w ciągu kilku tygodni planu prezydenta Busha. Trzy scenariusze gospodarczego rozwoju: szybki (do 2005 r.), umiarkowany (do 2010 r.) i wolny (do 2015 r.) przedstawił, m.in. na łamach "Wprost", Leszek Balcerowicz jako wicepremier i minister finansów w 1998 r. Toteż Marek Belka, obecny wicepremier i minister finansów, słusznie zastrzega, że nie jest "drugim Balcerowiczem". Mimo dramatycznej sytuacji gospodarczej, planu jej uzdrowienia nie przedstawił, chyba że za taki plan uważać zapowiedzi rozpaczliwego łatania dziury budżetowej wyższymi podatkami.
Nie przedstawił, bo nie mógł przedstawić. Balcerowicz w swych zapowiedziach nawiązywał do przedstawionej w exposé Jerzego Buzka wizji czterech reform, obecnie wyszydzanych. Do czego może nawiązywać Belka? Przecież nie do słów premiera Leszka Millera, który w exposé stwierdził: "Gospodarki i życia społecznego nie będziemy dźwigać kosztem najuboższych, bezrobotnych i bezradnych". I ani Miller, ani Belka nie ujawnili jasnego planu, wedle którego przedsiębiorcy mogliby się zorientować, kiedy nastąpi obniżenie i uproszczenie podatków. I czy w ogóle? W którym kwartale którego roku nastąpi poluzowanie rygorów kodeksu pracy? Jak naprawdę rząd zamierza zlikwidować dziurę budżetową? - Inicjatywy podatkowe mogą przynieść budżetowi maksimum 10 mld zł. Nie wiadomo, jak znaleźć pozostałe 25 mld zł. Minister Bauc w sierpniu proponował zamrożenie rent i emerytur, likwidację przywilejów dla niektórych grup zawodowych. Minister Belka tak drastycznych cięć nie wprowadzi. Gdzie znajdzie pieniądze? - pyta prof. Stanisław Gomułka z London School of Economics.
Politycy zachowują się więc tak, jakby uważali, że najlepszym lekarstwem na zapalenie płuc jest postawienie chorego na mrozie. Tymczasem od dawna wiadomo, jaki antybiotyk może być skuteczny na gospodarcze przypadłości. Jak pisał we wrześniu tego roku na łamach "Wprost" prof. Wacław Wilczyński - należy obniżyć stopę redystrybucji PKB, ograniczyć wydatki sztywne, czyli zamrozić waloryzację rent i emerytur, zmienić zasady przyznawania emerytur rolniczych i pomostowych, przyspieszyć zapowiadaną likwidację lub prywatyzację 24 parabudżetowych agencji i funduszy celowych. Innymi słowy - trzeba uczynić to, co już dawno przyniosło rozwój w innych krajach. - Państwa, które obcinają koszty społecznych regulacji i świadczeń oraz potrafią zapewnić tanią siłę roboczą, wygrywają - mówi dla "Wprost" Benjamin Barber. Polska nie obcina i nie potrafi, więc przegrywa.
Ćwierćzdecydowani półprzywódcy
Brak wizji wynika z braku silnego przywództwa, czyli takiego, które może się zdobyć na podejmowanie niepopularnych decyzji. "Wiem, że mogę uratować ten kraj i że tylko ja jestem w stanie to uczynić" - taki cytat z angielskiej literatury zamieściła w swych pamiętnikach Margaret Thatcher. Na ostatnim zjeździe Labour Party premier Tony Blair mówił: "Cztery lata temu zapowiadałem powstanie dwóch milionów miejsc pracy i one powstały. Przyrzekłem poprawę służby zdrowia i szkolnictwa i one są lepsze". Przywództwo polega na tym, że stawia się ambitne cele i ani przez chwilę nie kombinuje, jak się usprawiedliwić, że nie udało się ich zrealizować. - Niektórzy polscy politycy nauczyli się tylko mówić jak przywódcy. Gorzej z decyzjami. Gdy chodzi o rzeczy błahe, są stanowczy do granic doktrynerstwa, gdy ważą się losy kraju, albo się chowają, albo zaczynają dzielić włos na czworo. Na razie macie więc ćwierćzdecydowanych półprzywódców - tłumaczy Timothy Garton Ash, brytyjski pisarz, historyk, publicysta.
