Jacek Zarzecki: „Przestańmy podcinać gałąź, na której wszyscy siedzimy”

Jacek Zarzecki: „Przestańmy podcinać gałąź, na której wszyscy siedzimy”

Jacek Zarzecki, samorządowiec, były starosta powiatu piskiego, od 2017 roku prezes Polskiego Związku Hodowców i Producentów Bydła Mięsnego
Jacek Zarzecki, samorządowiec, były starosta powiatu piskiego, od 2017 roku prezes Polskiego Związku Hodowców i Producentów Bydła Mięsnego Źródło: Archiwum prywatne
Polskie rolnictwo mierzy się z wieloma problemami. Wynika to z różnych przyczyn, w tym także decyzji politycznych. Jak naprawić tę sytuację i w jakiej kondycji jest współczesne rolnictwo? O sytuacji polskiego rolnika, zielonym ładzie i protestach opowiada Jacek Zarzecki.

FCzy rzeczywiście polskim rolnikom żyje się coraz gorzej?

Od kliku lat polskie rolnictwo mierzy się z poważnymi wyzwaniami. Czasem przyczyny mają charakter obiektywny, jak susza, czasem są efektem błędnych decyzji politycznych. Mówię zarówno o legislacji na poziomie krajowym, jak i ogólnej polityki gospodarczej Unii Europejskiej. W tym kontekście warto wspomnieć np. o „5tce dla zwierząt”, która mogła niemal zrujnować polski eksport wołowiny. Z kolei na poziomie wspólnoty brak jest kompleksowej refleksji nad strategiczną rolą jaką pełni rolnictwo.

Dziś polski rolnik, który musi stosować się do niezwykle restrykcyjnych norm, konkuruje z ogromnymi koncernami spożywczymi działającymi w krajach spoza UE. Tych, które nie będą musiały stosować się choćby do wymagań zielonego ładu. Nie jest to uczciwa konkurencja.

Czy jako Polska w przypadku problemów z dostępnością żywności na świecie jesteśmy obecnie samowystarczalni pod względem żywności? Czy może się to zmienić?

Tak, dziś polscy rolnicy zapewniają nam bezpieczeństwo żywnościowe co więcej jesteśmy znaczącym eksportem żywności o czym świadczy bilans handlowy. Problemem jest jednak to, czy przy planowanych zmianach na poziomie unijnym, to bezpieczeństwo zostanie zachowane. Powtórzę, bo to bardzo istotne – unijny, w tym polski, rolnik nie konkuruje dziś na uczciwych i równych zasadach z koncernami, które posiadają ogromne przedsiębiorstwa rolne na Ukrainie czy w Ameryce Łacińskiej.

Dlaczego? Niestety, przesadnie otworzyliśmy się na możliwości importu żywności w zamian licząc na szybkie zyski z eksportu dóbr wysoko przetworzonych, w tym chemii. Tymczasem, jak pokazała wojna na Ukrainie, a wcześniej Covid-19, bezpieczeństwo żywnościowe – fizyczna i cenowa dostępność produktów spożywczych wysokiej jakości, jest nie mniej istotna niż ciągłość w dostępie do energii czy wyposażenie wojska w najnowszy sprzęt.

Jaką rolę w tym procesie odgrywa zielony ład? Rolnicy organizują protesty w całej unii – od Lizbony po Warszawę, a przecież cel – powstrzymanie zmian klimatu, leży w ich interesie.

Rolnicy mają prawo czuć się zawiedzeni, jeśli nie oszukani, rygorami jakie narzuca im zielony ład. Przede wszystkim, zupełnie niezasłużenie, zostali obarczeni odpowiedzialnością za zmiany klimatyczne. Tymczasem rolnictwo odpowiada za niecałe 10% emisji gazów cieplarnianych, co oznacza redukcję o 20% w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Tymczasem tak hołubiona jako ekologiczna, gospodarka odpadami ma emisję na podobnym poziomie co hodowla zwierząt, tj. około 4,5%. To rolnicy gwarantują bioróżnorodność, dbają o dobrostan zwierząt, a przede wszystkim, metaforycznie, kładą żywność na naszych talerzach.

Jeśli Unia nie pomaga, może polski rząd powinien aktywniej wspierać krajowe rolnictwo?

Nie zrozummy się źle, to nie jest tak że Unia aktywnie walczy z rolnictwem. Wspólna Polityka Rolna wciąż jest istotnym elementem Wspólnoty, na który przeznaczany jest znaczący procent budżetu. Problemem jest jednak to, że wprowadzając, często zasadne, rozwiązania nikt nie myśli o ich skutkach dla rolnictwa. Ta logika to niestety droga do poważnego kryzysu.

