Zgodnie z prawem obwodowe komisje wyborcze muszą mieć przynajmniej siedem osób, ale maksymalnie nie może w zasiąść więcej niż 11. Za dzień pracy dostaną po 135 zł. "Każdy z 52 zarejestrowanych w PKW komitetów wyborczych ma prawo zgłosić do komisji po jednym kandydacie" - mówi dyrektor delegatury Państwowego Biura Wyborczego w Olsztynie Walery Piskunowicz.
Po jednej osobie zgłaszają też wójtowie, burmistrzowie czy prezydenci - wyjaśnia dziennik. Gdyby brakowało chętnych do pracy, to wtedy wójt albo burmistrz musi zgłosić dodatkowe osoby.
Podczas wyborów w 2005 r. chętnych do pracy w komisjach było tak dużo, że trzeba było robić losowania. Tak samo było rok temu. "Ludzie zgłaszali się do nas na długo przed wyborami" - opowiada działacz PO z Olsztyna Łukasz Łukaszewski.
Dlaczego tym razem było inaczej? - zastanawia się "Rzeczpospolita". Piskunowicz: "Teraz w gminach był nawet problem, by znaleźć siedem osób".
Gmina Srokowo położona jest w północnej części woj. warmińsko- mazurskiego. Ludzie utrzymują się tu z rolnictwa. "Za bogaci to nie jesteśmy" - wzdycha wójt Srokowa Franciszek Andruszkiewicz. "Trzy lata temu było u nas 30-proc. bezrobocie. Spadło do 20 proc., jak weszliśmy do Unii" - wyjaśnia.
Wójt twierdzi, że młodzi wyjechali wtedy za granicę. "Ale nadal z pracą u nas nie jest dobrze" - przyznaje.
Mimo to w całej gminie brakowało chętnych do liczenia głosów. "Mieliśmy w komisjach po sześć osób, a powinno być siedem. Nie miałem wyjścia i wysłałem do pracy urzędników" - mówi Andruszkiewicz.
Dlaczego brakowało ludzi? "Członków komisji trzeba było zgłosić do 21 września. Nie wszyscy się wyrobili" - odpowiada Piskunowicz. Ale i ci, którzy się dostali do komisji, rezygnowali z pracy. "Kilka dni temu wycofały się dwie osoby" - mówi dziennikowi wójt gminy Giżycko Andrzej Sieroński.