Igrzyska hipokryzji
Zamiast przedstawienia pomysłu na Polskę i rozpoczęcia jego realizacji oglądamy igrzyska hipokryzji. Większość polityków zgodnie rozkręca spiralę zawiści, wyliczając, ile zarabiają członkowie RPP i jej przewodniczący, prezes NBP, i o ile mniej otrzymują ministrowie. Zarazem skromnie przemilczają, że premier i ministrowie do swych pensji doliczają dodatki funkcyjne, premie, nagrody i dodatki stażowe, że dysponują darmowymi przejazdami, mieszkaniami, że korzystają z tanich stołówek i funduszy reprezentacyjnych. I nikt nie mówi o ustawowym pozbawieniu ich diety, żaden z ministrów posłów nie zadeklarował oddania diety na cele charytatywne. Tymczasem na niższych pensjach członków RPP zaoszczędzono by rocznie 2-3 mln zł. I o 2-3 mln zł za dużo. - Jeżeli chodzi o wpływ na politykę gospodarczą, różnica między prezesem banku centralnego a wicepremierem i ministrem infrastruktury jest tak ogromna, że ten pierwszy powinien zarabiać nie dwa razy, ale dziesięć razy tyle co Marek Pol - twierdzi prof. Jan Winiecki z Uniwersytetu Europejskiego Viadrina we Frankfurcie.
Rząd zamroził płace osób piastujących najwyższe stanowiska. Brawo! Tyle że dotyczy to jedynie podstawowej części płac 880 osób z tzw. erki, a oszczędności z tego tytułu wyniosą - jak powiedziała "Wprost" Halina Wasilewska-Trenkner, wiceminister finansów - około 2,2 mln zł. Dużo? Zależy dla kogo. Na przygotowanie nowej matury, opracowanie programów, przeszkolenie nauczycieli i egzaminatorów poprzedni rząd wydał 60 mln zł. Krystyna Łybacka, obecna minister edukacji, jednym rozporządzeniem sprawiła, że ogromny wysiłek i mnóstwo pieniędzy wyrzucono w błoto.
Michał Tober, rzecznik rządu, stwierdził, że Rada Ministrów będzie obradować w mniejszej sali. "Oszczędzimy nie tylko na elektryczności, ale też na klimatyzacji" - mówił z dumą. - Ta oszczędność żarówek przypomina styl polityki uprawianej przez premiera Pawlaka, który jeździł po Warszawie polonezem, a poza Warszawę ruszał już zagraniczną limuzyną. Bo liderzy SLD jakoś nie sięgają po 75 mln zł, które mają być przeznaczone na finansowanie partii - drwi Janusz Lewandowski, poseł PO.
Będziemy komasować administrację i ograniczać biurokrację, zwolnimy setki urzędników - zapowiada rząd, który równocześnie dąży do zwiększenia redystrybucji dochodu narodowego. - Zobowiązania, jakie przyjmuje na siebie państwo opiekuńcze, wymagają armii urzędników spełniających jego funkcje podatkowe, regulacyjne i dystrybucyjne. To z kolei oznacza, że rząd zatrudnia coraz większy odsetek swoich obywateli i przywłaszcza sobie coraz większą część majątku narodowego, aby móc wypłacać im wynagrodzenia - przypomina prof. Richard Pipes, amerykański historyk i politolog.