Polski rząd powinien zdawać sobie z tego sprawę i zarówno na forum unijnym, jak i krajowym, aktywnie zabiegać o interesy rolników. Niestety, z wypowiedzi niektórych polityków można wnioskować, że nie zawsze tak jest. Często mam wrażenie, że na temat rolnictwa wypowiadają się ludzie związani ze środowiskami Zielonych którzy rolnictwo znają tylko z YouTube’a lub z broszur od organizacji ekologicznych

Chyba nie jest tak źle, rząd zgłasza propozycje, negocjuje. Mówi się o 1500 złotych dopłat do hektara, zamknięciu granicy z Ukrainą czy o miliardach na rolnictwo z KPO.

Pytanie, które z tych działań ma charakter długofalowy i strategiczny? Dziś brakuje nam podstawowej rzeczy – wizji tego, jak rolnictwo ma wyglądać w przyszłości. I wina w dużej mierze leży po stronie poszczególnych branż rolnych. Brak nam choćby polityk sektorowych, poza sektorem wołowiny, który jako jedyny ma Swoją strategię rozwoju. Mamy za to inflację legislacyjną i biurokratyczną, mnogość przepisów, restrykcji i sprawozdawczości. To musimy uprościć

Łatwo krytykować rządzących, pytanie czy rolnicy, których widzieliśmy na ulicach Warszawy, i na wielu drogach w całej Polsce, sami mają jakieś propozycje.

Mają, choć ich „strategiczny” charakter też można kwestionować. Wspomniane 1500 zł dopłaty, jakiej niektórzy oczekują nie rozwiązuje żadnego z problemów polskiego rolnictwa. To tylko plaster, który przecież nie leczy, może co najwyżej zamaskować poważną ranę. Rolnicy powinni i w większości są otwarci na dialog, a w jego ramach muszą zaproponować konkretne rozwiązania, które pozwolą na długofalowy rozwój. Nikt przecież nie zna wyzwań jakie stoją przed rolnictwem tak dobrze jak oni.

Wina leży zatem po obu stronach?

Jeśli możemy mówić o „winie” to zacząłbym od problemu jakim jest wizerunek rolnika w Polsce. Niestety, jest on nienajlepszy. Wielu osobom rolnik kojarzy się z rentierem, żyjącym z unijnych dopłat i czekającym na interwencyjny skup produktów rolnych. W efekcie rolnictwo nie ma mocnej karty przetargowej w walce o dedykowaną, długofalową politykę, ale też w kontaktach z resztą społeczeństwa.

Podam taki przykład – jeden z rolników z Wielkopolski, wiodący producent wołowiny – ZPM Biernacki, zgodnie z wszystkimi przepisami stworzył gospodarstwo rolne, w którym hoduje cielaki, musi właśnie mierzyć się z nowo osiedlonymi mieszkańcami, którym przeszkadza zapach bydła. To jest jakieś kuriozum! Przecież tereny wielskie służą do produkcji rolno-spożywczej. Gdzie mają być gospodarstwa? W miastach?

Protestujących mobilizuje lokalny kandydata na wójta, który w ten sposób próbuje zbić kapitał polityczny. A stracić mogą wszyscy: od okolicznych rolników, którzy dostarczają paszę dla zwierząt i pracują w jego gospodarstwie, przez budżet gminy, który straci wpływy z podatków, po brak wysokiej jakości polskiej wołowiny w sklepach. Wszystko pod płaszczykiem dbania o środowisko.

Gdy okazuje się, że gospodarstwo prowadzone jest zgodnie z przepisami i bez negatywnego wpływu na środowisko, kwestionuje się dobrostan zwierząt. Zarzut absurdalny dla każdego rolnika – przecież każdy wie, że im lepiej traktuje się zwierzęta, tym mniejsze są koszty, np. opieki weterynaryjnej. W przypadku gospodarstwa liczącego tysiące sztuk bydła, takie wydatki mogą iść w miliony złotych.

Na walce z rolnikami wiele osób próbuje dziś robić polityczną karierę. Zaostrzanie sporów i nieczyste zagrywki widać coraz wyraźniej, ponieważ nadchodzą kolejne wybory, tym razem samorządowe. Nie dziwmy się, że rolnicy chcą i będą się bronić. robią to w interesie nas wszystkich.

Rozmawiał: Adam Rożnowski

Jacek Zarzecki, samorządowiec, były starosta powiatu piskiego, od 2017 roku prezes Polskiego Związku Hodowców i Producentów Bydła Mięsnego, członek grup roboczych COPA COGECA, europejskiej organizacji zrzeszającej rolników z całej UE.

Źródło: Wprost