Festiwal tematów zastępczych
Miało być normalnie, tymczasem to, co nienormalne, czyli zajmowanie się drugorzędnymi sprawami, staje się normą. W sytuacji kryzysu finansowego państwa prezydent zmusza Sejm do zajmowania się nowelizacją ustawy lustracyjnej. Przy tej okazji Andrzej Lepper, wicemarszałek Sejmu i lider Samoobrony, nawołuje do lustracji, ale gospodarczej. "Niech ci, którzy się dorobili, wykażą, w jaki sposób to uczynili" - grzmiał Lepper, który dwa tygodnie temu na wieść, że przeciwko jednej z posłanek Samoobrony prokuratura prowadzi sprawę o wyłudzenie kredytu bankowego, machnął ręką: "Niech o kredyt martwi się ten, kto dawał, a nie ten, kto brał".
Rząd Millera walczy, ale nie o metody uzdrawiania gospodarki, lecz o tworzenie nowych służb specjalnych. Rząd zapowiada, lecz bynajmniej nie reformę finansów, tylko przegląd umów prywatyzacyjnych. W domyśle - łapanie bogatych, czyli złodziei. I nikt już nawet nie wspomina o nowelizacji w istocie antypracowniczego kodeksu pracy. Oglądamy festiwal kolejnych pomysłów i deklaracji. Podniesiemy podatki, lecz wzrost podatków nie uderzy w najbiedniejszych (uderzy, choćby dlatego, że zniechęceni przedsiębiorcy szykują nowe zwolnienia). Sięgnijmy po rezerwy dewizowe, drukujmy pieniądze bez pokrycia, a ludzie będą kupować, co uruchomi produkcję (w rzeczywistości, jak to w czasie inflacji, kupowaliby obcą walutę). Opodatkujmy odsetki od oszczędności (chociaż stopa oszczędności w Polsce jest trzykrotnie za niska w stosunku do europejskich standardów).
- To jasne, że w polityce nie można zawsze mówić prawdy, ale nie można też cały czas mówić nieprawdy. Polska debata publiczna bardziej przypomina majaczenia paranoika niż dyskusję ekspertów. Paranoja ma jednak to do siebie, że nie dostrzega się prawdziwego obrazu rzeczywistości. Poza tym trudno się z niej wychodzi - przestrzega Timothy Garton Ash.
Tchórzostwo klasy politycznej
- Te działania na pewien czas zwiążą wyobraźnię obywateli, bo to tak fajnie pokazać: tu jest bogaty, a my mu zabierzemy. Gdy jednak obywatele odczują, co oznacza zamrożenie progów podatkowych, przekonają się, że po raz kolejny zostali ograbieni. Klasa polityczna utraci wiarygodność, bo znów złożono obietnice bez pokrycia - przewiduje Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha. - W trudnej sytuacji, kiedy drastycznie spadły wpływy podatkowe, rząd Rosji przeprowadził radykalną reformę i wprowadził trzynastoprocentowy podatek liniowy. I efekty już są - przypomina Sadowski. Wzrost gospodarczy w Rosji wynosi prawie 7 proc.!
Wielu polskich polityków nie zamyka oczu na to, co się dzieje na świecie. Rząd Leszka Millera zdecydowanie przyspieszył działania integracyjne z UE. Zapowiada, że będzie elastyczny w kwestii zakupu ziemi i dostępu do rynku pracy, co oznacza, że zrezygnuje z dotychczasowych wygórowanych żądań. W kwestii integracji jest wizja i wola działania. Nie wszyscy jednak uważają, że integracja z Unią Europejską pozwoli zwiększyć konkurencyjność polskiej gospodarki. Zdaniem niektórych, świat istnieje po to, aby rozwiązać za Polaków ich problemy. Jarosław Kalinowski, wicepremier, minister rolnictwa i rozwoju wsi oraz lider PSL, głosi, że polscy rolnicy po uzyskaniu członkostwa w UE muszą skorzystać ze wszystkich przywilejów, jakie niesie wspólna polityka rolna, w tym z dopłat bezpośrednich. I już zapewne oczami wyobraźni widzi, jak Europa pali się do wzięcia na garnuszek jednej piątej polskiego społeczeństwa.
Marazm, chocholi taniec polityków i ich wyborców, dryf "wrogiego państwa opiekuńczego", fiskalizm - mogą prowadzić tylko do katastrofy. Będzie narastać apatia, będą się mnożyć roszczenia, choć możliwości ich zaspokojenia spadły do zera. Według przeprowadzonych już po ostatnich wyborach badań CBOS, tylko 22 proc. Polaków uważa, że sytuacja gospodarcza się poprawi, co oznacza, że w Polsce dominuje pesymizm. W ten sposób nie tylko nie napędza się społecznej i gospodarczej aktywności, lecz się je wyhamowuje. - Czy w interesie państwa leży przerzucenie ryzyka jakiegoś przedsięwzięcia na podejmującego je obywatela i możliwie jak najwyższe, gorliwe opodatkowanie zysku? - pyta Arnulf Baring, niemiecki historyk i publicysta. Mimo że świat już dawno udzielił na to pytanie odpowiedzi przeczącej, działamy na przekór. Polska staje się więc swoistą czarną dziurą Europy Środkowej.
Głupota zbiorowa
Niedawno prasa opisała, jak to orzeł przedni, symbol dumy i siły, po leczeniu w przemyskiej klinice dla zwierząt tak się przyzwyczaił do darmowego menu, iż odmówił powrotu na wolność i sam wleciał do klatki. Podobnie zachowuje się większość Polaków.
Skoro wyborcy nie próbują przerwać chocholego tańca polityków, zasadne zdaje się pytanie, czy nie zamierzają się do tego tańca przyłączyć. Może koalicja i rząd zachowują się tak samo jak ich elektorat? Wedle badań CBOS, 78 proc. zwolenników SLD-UP uważa, że należy obniżać zarobki osób najwyżej zarabiających. 82 proc. sądzi, że osoby zarabiające dużo powinny płacić wyższy podatek niż zarabiający mało. 48 proc. jest zdania, że państwo powinno utrzymywać nierentowne przedsiębiorstwa państwowe.
Igrzyska nie są przecież polskim wynalazkiem. Brytyjska królowa Elżbieta II przed dwoma laty zmieniła dostawcę świątecznych puddingów. Harrodsa zastąpił supermarket Tesco, w którym ciasto wyceniono na 7,95 funta. Według królowej, i tak była to wygórowana cena. We Włoszech premier Silvio Berlusconi zrezygnował z pensji, bo - jak oświadczył - "jest wystarczająco bogaty". W Niemczech pod koniec kadencji Helmuta Kohla deputowani zdecydowali się na jednorazową rezygnację z przysługującej im rewaloryzacji płac.
Socjotechniczne sztuczki przydają się, gdy politycy muszą rozwiązywać trudne zadania. Czy jednak w Polsce coś się kryje za igrzyskami hipokryzji? - Gdyby tak jak w innych państwach za symbolicznymi oszczędnościami kryły się realne działania ozdrowieńcze, można by się zgodzić, że takie gesty władzy są pożądane. Niestety, przeważyła mentalność dzielenia biedy zamiast mnożenia bogactwa - mówi Andrzej Sadowski.
Nie przewodząc elektoratowi, lecz mu schlebiając, rządzący podpiłowują gałąź, na której siedzą. Odłożenie gospodarczej kuracji nie uchroni przed nią, lecz uczyni ją najwyżej bardziej bolesną. "Istnieją konieczności polityczne, które są tak nieuchronne, że na dłuższą metę muszą zwyciężyć. Mój optymizm nie jest niczym innym jak zaufaniem do siły tych konieczności" - mówił Konrad Adenauer, były kanclerz Niemiec. Tylko na taki optymizm można sobie obecnie w Polsce pozwolić.
Więcej możesz przeczytać w 46/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.